Poszła do domu, zaprzęgła konia w sanie i ruszyła z nim do lasu. Na miejscu, pokroiła na ćwiartki i z mozołem wciągnęła je na sanie.
Rozdział 18.
Po powrocie z polowania Sandra spostrzegła przy rodzinnym domu nieznajomego dżentelmena. W chwili obecnej na głowie miał czarny kapelusz i tej samej barwy płaszcz sięgający mu do kolan, kontrastu dopełniały białe buty. Mierzył niecałe sześć stóp i wyglądał na pięćdziesiąt parę lat.
-Moja godność Adam Opel –przywitał się z młodą kobietą. Ja do Mr Henryka Forda.
-Tak się właściwie składa, że jestem jego córką. Zapraszam Pana na filiżankę kawy.
-A macie może herbatę?
-Ma się rozumieć, prosto z Peru.
-Zatem zapraszam do naszego domu.
-O, jesteś wreszcie Sandro!- ucieszyła się Karolina.
-Tak, i mamy gościa. Nazywa się Adam Opel. Przyjechał do taty.
-Niech Pan siada. Skąd Pan do nas przybył? -zapytała Karolina.
-Odbyłem długą podróż. Jestem ze starego kontynentu, zwanego przez nas Europą. Płynąłem statkiem dwa miesiące. Moja podróż miała pewny cel, mianowicie chciałbym rozpropagować pojazdy mechaniczne w Ameryce, które poruszają się bez potrzeby zaprzęgania koni. Ja w tej sprawie do Pana Henryka.
-O, znakiem tego chodzi o mojego męża- ucieszyła się Karolina.
-A jaką rolę miałby spełnić mój małżonek?
-Droga Pani, o mężu w Europie od kilku lat chodzą pogłoski, że jest majętnym człowiekiem i z tej racji mógłby się jeszcze bardziej wzbogacić wchodząc ze mną do spółki. Obiecuję, że nic na tym nie straci.
Panią Ford zachwycała myśl, że jej mąż może uczestniczyć w tworzeniu jednego z pierwszych automobili w Ameryce.
-A cóż to za mały berbeć? -zainteresował się, pokazując ręką na Billa.
-To jest syn Sandry, a mój wnuk.
-O, dostrzegłem ranę. Młoda kobieta wytłumaczyła całe zajście z zastawionymi sidłami w lesie, jak wsadziła rękę do nory.
-Czy mógłbym jakoś pomóc?- zapytał Adam.
-Tak, już idę po wodę ognistą- rzekła Indianka.
-Nie, nie, absolutnie wykluczone. Mam ze sobą specjalną maść na tego rodzaju skaleczenia. Jest to mazidło z jadu kobry-zaprotestował Opel. Po chwili ręka była już zawinięta w bandaż.
-Mamy nadzieję, że taka znakomitość jak Pan nie odmówi naszej gościnności, aż wróci Henryk – zaproponowała Karolina.
-Ależ skąd że znowu –oburzył się inżynier z Europy. Ja sobie poradzę, mam ze sobą mały namiot.
-Namiot, a cóż to takiego?- zdziwiły się kobiety.
-Jest to rodzaj przenośnego domu.
-W takim razie zapraszamy Pana jutro na śniadanie.
Wróćmy na chwilę do San Francisco. Nasi Westmani idąc na peron mieli przykrą przygodę, Old Wabble stawiając nogę na ziemi zapadł się w dół przykryty gałęziami.
-O, moja noga-krzyknął do przyjaciół.
-Co Ci się stało?- zwrócił się jako pierwszy Aladyn.
-Och, wpadłem w dół, nie widzisz?
-Oho, chyba wiem nawet czyja to sprawka –domyślił się Old Shatterhand.
-Tak jest, to Santer. Pamiętacie, jak się nas wypytywał o nasze dalsze cele.
-A ja stary dureń, nie domyśliłem się jego przebiegłości. Uff, i teraz na stare lata, spotkało mnie wielkie nieszczęście.
Do ich uszu dobiegł złośliwy chichot wydobywający się z nasypu kolejowego.
-O, tam jest Santer – wykrzyknął Old Scurehand.
-Tak, widzę go- dodał z przejęciem w głosie Old Shatterhand.
-Biegnijmy za nim –zakomenderował ostatni. Nie może nam uciec.
Po chwili był już prawie w ich rękach. Ale na niego czekali jego przyjaciele wraz z Grubym i naszykowanymi końmi.
-Szybko wjo, galopem, musimy im uciec -krzyknął Santer.
Zrezygnowany Shatterhand z Scurehandem musieli tym razem odpuścić chwytanie złoczyńcy.
-No to chodźmy do drogi żelaznej, mamy dosłownie kilkanaście kroków.
-A co z Old Wabblem? –spytał troskliwie Aladyn.
-Będziemy musieli go zanieść. Po chwili stary kowboj był niesiony przez Pana Henryka i Winnetou.
-O, nasz koń ognisty stoi pod parą, szybko biegnijmy, może mają wolne miejsca.
