Otwieram drzwiczki ,
wsiadam, wkładam kluczyk do stacyjki, zapinam pas, trzaskam drzwiami, wciskam sprzęgło, przekręcam kluczyk w stacyjce do końca i słychać rozlegający pomruk silnika. Dodaję gazu i jednostka przyjemnie powarkuje. Powtarzam tę czynność kilkukrotnie. Trzymam wciąż sprzęgło, puszczam hamulec ręczny, wciskam gaz do końca, puszczam sprzęgło gwałtownie, koła buksują, żwir rozpryskuje się spod kół i moja maszyna rusza niczym pocisk z procy Dawida. Wrzucam dwójkę, kolejny bieg trzeci i czwórka. Już mam wrzucić piątkę, ale nie, redukuję do trójki, dociskam pedał gazu, skręcam kierownicą. Moje auto wpada w kontrolowany poślizg. Lekko wciskam sprzęgło. Zaciągam hamulec ręczny i moje auto obraca się o niecałe 180 stopni. Puszczam hamulec ręczny oraz zwalniam sprzęgło. Słychać efektowny pisk opon. Pedał gazu dociskam do podłogi. Moje wyimaginowane auto driftuje niczym hokejowy krążek po śliskim lodzie. Nagle zatrzymuję moją maszynę i po chwili dostrzegam znak drogowy - wjazd na autostradę, 2 kilometry. Spokojnie ruszam w tym kierunku. Krótka wizyta na stacji benzynowej i już moje autko jest nakarmione. Przede mną auta takie jak: Bentleye, Lexusy, sportowe Mercedesy, niejakie Bugatti Veyrony i Chirony i różne tego typu wozidła "dla ubogich". Czerwone światło, żółte światło i zielone. Auta po kolei ruszyły a moje zostało. Wkrótce wbijam dwójkę po czym dociskam pedał gazu do podłogi, zwalniam raptownie sprzęgło i moje auto niczym gepard polujący na zwierzynę wyrwało do przodu. Po chwili wrzucam trójkę, strzałka obrotomierza niebezpiecznie zbliża się do czerwonego pola. Wrzucam czwórkę i piątkę. Pod pedałem akceleracji mam jeszcze trochę miejsca. Wbijam lewy kierunek, skręcam lekko kierownicą i wymijam tych co pierwsi startowali ze świateł. Dociskam gaz, zapinam szóstkę i bezlitośnie katuję swoje auto 310,320,330km/h. Strzałka prędkościomierza niebezpiecznie przesuwa się w prawą stronę. W końcu wyminąłem ostatnie auto, z którego rury wydechowej wydostają się kłęby dymu. Pędząc przed siebie szeroką na sześć pasów autostradą do mych uszu oprócz symfonii silnika docierają dźwięki mojego ulubionego utworu "Lily was here". Po chwili dostrzegam znak drogowy parking leśny 1500m. Mrygam kierunkowskazem i wrzucam na luz. Po chwili skręcam w las, ostro hamując co powoduje, że moim autem lekko zarzuca. Zaciągam ręczny, wyciągam kluczyk ze stacyjki, otwieram drzwiczki, wysiadam z auta i kieruję się na tył pojazdu. Otwieram dwuskrzydłowe drzwi i wchodzę do bagażnika. Składam dwa rzędy siedzeń, kilka minut majstruję i po chwili moje auto zamienia się w kampera. Może kiedyś spotkaliśmy się na drodze, a może się dopiero spotkamy... Może się złapiemy i się pościgamy? Na początku tego tekstu mój drogi czytelniku zapewne myślałeś że jadę autem sportowym? Jak widać pozory mylą i należy zawsze przeczytać tekst do końca.
Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.
sobota, 25 lipca 2020
sobota, 11 lipca 2020
Aladyn na Dzikim Zachodzie część 16 - Marcin Piórkowski
Jej ciemne włosy
upięte w kok odsłaniały dość wysokie czoło. Zaś służący
nazywał się Hegeniusz, był to czarnoskóry Afroamerykanin, którego
korzenie pochodzą ze Starożytnego Rzymu, stąd jego imię. Zwykł
nosić materiałowe spodnie, a wyżej nosił skórzaną bluzę, w
której ukrywał rewolwer. Był bowiem bardzo wysportowany i miał celne
oko i nieraz udowodnił swoim pracodawcom, że on jest im bardzo
potrzebny.
Natychmiast postanowił wymknąć się z domu. Miał w tym celu kilka możliwości. Jednak bezszelestnie uchylił drzwi, wychylił głowę nasłuchując czy domownicy śpią, ale żadnego ruchu domowego jeszcze nie było. Zatem postanowił zejść na dół. Po cichutku, niczym mysz polna zszedł nie wytwarzając ani jednego trzasku. Swe kroki natychmiast skierował ku wyjściu do ogrodu. Gdy wyszedł rozpoczął szukać śladów domniemanego złodzieja. W oddali od domu spostrzegł odcisk końskich kopyt.
