Tamci spojrzeli na siebie i doskoczyli do Adama Opla. Ten spróbował zrobić unik, ale niestety ich było troje, a on sam. Pięści poszły w ruch. Inżynier ostatecznie został przywiązany do pnia jednego z drzew, a rozbójnicy się rozeszli.
Rozdział
21.
Tymczasem
wróćmy do obozowiska.
Zapłakana
Sandra miała pretensje do siebie, że dała się namówić na
wyjazd. Poruszony
ojciec dziecka rozważał dalsze etapy poszukiwań.
Starsi
Fordowie postanowili, że będą działać od świtu. Wtem zaczął
siąpić deszcz zacierając
wszystkie ślady. Była to idealna pogoda
dla zbirów.
-I
co teraz poczniemy? – zdenerwowała się Karolina.
-Przecież
mamy tu inżyniera. On na pewno coś wymyśli, to jest światowy
człowiek –
powiedział Mr Henryk.
-A
gdzie w ogóle jest Adam? - krzyknęli wszyscy z dużą dawką
zaniepokojenia w głosie.
-Wiecie
co? To miejsce chyba jest przeklęte! – odezwała się starsza
kobieta.
-I
co teraz? I co teraz? – powiedziała mama chłopca.
-No
nic, trzeba będzie się rozejść i poszukać –mruknął Ford.
-To
wszystko Twoja wina, mogliśmy dać pieniądze temu Jamesowi i Bill
by był już pewnie
przy nas – zaczęła obwiniać Sandra męża.
-Według
mnie i tak by nam nie oddali dziecka. Tacy, jak oni to zaczynają od
małej kwoty, a
kończą na dużych nominałach – odparł Aladyn.
-Przestańmy
się kłócić i obwiniać nawzajem, bo to nie przyniesie nam żadnego
rezultatu,
tylko proponuję od razu działać –wtrącił się
Metys.
-Zatem
ruszajmy! – zaproponował młodszy mężczyzna.
-Dobra,
dobra, tylko co będzie jak Bill i Opel tutaj wrócą i nikogo nie
zastaną? To wtedy
dopiero zaczną się wielkie poszukiwania
–rozważała Indianka.
-Tak,
Pachnący Kwiat ma rację. To więc kto zostanie?
-Ja
zostanę - zaproponowała
czerwonoskóra.
-A
która z ekip odnajdzie Billa, niech z nim wróci do obozu i strzeli
raz w niebo! –
powiedział Mr Henryk.
-No
to w drogę!
- i się rozdzielili.
Aladyn
poszedł z Karoliną, a Pan Henryk z Sandrą. W tym momencie blady
świt zaczął
pokrywać ziemię.
Przed
rozejściem się spostrzegli, że ślady zostały rozmyte przez
deszcz.
-No
właśnie, i to nam trochę utrudni rekonesans –odezwał się
Aladyn.
Lecz
jak się później okazało mieli tylko dwie drogi do wyboru.
-My
idziemy w lewo, a Wy idźcie w prawo –zakomenderował Mr Ford.
500
stóp dalej Karolina z zięciem doszła do drzewa do którego był
przywiązany Adam
Opel. Był blady, trząsł się z zimna.
Usłyszawszy czyjeś kroki zaniepokoił się.
-To
Pan, Panie Adamie?
–zapytał młodzieniec.
-Tak,
to ja, we własnej osobie.
Po
chwili został uwolniony.
-Wiecie,
to naprawdę są przestępcy!
Przywiązali mnie do drzewa i sobie poszli, a ja
chciałem Wam pomóc.
Dzięki temu chyba domyślam się,
gdzie
mogą
ukrywać
dzieciaka.
-To
biegnijmy! – rzekła Karolina.
Ekipa
ruszyła w te pędy za inżynierem, aż natrafili na ukryty w
gęstowiu szałas, przy
którym siedzieli złoczyńcy - pili wodę
ognistą przekrzykując i wymyślając
jeden
drugiego
nawzajem.
-Mówiłem
Ci James, żeby dać im spokój – odezwał się zamroczonym głosem
jeden z nich.
-Wszystko
dobrze, tylko nam jest potrzebna kasa Michaelu.
-Zgadzam
się z Jamesem – dodał Frank.
-Dziecko
też trzeba wyżywić – powiedział James.
-No
właśnie – zawtórował Michael.
-To
jak ostatecznie robimy? - dopytał jeden z nich.
-Wiecie
co, niech nam dadzą sześćdziesiąt i po problemie – wypowiedział
się porywacz
Billa.
Stojący
po drugiej stronie szopy Aladyn z Oplem
postanowili wkroczyć do akcji. Skinęli na
Karolinę,
aby ta
pilnowała
wyjścia.
Po
chwili ojciec dziecka czołgał się tuż nad ziemią,
tym
sposobem otoczył szałas i zniknął w jego wnętrzu.
Wtem
dojrzał
związanego chłopczyka,
w jego drobnych ustach tkwił niewielkich
rozmiarów
knebel.
Ino
rychło
ojciec chłopca
szarpnął za wiązadło, uwolnił dziecko z więzów i pochwycił
je.
-Ciiicho!!!
– szepnął Aladyn i jednocześnie odruchowo pokazał mu palcem na
swoje
zamknięte usta.
Złapał
oburącz dzieciaka i wymknął się z nim niepostrzeżenie zataczając
dużym kręgiem kryjówkę.
W
tym momencie Opel pochwycił
kamień i cisnął nim w
kierunku kompanii
James’a, aby odwrócić uwagę od swoich
przyjaciół. Porywacze
poderwali się natychmiast, zaczęli
nadsłuchiwać i wpadli w dialogus.
-Ee…
Słyszycie? Chyba mamy gości!
-Masz
rację Frank, też tak mi się wydaję. Chyba nas wykryli! –dodał
James.
-Zwijamy
obóz, pakujemy manatki, zabieramy dziecko! Nic tu po nas! – rzekł
w popłochu
Michael.
-Gdzie
jest dziecko? Nie ma go.
-A
szukałeś z tyłu Frank? –spytał podniesionym tonem James.
-Są
tylko jakieś ślady...- odparł tamten.
-To
co robimy? –dopytał Michael.
-Teraz
musimy uciekać. Siadamy na konie w galop! – zdecydował za
wszystkich prowodyr.
W
tym samym czasie zostawiwszy złoczyńców drużyna Aladyna mknęła
czym prędzej do
swojego
obozu,
gdzie czekała
na nich
Indianka.
-Jesteście!-
kontentowała
Pachnący Kwiat,
ujrzawszy Karolinę z Oplem, młodzieńca z jego
synkiem.
-To
teraz według planu ktoś z nas powinien strzelić w niebo! –
oznajmiła Karolina.
-Ja
strzelę – zaproponował Aladyn, i tak też zrobił.
Wkrótce
do Twoich uszu dotarły odgłosy uradowanych Henryka z córką.
-Wreszcie
jesteśmy w komplecie! - oznajmił z radością w głosie Mr. Henryk.
-To
co, wracamy do Colorado? –zaindagował Opel.
-Myślę,
że mam dość tego tajemniczego miejsca! – rzekł Aladyn.
Wszyscy
wkrótce zgodnie obrali sobie sedes w automobilu i ruszyli. Po
dłuższym czasie
wrócili do Colorado Springs, gdzie czekali na nich
Westmani. Jako pierwszy pojazd opuścił
szofer, czyli Pan Henryk,
obszedł dookoła wehikuł otwierając wszystkie drzwi - ,,Teraz
możecie wysiadać!”
– zakomunikował. Jako pierwszy wyskoczył Arab, po czym pomógł
opuścić wnętrze Billowi, zaś za nimi wysiadły kobiety.
-Witajcie!
- przywitali ich Westmani.
-Witajcie!
–odparli podróżnicy.
-Jak
było na wycieczce?- zaciekawienie okazał Old Firehand.
-Mieliśmy
pewnego rodzaju awanturę…
–odparł Adam Opel.
-Zamieniamy
się w słuch –odrzekli pozostawieni mężczyźni.
Old
Wabble zapalił fajkę, uważał bowiem, że dym pozwoli mu się
lepiej skoncentrować.
Jako pierwszy rozpoczął opowiadać
młodzieniec.
Wspomniał o tym, jak dojechali do parku
Yellowstone, jak rozpalili ognisko, nieomieszkał napomknąć o tym
że podczas toastu jakiś
zbir zakradł się i korzystając z
ogólnego zamieszania zabrał Billa. Wtem Opel opowiedział
przebieg
wydarzeń ze swojej strony jak to poszedł za Jamesem i o mały włos
nie stracił
życia. Zaś Karolina dorzuciła jak wszyscy zostawili
Pachnący Kwiat i ruszyli na zwiady.
Jak znaleźli przywiązanego
Opla do drzewa i w rezultacie, jak ten zaprowadził ich do
kryjówki
James’a.
-Uff,
uff, uff! Musiał być to bardzo zły człowiek! –odrzekł
Winnetou.
-Zgadza
się! –dodali pozostali.
-Mało
brakowało abyśmy nie wrócili w komplecie –odparł inżynier.
-Jesteśmy
radzi, że możemy być tutaj znowu razem! – dostrzegł Henryk
Ford.
Zmieniając
temat Aladyn zwrócił się do Surehanda:
-Biały
bracie, przed naszym wyjazdem rozmawialiśmy o budowie Waszego tipi.
-Owszem,
mam wszystko co potrzeba, do budowy szałasu –odpowiedział tamten.
Jutro z
Pachnącym Kwiatem zabieramy się do dzieła!
-Dziękuję
przyjacielu, ale to będzie nasz domek, który pragniemy postawić
własnymi
rękami.
Od
tego momentu upłynęło siedem wschodów oraz zachodów słońca.
Zaś ostatniego dnia
tuż obok domu Clintonów, przed pojawieniem się
miesiąca na niebie, powstał wysoki
mierzący sześć stóp, szeroki
na cztery łokcie i długi na osiem jardów wigwam. Przykryto
go
wyprawioną skórą z postrzelonej niedawno siuty. Cała konstrukcja
składała się z dwóch
izb. W pierwszej mieściło się
palenisko-sienniki, a także broń palna i łuk, zaś w drugiej -
zrobili sobie skład na chrust i na upolowaną zwierzynę. Nowożeńcy
przeprowadzili się do
nowego szałasu, cieszyli się swoją
obecnością i autonomią.
-Wspaniała
robota! – Westmani zachwalali budowle Pachnącego Kwiata i
Surehanda,
bowiem Ci we dwójkę z przejęciem układali gałązkę
po gałązce.
Wtem
luby młodej Indianki opowiedział swoją historię, jak udał się
do pobliskiego
zagajnika, by pozyskać materiały potrzebne do
postawienia tipi. Nie omieszkał również
napomknąć o tym, że
spotkał pewnego mężczyznę, jak ten go przestraszył i dał mu
pewne
wskazówki, następnie o niepowiedzionym starciu z
niedźwiedziem, jak został przez niego
poturbowany i ocknięciu się
przy dotyku Nszo-czi. Ostatecznie, o postrzeleniu młodej
sarenki, a
także jak bez dalszych perturbacji wrócił do domu.
-Uff,
uff!- krzyknął Winnetou. Mój Biały Brat jest bardzo dzielnym
wojownikiem –
pochwalił Indianin.