Z lokomotywy unosiły się kłęby pary.
-Możemy wsiąść?- spytali maszynisty.
-A Wy dokąd?
-My, bardzo daleko, do Colorado Springs.
-Uff, uff, uff. To w takim razie, będziemy zmuszeni zrobić przerwę na dorzucenie kilku worków węgla, ale to po drodze – odparł Płonące Pióro.
Podczas, gdy wszyscy wygodnie ulokowali się w przedziale, od razu parowóz ruszył. Po przejechaniu 300 mil pociąg stanął w szczerym polu.
-Mamy problem, zabrakło nam węgla w kotłowni. I co my teraz zrobimy?- podniosła się wrzawa, dziesiątki pasażerów zaczęli panikować.
-Idę po węgiel, może to trochę opóźnić podróż –powiedział maszynista.
-Hoek. Indianin Płonące Pióro wyskoczył z parowozowni, wziął wielki wór i ruszył w poszukiwaniu węgla.
Tymczasem w Colorado, Adam Opel zaczął zbierać w pobliskim lesie materiały mogące się przydać do budowy pojazdu.
-O, już znalazłem, to po obróbce nada się na ramę pojazdu i po namyśle wziął dwa bale ze sobą. To już mam.
-Dzień dobry, przywitał się z Sandrą.
-Zapraszamy na śniadanie.
Podczas pierwszego posiłku na którym nie zabrakło placków z manioku oraz resztek z niegdyś upolowanego wilka toczyła się luźna rozmowa.
-Jak się Panu spało?
-Spałem jak niemowlę na świeżym powietrzu po podróży.
-Chciałam zadać Panu pytanie -zagaiła Sandra.
-Słucham.
-A co to za kawałki drewna leżą przed naszym domem?
Adam wyjął z teczki projekt pojazdu i wskazał palcem na element.
Widzi Pani, to jest rama pojazdu. Jak przyjedzie Pani ojciec to się szybko z tym uporamy, przynajmniej mam taką nadzieję. Wtedy zobaczy Pani, do czego to wszystko służy.-Z wczorajszej rozmowy zrozumiałem, że Pan Henryk jest gdzieś w delegacji.
-Mój mąż, Henryk ruszył jakiś czas temu w nieznanym kierunku z przyjaciółmi - wtrąciła Karolina.
-A wie Pani kiedy wróci?
-Nie wiadomo odpowiedziała.
-No to dziękuję za pyszny posiłek i za wspaniałą atmosferę. Idę teraz rozprawić się z bizonem jeśli panie pozwolą.
Indianka pośpieszyła z pomocą przy rozbieraniu zwierzęcia. Po upływie trzech kwadransów mięso suszyło się nad ogniem, a dym z ogniska otulał je tajemniczą wonią. Był to zapach suszonych ziół przywiezionych z dalekiego kontynentu.
-Naprawdę, drogie Panie podziwiam Was za to że sobie dajecie radę z takimi obowiązkami.
Od wymienionych zdarzeń upłynęło kilka gwiazdzistych nocy oraz słonecznych dni. Do miasteczka Colorado przyjechał ognisty koń z którego wnętrza wyskoczyło sporo ludzi. Między innymi nie zabrakło wśród nich naszych Westmanów.
-No wreszcie dotarliśmy- uradowali się zmęczeni trudami wydłużonej podróży mężczyźni.
-No tęgie z nas chłopy, nie ma co -poklepał przyjaciół Old Firehand.
-Po upływie kwadransa byli już w domu Forda.
-O, a Pan do kogo i czego tutaj szuka w moim obejściu?-stanął w obronie Pan Henryk.
-Nazywam się Adam Opel. Przyjechałem do nijakiego Henryka Forda.
-O, to ja, we własnej osobie.
-Jeżeli Pan nie ma nic przeciwko będziemy wspólnie motoryzować Amerykę. Wie Pan, zamiast furmanek doczepianych pod niekiedy zleniwiałego wałacha, będziecie mogli jedzić niezależnie od zwierzęcia i od jego humorków.
-Tylko ciekaw jestem jak to chce Pan zrobić?-pyta gospodarz.
-Mam ze sobą projekt.
Z małego domku wybiegły kobiety.
-Jesteś Henryku – powiedziała uradowana Karolina.
-Jesteście wszyscy cali i zdrowi. - ucieszyła się Sandra. Wiecie byłam na polowaniu.
-I co upolowałaś moja ślicznotko-spytał Aladyn.
-Bizona. Właśnie się suszy, pomógł nam w tym znakomity gość z Europy – uzupełniła
młoda kobieta.
-Uff, uff, uff -zdziwił się Winnetou.
W tej chwili Opel udał się do lasu po następne kawałki drzewa mogące posłużyć do budowy pojazdu.
-Gdy wrócił, usłyszał donośne śmiechy kobiet i głosy opowiadających Westmanów.
-Dzień dobry Państwu, można?-zapukał.
-A pewnie, niech Pan zachodzi. Właśnie sobie wspominamy nasz pobyt w San Francisco.