Rozdział 16.
-Chyba
zostaniecie u nas na noc? –zaproponował gościom nocleg Esteban.
-Bardzo
byśmy byli Wam wdzięczni. Jeżeli to nie będzie sprawiało
kłopotu.
-Carlos
ze swoją siostrą nalegali na naszych dżentelmenów, aby pobawili
się z nimi w chowanego.
-Doskonały
pomysł –odparł Old Shatterhand, ale chyba już nie dziś, bo
jesteśmy bardzo zmęczeni. Ja osobiście mogę Wam obiecać, że
pobawię się z Wami jutro.
Dla
potwierdzenia tych słów Aladyn z p. Henrykiem zaczęli ziewać.
-No
to gdzie mamy się udać na spoczynek?
-Wasze
pokoje są na ostatnim piętrze. Zaraz was zaprowadzi Persefona.
I
tak się stało. Wszyscy Westmani padli jak betki, tylko
czerwonoskóry Apacz Winnetou całą noc nie mógł zmrużyć oka w
nowym miejscu. Z resztą tak samo było z pierwszym noclegiem w
gospodarstwie Fordów. Kręcił się, wiercił, pufał i czekał.
-No, jest w reszcie.
Ucieszył się, gdy ujrzał blady świt. Natychmiast postanowił wymknąć się z domu. Miał w tym celu kilka możliwości. Jednak bezszelestnie uchylił drzwi, wychylił głowę nasłuchując czy domownicy śpią, ale żadnego ruchu domowego jeszcze nie było. Zatem postanowił zejść na dół. Po cichutku, niczym mysz polna zszedł nie wytwarzając ani jednego trzasku. Swe kroki natychmiast skierował ku wyjściu do ogrodu. Gdy wyszedł rozpoczął szukać śladów domniemanego złodzieja. W oddali od domu spostrzegł odcisk końskich kopyt.
-
Uff, uff! –zdziwił się. Hm ..Gdzie one mnie doprowadzą?. Zaczął
czołgać się wzdłuż nich. Nagle te ślady zginęły w gąszczu
traw, zwaną na Dzikim Zachodzie prerią. Po czym wrócił do domu,
gdzie przywitał go Shatterhand z dziećmi gospodarza.
-O,
jesteś czerwony bracie.
-Hoek!-
odpowiedział Winnetou.
Dzieci
Estebana zachichotały, bowiem nie znały do tej pory Indiańskich
obyczajów.
-Odkryłem
końskie ślady. Zaczynają się w Waszym ogrodzie, a giną jakieś
pół mili stąd w wysokich trawach.
-Dzień
dobry! Jak się Wam spało?- spytał troskliwy gospodarz.
-Nam
się dobrze spało –odpowiedział zadowolony Old Shatterhand.
-Mam
do Pana pytanie zagaił hacjendera Apacz.
-Tak,
słucham- a Winnetou odciągnął go na stronę. Dnia
wczorajszego wspomnieliście Szanowny Estebanie, że Wam ktoś ukradł
obraz. I w związku z tym mam jedno pytanie.
-Czy
ten domniemany doktor miał ze sobą wierzchowca ?. Spytanemu po tym,
co usłyszał oczy z lekka się powiększyły.
-Tak
miał ze sobą konia i to jeszcze jakiego konia. Była to czystej
arabskiej krwi klacz, bardzo wytrzymała na długie dystanse rasa –
zaczął tłumaczyć czerwonoskóremu.
-Tak
się właśnie składa, że dzisiaj o świcie, wymknąłem się z
domu, poszedłem do ogrodu i tam na ziemi spostrzegłem ślady kopyt.
Gospodarz
nagle ożywił się: ,,to jeszcze nic straconego?”.
-Tak
sobie myślę. Gdzie tu można zdobyć jakiegoś konia?.
-A
co planujecie?- spytał Esteban i po chwili wytłumaczył apaczowi
gdzie przebywają stada koni.
-To
już nasza specjalność. Machnął ręką Indianin i swe kroki
skierował ku bawiącym się dzieciom.
-W
co się bawicie?
-
Bawimy się w Indian - odpowiedział Old Shatterhand .
-I
jak Wam się podoba? - zapytał dzieci Apacz.
-Wspaniała
zabawa. Nauczyliśmy się od tego Pana części składowych broni –
ręką wskazali na Westmana. I do tego potrafimy już kilkanaście
słów Indiańskich.
-No
to dobra robota – ucieszył się i pochwalił Winnetou.
Pozostali
goście wraz z resztą domowników wyszli na taras, by zaczerpnąć
świeżego powietrza. Czerwonoskóry powtórzył wszystkim, jakiego
odkrycia dokonał dzisiejszego poranka.
Mam
taki pomysł, zwrócił się do swoich towarzyszy. Po 15-stu
sekundowej pauzie, miała na celu podnieść wagę słów. I zaczął
opowiadać, jak to odkrył ślady kopyt. Moja propozycja brzmi, byśmy
poszli upolować sobie po mustangu.
-Wspaniały
pomysł! –poparli go Westmani. Po śniadaniu, na którym nie
zabrakło konfitury, pieczywa, do tego grubych na cal plastrów
polędwicy z bizona. Gdy do syta się najedli, wzięli lassa i
wyruszyli na poszukiwanie koni. Old Wabble jako pierwszy zarzucił
swoją linę ze specjalnie zrobioną pętlą na końcu.
-Zaraz
zobaczycie, jak to robi król kowboi. Wtem usłyszeli tętent
końskich kopyt.
-O
słyszycie, już za chwile będzie mój. Nagle twoje oczy ujrzały
niesamowity widok, dziesiątki, jak nie setki rumaków przemierzało
równinę, na której to stali nasi Westmani.
-Teraz
wszyscy liny w górę- zakomenderował stary kowboj. I tak oto po
kilku chwilach wielkiego skupienia, wysiłku oraz wykorzystania
swojej zręczności, po upływie mnie więcej 10 minut każdy dosiadł
swojego wierzchowca. Jechali gęsiego, tak aby śledzącemu nie
przyszło na myśl w jakiej ilości jadą. Na czele jechał Winnetou,
tuż za nim Old Shatterhand, następnie jechał Aladyn, za którym
podróżował p. Henryk, za nim podążał Old Wabble i Old Surehand,
i całość zamykał Old Firehand. Indianin leżał na brzuchu i w
tej pozycji śledził ślady ściganego konia, na szczęsście te się
nie urywały. W oddali ujrzałeś indiańskie zabudowania z *pueblami
białych ludzi. W tym kierunku wiódł szlak. Po dotarciu na miejsce
Apacz zeskoczył z konia, położył palec na ustach dając reszcie
sygnał do pozostania na miejscu. Zaś sam zaczął się czołgać,
dotarłszy do ogrodzenia przyłożył ucho do ziemi, nic nie
usłyszawszy postanowił, że wejdzie do środka. Uchylił drewnianą
furtkę, po czym wszedł na plac. Rozejrzał się ,dookoła nic nie
dostrzegł, ani nic niepokojącego nie usłyszał, więc kroczył
dalej. Wspiął się na pierwsze piętro, rzucił okiem w kierunku
wejścia, nic nie dostrzegłszy postanowił, że wejdzie wyżej, ale
podczas, gdy stawał na szczeble drabiny jakiś pakunek spadł mu na
głowę. Natychmiast upadł na skalną podłogę. Upadając Indianin
wykonał półobrót, tak aby móc bezpiecznie upaść na bok.
Wywiązała się szarpanina. Wtem otrzymał mocny cios w potylicę.
Natychmiast jego mięśnie zwiotczały i stracił przytomność.
Wracając
do naszych Westmanów zaczęli się niecierpliwić. Old Shatterhand
postanowił, że najwyższy czas by odszukać przyjaciela i sprawdzić
co się z nim dzieje. W tym celu wziął ze sobą Aladyna. Ci
po chwili
odnaleźli
leżącego Winnetou a z jego głowy cieniutką strużką sączyła
się krew.
-Żyjesz?-
pytali się go na zmianę szczypiąc w policzki.
-Eeeeee….
Eee-eee.… Zostałem obezwładniony. Uważajcie, bo on tu może
gdzieś być. Old Shatterhand ukląkł przy swoim przyjacielu, zbadał
krwawiącą ranę, na szczęście ta nie była zbyt głęboka. Zrobił
mu tymczasowy opatrunek ze swojej podkoszulki.
Po
chwili spadła lina z obwiązaną do niej cegłą, tuż obok Araba,
który zdążył zrobić unik, podniósł głowę i na pewnej
wysokości między czwartą a piątą platformą ujrzał chowającego
się człowieka. W te pędy tam pobiegł, wdrapał się na piątą
kondygnację, gdzie czekał na niego złodziej. Ostatni zamachnął
się na Aladyna liną do ,której miał przymocowaną cegłę, tą
samą co unieszkodliwił czerwonoskórego zwiadowcę . Intruz ,wyjął
swą broń wypalił i cegła upadła na nogę Jacka Luisa.
-Osz
Ty, zaczął stękać z bólu, w tym momencie podbiegł do niego
Aladyn, palnął w głowę korbą, tamten zdołał tylko unieść
głowę, spojrzeć w oczy swemu oprawcy i wyzionął ducha. W tej
chwili rozległ się ogromny rwetest, setki Indian otoczyło ciasnym
kręgiem budynek.
-
Jesteście w niewoli. Hoek! -wykrzyknęli. Nie ruszać się z
miejsca.
Shatterhand
został zaskoczony przez ośmiu wojowników. Jego czerwony towarzysz
zdołał wstać, ale natychmiast został z powrotem ogłuszony, po
czym powalony na podłogę. Następnie związany powrozem , zaś w
ustach wsadzony miał knebel. To samo spotkało resztę towarzyszy.
Pan
Henryk z Old Wabblem i resztą dżentelmenów zaczęli wyczuwać
podstęp.
-Długo
coś ich nie ma. Coś się z nimi dzieje –zaczęli się martwic
jeden po drugim. Nagle ich spojrzenia skierowały się ku najwyższej
platformie. Tam spostrzegli całe mnóstwo Indian. Bez wątpienia
byli to Siuksowie ze szczepu Nawachów. Poznać ich można po
czarnych wzdłużnych pasach na ciele. Nie byli na wojennej ścieżce,
gdyż nie mieli na sobie czerwonej farby.
-Odstąpcie
od nas, jeśli nie chcecie zguby swojej i waszych przyjaciół! -
rozległ się ich głos.
-My
się Was nie boimy – krzyknął odważnym głosem Old Firehand i
wycelował w kilkunastu czarnowłosych.
*Pueblo-
jest to specjalna konstrukcja wielopiętrowego domu, do którego na
pietra wchodzi się po drabinie i kształt budowli najczęściej
przypomina piramidę.
I
wypalił.
-Uff,
Uff. Co blada twarz czyni? Czyż nie wie, że tym sposobem nikomu z
przyjaciół się nie polepszy? Sytuacja ich jest nie do
pozazdroszczenia. Są bowiem mocno skrępowani rzemieniami
wpijającymi się w ich ciała, co na pewno sprawia im ból. Jeśli
chcecie im ulżyć to odstąpcie od bramy, bo nic tu po Was.
Powiedziałem:
Hoek. Wkrótce mówca znikł im z oczu.
-
I co w takim razie zrobimy? Zatroszczył się losem przetrzymywanych,
Metys.
-Ja
wiem, nie będziemy się z nimi wcale cackać- powiedział Old
Surehand z zdenerwowaniem w głosie.
-
A co chcesz zrobić? –spytali go przyjaciele.
-Mam
pewien fortel. Podpalimy tą twierdzę i konstrukcja zacznie się
osłabiać, aż ostatecznie się rozsypie.
-Genialny
pomysł. Sam na taki bym nie wpadł powiedział Old Wable, jak żyję
90 lat. Pierwszy raz spotkałem się z takimi dziwnymi Indianami
dodał pan Henryk.
-Eeee.
To Ty nie wiesz, co to są prawdziwi czerwonoskórzy- wszedł w
dyskusje Old Firehand. Oni słyną z wielkiej przebiegłości.
-Ale
My ich weźmiemy podstępem –powiedział Old Surehand. Wyjął z
kieszeni spodni krzesiwo, znalazł trochę suchego drewna,
które to gromadzili dzicy na zimę. Po chwili wrzucił palące się
polano przez ogrodzenie i po 5 minutach pierwsze dwie platformy,
zostały trawione przez języki ognia.
-Ufff,
uff. Co tu się dzieje? Pali się, pali się, skąd jest ogień i kto
go podłożył. Indianie domyślili się, ze to jest sprawka
Westmanów, szybko pośpieszyli do jeńców, których to w pośpiechu
oswobodzili.
-Idźcie
precz! - zwrócili się do Westmanów.
-No
dobra – powiedział Old Shatterhand. A tak mi się dobrze u
Was leżało.
-Hoek!
– dodał Winnetou.
-Mi
też niczego nie brakowało – odparł Aladyn. Ale chyba czas na nas
i zeskoczył na ziemię. Reszta poszła w jego ślady. Natychmiast
dosiedli koni, mówiąc o tym, co ich niedobrego tego dnia spotkało.
-Wracamy!
Ciekawe co zawiera ten pakunek?
Jako
pierwszy zainteresowanie wzbudził Aladyn: ,,Może, rozpakujmy?”
-Na
miejscu-zaproponowała cała reszta.
Okazało
się, że w środku, był zawinięty zaginiony obraz Estebana,
przedstawiający słoneczniki Wincenta Van Gogha.
-No
to mamy to- ucieszyli się poszukiwacze skradzionego przedmiotu.
Jeszcze
tego samego dnia wrócili do hacjendera, oddali mu obraz, a ten ich
zaprosił do sąsiada na degustację nalewki.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)