-A mógłbym się dosiąść i posłuchać?
-Będzie nam bardzo miło.
Zaczęli opowiadać jeszcze raz, jak to poszli skoro świt do drogi żelaznej, mającej miejsce w Colorado, jak rozpalili na niej ognisko, jak nadjechał maszynista i zabrał ich do San Francisco, o spotkaniu z Grubym i jak dotarli do domu Estebana, a resztę historii już znamy.
-Czy jest Pan bardzo zmęczony przygodami oraz trudami podróży?- zwrócił się Opel do Forda.
-Jestem w nienaruszonym stanie, możemy przystąpić do dzieła.
Nazajutrz skoro świt wszyscy Panowie swoje kroki skierowali do pobliskiego lasu, wzięli ze sobą toporki i inne potrzebne do tego celu narzędzia. Podczas gdy słońce było w zenicie, materiały potrzebne do budowy pojazdu zostały zgromadzone, związane powrozami i ciągnięte przez mężczyzn do domu. Mr Henryk dostawszy od Mr Adama rysunek techniczny podjął się wykonania nadwozia.
Inżynier miał za zadanie wykonać cztery drewniane koła. Westmani dostali od Europejczyka zawiasy, dzięki nim mogli wstawiać drzwi do wielokrotnego użytku. Wehikuł będzie posiadał z przodu, jak i z tyłu sporych rozmiarów szybę, zaś w tylnych drzwiach planowano wstawić niewielkich rozmiarów okienka. Napędzać miał go kocioł parowy, od którego miało iść kilka rurek i ta para miała przekazywać siłę do tłoków, których docelowo miejsce będzie w cylindrach. Cylindry będą nadawać bezpośrednio siłę do tylnich kół. Automobil będzie zatrzymywany poprzez nacisk na koła napędzane specjalnymi tłokami, które również będą ukryte w cylindrach. A od nich będzie szła sprężyna z deską na drugim końcu. Kierowca po naciśnięciu deski nogą będzie powodował zwalnianie lub zatrzymanie pojazdu, zaś po jej puszczeniu, ta będzie wracać do swojej wyjściowej pozycji, dzięki zostosowaniu systemu sprężynowego. Za skręcanie pojazdu będzie odpowiadał specjalny mechanizm. Automobilista będzie posiadał koło od krórego będą odchodzić linki pod spód pojazdu i prowadzić do przednich kół. Zasada będzie dziecinnie prosta, skręt kierownicą w lewo będzie powodował w rezultacie, że auto skręcałoby w lewą stronę, zaś kręcenie kołem w drugą stronę, analogicznie auto zmieniałoby kierunek w prawą stronę. Kiedy wehikuł będzie już gotowy, nadejdzie pora na wstawienie siedzeń, dwa z przodu i trzy z tyłu, które zostaną wykonane ze zbitych drewnianych skrzynek, na nie położone będą skóra z bizona specjalnie pocięta w taki sposób żeby każda skrzynia mogła w nią być zawinięta. Pojazd został ukończony trzeciego dnia od momentu zebrania materiałów.
-A teraz, zapraszam wszystkich na uroczysty obiad – oznajmił gospodarz. Na półmiskach podana była polędwica z bizona, polana syropem z agawy, do tego zostały podane placki z kukurydzy, a do popicia w dzbanie wino przywiezione od Estebana. Wszyscy zjedli obiad bardzo szybko, ponieważ nie mogli się doczekać sprawdzenia konstrukcji, którą przed chwilą ukończyli. Adam Opel spytał się Henryka Forda czy ma zapas węgla:
-Tak, posiadam- brzmiała odpowiedź.
Trzy minuty później, inżynier podniósł pokrywę od kotła, wsypał kilkanaście funtów węgla, następnie wyjął krzesiwo z kieszeni spodni i zaczął szukać gałęzi.
-Gdzie masz jakieś suche patyki Henryku?
-Chyba pod domkiem.
-To przynieś – powiedział Niemiec.
Chwilę później gałęzie zostały wrzucone do pojemnego żeliwnego kotła, po czym inżynier
ostatecznie zamknął go pokrywą. Wtem z niego buchnęła para.
-Szybko, wsiadajmy -zakomenderował inżynier.
Adam Opel zajął miejsce z lewej strony, za kierownicą, zaś Henryk Ford, po jego prawej
stronie. Zamknęli drzwi. Europejczyk przekręcił pokrętło o 30 stopni i wehikuł ruszył.
Następnie skręcił kierownicą w lewo wprost na mały domek.
-Co Ty robisz, co Ty robisz?- przestraszył się gospodarz.
-Nie bój nic, zaraz zrobimy ładny manewr.
Pojazd skręcił dopiero stopę przed domem Aladyna.
-To gdzie teraz chcesz pojechać Henryku?
-Wiesz co Adam, mam ochotę pojechać teraz do domu, bo trochę się przestraszyłem.
-Ale teraz Ty prowadzisz Henryku.
-Nie, skądże znowu, jutro.
Na obliczu Metysa pojawił się grubokroplisty pot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz