Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

czwartek, 10 grudnia 2020

Aladyn na Dzikim Zachodzie część 17 Marcin Piórkowski

Jeszcze tego samego dnia wrócili do hacjendera, oddali mu obraz, a ten ich zaprosił do sąsiada na degustację nalewki.

 

 

Rozdział 17.

 

Esteban pomyślał, że wypada uczcić odnalezienie obrazu i pochwalić się swojemu przyjacielowi zza miedzy.

-Za chwilę wrócę, tylko muszę coś załatwić - poinformował gospodarz naszych Westmanów.

Ruszył truchtem, zbliżywszy się do celu, trzykroć zapukał w drzwi.

-Jesteś Huaresie, mój przyjacielu!

-Jestem, jestem. Proszę właź Estebanie. Co Cię sprowadza?

-Mam dla Ciebie radosną nowinę. Pamiętasz ten obraz, który mi zginął pewnej nocy, wisi u mnie z powrotem na ścianie.

-Iii, wielkie nieba. A jak to się stało? – zapytał ze zdziwieniem w głosie, marszcząc czoło Don Huares.

-Hm. Jakby Ci to powiedzieć, to długa i zagmatwana historia. Ale jak chcesz, to Ci zaraz przyprowadzę ludzi, którzy się do tego przyczynili.

-No, to czym prędzej idź po nich, bo jestem bardzo ciekaw.

-Wróciwszy do hacjendy, Esteban skrzyknął dzielnych mężczyzn i udał się z gośćmi do swego sąsiada.

-To jest Huares, mój przyjaciel i sąsiad, a to są moi goście.

Po krótkim zapoznaniu, wszyscy weszli do środka. Wnętrze domu stanowiły dwie izby. Pierwszą izbą od wejścia był salon, gdzie siedzieli goście. Na jednej ze ścian od podłogi do sufitu mieściły się półki z naczyniami, zaś drugą ścianę zdobiły różne rewolwery, sztucery oraz inne strzelby. Na trzeciej i czwartej stały półki z różnymi rocznikami win. W drugiej izbie stało pojedyncze łoże, zaś za przepierzeniem gospodarz ukrywał szklany gąsior służący do wytwarzania rozmaitych nalewek, win oraz mocniejszych alkoholi. Wyjął z kredensu butelkę, jej zawartość rozlał gościom do kieliszków. Panowie rozpoczęli oddawać się smakowi pysznej nalewki.

-Czuję tutaj bogactwo pomarańczy z nutą wiśni –rzekł, jako pierwszy mrużąc oczy i cmokając Old Shatterhand.

-Tak, jest wyśmienita! – dodał Old Firehand. I tak wszyscy po kolei zachwalali głębie smaku zwracając uwagę na klarowność. Old Wabble uniósł kieliszek na wysokość wzroku i przypatrywał się jego zawartości. Następnie postawił kieliszek na białą serwetę i zaglądał do niego od góry, później stwierdził z erudycją:

-Klarowność wina jest oznaką jego jakości. Zmętnienie natomiast, świadczyć może o jego niewłaściwym przechowywaniu.

-Pamiętajmy jednak o tym, że ewentualny osad na dnie kieliszka czy butelki może pochodzić z wytrąconych barwników, i kryształków kwasu winnego. Powstaje on szczególnie w starych, czerwonych winach oraz szlachetnych białych – uzupełnił informacje przypatrujący się sąsiad Estebana.

Mam nadzieję, że zostaniecie dziś na wieczerzy, na której mam zamiar podać polędwicę z odyńca, oprócz dziczyzny nie zabraknie łap i polędwicy z niedźwiedzia.

-To jest to, co najlepsze może spotkać człowieka – rzekł z miną znawcy, uradowany Aladyn.

-Oczywiście ma się rozumieć, że zostaniemy –powiedział Esteban. Tylko pozwolę sobie pójść po moją rodzinę.

Wkrótce wszyscy ucztowali. Przed domem Huareza płonęło ognisko, a w nim były pieczone kawałki mięsa. Zaś dookoła siedzieli Westmani wraz z hacjenderami. Winnetou rozpoczął opowieść, jak to nie mógł zmrużyć oka pierwszej nocy, o tym jak udało mu się wymknąć do ogrodu, jak odkrył ślady kopyt końskich, i ostatecznie, gdy ruszył z przyjaciółmi po konie, a następnie kiedy dojechał z Westmanami do wielkiej drewnianej twierdzy. Resztę historii już znasz Mój Drogi czytelniku, zatem nie będę Cię nużył drugi raz.

Napiwszy i najadłszy się do syta Donia Clara, jako pierwsza wstała i stwierdziła, że już pora wracać do domu. Goście jednomyślnie poparli ją.

- Dziękujemy bardzo za przyjęcie. No to chooodźmy – powiedział Don Huarez.

Nazajątrz rano przyszedł do Estebana Don Huares z nikczemnego wzrostu pewnym jegomościem, który miał na sobie bluzę i spodnie myśliwskie, na których widniało mnóstwo łat. Na nogach nosił ogromne jak na jego wzrost buty. Na głowie pilśniowy kapelusz, za który również nie dostałby złamanego centa, spod którego wystawała peruka ze skórek bobrowych, która przysłaniała jego gołą głowę. Gołą jest to określenie nie przesadzone, ponieważ miał łysą czaszkę. Do pleców miał przywiązane siodło.

-Dzień dobry! Jestem Sam Hawkens. I zatem zjadam myszy polne, o ile się nie mylę, hi-hi-hi.

-Oh, witajcie mój Mistrzu, pozwólcie niech Was uściskam i ucałuję –poderwał się z krzesła Shatterhand.

-Widzę, że się dobrze znacie. A chciałem Wam przesdtawić prawdziwego Westmana –powiedział don Huarez.

-Tak, to mój nauczyciel, który nauczył mnie być jeszcze twardszym niż byłem przed tym. On mi pokazał, jak się wyprawia skórę z niedźwiedzia, co można zrobić z kłami oraz pazurami, na przykład naszyjniki. Dzięki niemu polubiłem niedźwiedzie, również od strony gastronomicznej. A łapy i polędwice pieczone w miodzie na wolnym ogniu, uchodzą za prawdziwy rarytas. On mi udowodnił, że te części są najlepsze.

-A jak Twoja stara mulica Marry?- spytał Old Shatterhand.

-Właśnie jakiś czas temu odeszła mi do krainy wiecznego szczęścia i od tej pory specjalizuję się w robieniu oryginalnych nalewek, których wytwarzanie nie regeneruje zbyt dużych strat ani zysków. A przy okazji sam lubię się napić. Właśnie w tym celu odwiedziłem mojego starego znajomego Don Huaresa, mówiąc te słowa skinął ręką na mężczyznę z którym przyszedł.

Za oknem pociemniało i nie był to zmierzch. Chwilę później zagrzmiało, zadudniło, zatrzęsło domem, a przez odsłonięte okno można było dostrzec zygzaki piorunu.

-Jest to zjawisko, jakie zwykły biały człowiek nazywa burzą, hi-hi-hi – zwrócił uwagę Sam Hawkens.

-Oho, musimy wracać. Nagle podniósł się z krzesła Don Huares.

-Owszem, owszem –odpowiedział mu przyjaciel.

-Iii, ale ulewa – krzyknęli domownicy po otwarciu drzwi. Zaczynający wiatr powodował, że spadające krople deszczu były wciągane do wnętrza domu.

-Odprowadzę Was? –zaproponował Old Shatterhand.

-A mógłbym iść z Wami?- spytał Aladyn.

-To chodź przyjacielu. I po tych słowach wyszli.

W drodze powrotnej Arab potknął się o jakiś kamień. Westman nie zauważył młodego przyjaciela, ponieważ było ciemno, myślał że idzie nieopodal, gdyż deszcz zagłuszył jego upadek. Upadając Aladyn natrafił ręką na coś ubłoconego i upiaszczonego. Chcąc to oczyścić niechcący go potarł, i nagle przed nim stanął Dżin podobny do tego z utraconej lampy.

-Ten kto mnie pociera, ten ma nade mną władzę. Jestem czarodziejem, którego brat bliźniak mieszkał drzewiej w lampie.

-Aha, już rozumiem –odparł skonfundowany Aladyn. Ale wiesz, co Ci powiem, kontynuował ten, ja sobie poradzę bez magii, ponieważ mam prawdziwych przyjaciół, którzy zawsze przychodzą mi w sukurs.

-A więc to tak, to już nie jestem Ci potrzebny?- zmartwił się Dżin. To już znikam razem z pierścieniem, i obiecuję Ci, że znajdę nowego właściciela. Powiedziawszy to rozpłynął się niczym mleczna plama.

Aladyn wróciwszy do domu usłyszał zatroskanego Shatterhanda:

-Gdzie się tyle czasu podziewałeś, przecież ja zdążyłem wrócić i moje mokre ubranie już się suszy przy kominku.

Greenhorn wtenczas opowiedział jakie zjawisko go spotkało, na co mężczyźni zmarszczyli czoła, następnie szeroki uśmiech zagościł na ich obliczach. Taki sam wyraz twarzy mają osoby słuchające z udawanym zrozumieniem wariatów.

-Co, nie wierzycie mi?- napiął się jak struna Aladyn. A tę lampę, którą stłukł mi Winnetou, to też było może moje przewidzenie?

-Tak, masz rację, tak było –odparli kompani i wkrótce zmęczeni trudami dnia udali się na spoczynek.

-Nazajutrz z rana Apacz podjął temat powrotu do domu.

-A kiedy możemy wracać?-zapytali Westmani.

-Choćby dzisiaj -odpowiedział Old Shatterhand.

-Tak jest, poparła ich reszta.

-No to wracajmy.

Esteban podarował gościom po butelce wina ze swojej kolekcji, rocznik 1789. Był to rok rozpoczęcia rewolucji francuskiej. I tym akcentem ich pożegnał.

Old Shatterhand zaproponował wstąpić przed powrotem do baru znajomej Miss Stiks i wszystkim ta propozycja się spodobała.

Gdy przekroczyli próg lokalu, we wnętrz ujrzęli swojego przyjaciela również Westmana, Dicka Old Hamerduna, obok którego siedział jego nierozłączny towarzysz Holbers Stary Szop. Nagle, trzaskając drzwiami wtargnął młody kowboj.

-O, dawno się nie widzieliśmy Mr.Santer- przywitał się Apacz.

-A gdzie Twoja ekipa? - spytał Winnetou.

-Odkupił ją ode mnie pewien Indianin – odpowiedział nowo przybyły. Mam teraz święty spokój, ponieważ oni kilkakrotnie wciągnęli mnie w niezłe bagno.

-A Wy jakie macie plany?

-My właśnie wracamy do Colorado – odparł bez namysłu Old Wabble.

Nagle Santer zerwał się na równe nogi, rzucił na stół pięciodolarówkę, to za poniesione straty i za alkohol – to dla Pani Stiks od Grubego - powiedział i włożył rękę do kieszeni, wyjął przedmiot z błyszczącym ostrzem, po czym schował go z powrotem i wyszedł.

Old Shatterhand kopnął starego pod stołem, bo ten wypaplał ich dalszy zamysł.

Dick Hamerdun był bardzo tęgim jegomościem, ubierał się w skórzane spodnie i bluzę myśliwską. Jako pukawki używał swego nieśmiertelnego sześciostrzałowego rewolwera. Holbers Stary Szop był bardzo wysokim i tak chudym, rzekłbyś niczym kij od szczotki. Zwykł nosić szare materiałowe spodnie i zmechaconą marynarkę. Również, jak przyjaciel miał rewolwer. Zaś Santer był nie przestrzegający żadnych zasad, młodym kowbojem. Miał na sobie praktyczny, uniwersalny, wygodny strój na każdą pogodę. Były to obszerne spodnie i obszerna nie przylegająca do jego ciała bluza z podszewką. Jego charakterystyczną cechą był brak w uzębieniu, mianowicie nie miał szóstek, przez co miał lekko zapadnięte poliki. Tymczasem nasi dzielni Westmani z Colorado obiecali sobie, że jeszcze wrócą do San Francisco.

W chwili obecnej w gospodarstwie Fordów, podczas nieobecności mężczyzn, żona Aladyna z matką Karoliną i Pachnącym Kwiatem, żoną Surehanda i Billem zostały resztki żywności. Odpowiedzialna Sandra za swoje dziecko i dom ruszyła bladym świtem na polowanie. Wzięła w tym celu łuk, kołczan ze strzałami i udała się wprost do lasu. Zaraz po wejściu w głąb gąszczu, natrafiła na trop zająca urwany w norze, włożyła rękę, którą coś bardzo dotkliwie pokąsało, wzięła w drugą rękę kijek i wsadziła go do kryjówki. Okazało się, że tam były zastawione wnyki. Podenerwowana tym zajściem kobieta zabrała sidła i bez trudu odnalazła ślady butów. Po chwili namysłu ruszyła wzdłuż nich, aż doszła do rozwidlenia, poszła w lewo na skarpę, jakieś sto pięćdziesiąt stóp dalej dostrzegła mężczyznę, który co i rusz oglądał się za siebie, zachowywał się bardzo podejrzanie.

Młoda kobieta wycelowała w myśliwego i po chwili strzała z jej łuku trafiła go w miejsce w którym miał serce. Ten natychmiast upadł i czekał aż do niego podejdzie. Zaś Sandra nie była zbyt pewna swego celu, zatem zaczęła uciekać. Po chwili stanął przed nią na sześć stóp wysoki i na jej oko ważący trzy cetnary bizon. Ten zaryczał, ale piętnastojardowej odległości między nimi nie zbliżył. Kobieta założyła ostatnią strzałę na cięciwę, napięła łuk, wymierzyła między oczy zwierzęcia i po chwili strzała utkwiła w mózgu bizona. Wróciła do pozostawionego mężczyzny, ale na zdziwienie i ulgę Sandry po nim nie było ani śladu. Poszła do domu, zaprzęgła konia w sanie i ruszyła z nim do lasu. Na miejscu, pokroiła na ćwiartki i z mozołem wciągnęła je na sanie.







 

wtorek, 10 listopada 2020

Oda do Legii


Warszawska Legio Królowo Polski
Warszawska Legio Królowo Polski

Warszawska Legio Królowo Polski 

Jestem przy Tobie , myślę o Tobie i czuwam.

Warszawska Legio , gdy strzelasz gola 

moje serce tańczy rock and rolla.

Mistrzem Polski jest Legia.

Legia najlepsza jest.

Legia to jest potęga. Legia CWKS.

Kochana Legio , twe barwy 

czerwień , biel i zieleń.

Twoja czerwień to waleczne serce ,

Biel to nieskazitelność

A Twa zieleń nas uspokaja , bo 

i tak wiemy , że zawsze zwyciężasz .

środa, 21 października 2020

Wielka konfrontacja

 Jakiś czas temu pojawił się pomysł na wprowadzenie wolnych niedzieli od handlu. Ogromna wrzawa jaka tej sprawie towarzyszyła była według mnie bezsensowna."Kiedy ja zrobię zakupy?", "Co, mam teraz chodzić do kościoła?" albo "Co ja teraz będę robił, mam w domu siedzieć?"

 A  przez ostatnie dwadzieścia kilka lat było czynne wszystko. I to poskutkowało tym, że nasza większa część społeczeństwa po prostu się rozbestwiła.

Pamiętam, że jeszcze w latach       90-tych handel był od poniedziałku do soboty i nikt z tego powodu rąk nie załamywał. A w niedziele spotykaliśmy się z rodzinami na obiadach, chodziliśmy na lody lub ciastko do cukierni. 

Wolny czas spędzaliśmy na wolnym powietrzu  jeżdżąc na rowerach , grając w piłkę i  w kapsle. Braliśmy pistolety na wodę , które napełnialiśmy w swoich domach a potem były szaleństwa na podwórku. Wszyscy byliśmy mokrzy nie tylko od wody ale i od potu.Od czasu do czasu chodziliśmy z rodziną i znajomymi do ZOO. Robiliśmy wypady za miasto do lasu lub nad wodę.Braliśmy z domu koce ,herbatę i kawę w termosy a także suchy prowiant np kanapki.

Mile wspominam te czasy.

A dorośli spotykali się na przysłowiowym piwku.

Zaś dzisiaj w tych ,,chorych czasach,, zamiast dzieci na podwórkach to spotykają się w sieci przy komputerach , tabletach i telefonach , grając w to co my graliśmy epokę temu na świeżym powietrzu.

 Oczywiście przepraszam tych których uraziłem w tym poście. Mogę przysiąc, że nie było to moim celem. I też daleki jestem również od wkładania kija w przysłowiowe mrowisko.


sobota, 19 września 2020

Dla mało zdyscyplinowanych

 Sto kilo, sto dwadzieścia kilo, następnie sto pięćdziesiąt kilo a potem dwieście kilo, i wciąż nasze apetyty rosną i wtedy stajemy się inwalidami. Bolą nas stawy, nie możemy wstać z łóżka, ale wciąż myślimy o jedzeniu. Gdy przychodzi moment, w którym nie możemy się ruszyć, niekiedy jest już za późno. Aby do tego nie dopuścić, ja osobiście, jako doświadczony wózkers, cierpiący na niedobór ruchu - nie dopuszczam do siebie takiej wizji opisywanej powyżej, ale to przede wszystkim my jesteśmy narażeni na nadwagę. Ja staram się zachować dobre proporcje ciała, nie objadając się jak przysłowiowa świnia i wykonując systematycznie ćwiczenia, co daje mi w miarę szczupłą sylwetkę i dodatkowo świetny bonus -  mianowicie satysfakcję i przyzwoity wygląd. Także zachęcam każdego - w miarę możliwości do aktywności fizycznej.Na początek kupmy sobie wygodne buty takie , które mają miękką i elastyczną podeszwę. W zamian na zakupy jechać samochodem zróbmy sobie po prostu spacer o ile jest to możliwe.Jeżeli mieszkamy w pobliżu parku lub lasu wybierzmy się tam na półgodzinny spacer. Z czasem zacznijmy biegać.Kiedy nam się spodoba ta forma spędzania czasu pomyślmy o zakupie opaski lub zegarka z krokomierzem ,pulsometrem.Nie zapominajmy o butelce wody. Dlaczego do tego nawiązuję a mianowicie będziecie śledzić na bieżąco aktywność serca (mam na myśli ilość uderzeń na minutę). Jeśli jest zbyt wysoka a za taką możemy uznać 130/min należy odpocząć , napić się wody. Zamiast 5000 kalorii spożywajmy 2500 kalorii. To na pewno nie przyczyni się do pogorszenia naszego stanu zdrowia, a wyjdzie nam to tylko na korzyść. Zamiast na śniadanie zjeść 5 hambuksów popijając dwoma litrami Coli w to miejsce jedzmy talerz owsianki z bakaliami lub jajecznicę względnie, jak kto woli jajko na miękko lub na twardo. Na obiad jakąś jedną z naszych ulubionych zup, a na drugie danie 2 do 3 razy w tygodniu coś z mięsem. A pozostałe dni możemy coś pokombinować z roślinami strączkowymi, które są wspaniałym źródłem białka oraz po odpowiednim ich przyrządzeniu będą smakować, niemal jak mięso. Do tego możemy ugotować sobie leczo, dowolność jest różna. Można jeść leczo bezmięsne. Mnie osobiście smakuje z parówką, w niektórych domach podaje się z kawałkiem mięsa lub z kiełbasą. A na kolację polecam od czasu do czasu sałatkę owocową lub kanapkę z rybą. Wypić pożywne, warzywne smoothie. Niektórzy cieszą się zdrowiem i szczupłą sylwetką jedząc od czasu do czasu placki z jabłkiem. Moim zdaniem diety po 500 i 1000 kalorii nie mają sensu, gdyż niedożywiony organizm wysyła do mózgu sygnał o brakujących składnikach odżywczych. Często zapominamy, że przez układ pokarmowy do żołądka oprócz jedzenia trafiają też wypite przez nas płyny. Tak więc gdy czujemy się głodni to zamiast chwycić po przekąskę, wypijmy szklankę wody na nasz "pusty" żołądek, ponieważ jest mu obojętne czy uzupełnimy go jedzeniem czy płynami. A nasz organizm na tym nie ucierpi. Oczywiście są to moje prywatne doświadczenia i spostrzeżenia, które nie są poparte naukowymi dowodami. 

sobota, 25 lipca 2020

Niedoścignione marzenia

Otwieram drzwiczki ,
 wsiadam, wkładam kluczyk do stacyjki, zapinam pas, trzaskam drzwiami, wciskam sprzęgło, przekręcam kluczyk w stacyjce do końca i słychać rozlegający  pomruk silnika. Dodaję gazu i jednostka przyjemnie powarkuje. Powtarzam tę czynność kilkukrotnie. Trzymam wciąż sprzęgło, puszczam hamulec ręczny, wciskam gaz do końca, puszczam sprzęgło gwałtownie, koła buksują, żwir rozpryskuje się spod kół i moja maszyna rusza niczym pocisk z procy Dawida. Wrzucam dwójkę, kolejny bieg trzeci i czwórka. Już mam wrzucić piątkę, ale nie, redukuję do trójki, dociskam pedał gazu, skręcam kierownicą. Moje auto wpada w kontrolowany poślizg. Lekko wciskam sprzęgło. Zaciągam hamulec ręczny i moje auto obraca się o niecałe 180 stopni. Puszczam hamulec ręczny oraz zwalniam sprzęgło. Słychać efektowny pisk opon. Pedał gazu dociskam do podłogi. Moje wyimaginowane auto driftuje niczym hokejowy krążek po śliskim lodzie. Nagle zatrzymuję moją maszynę i po chwili dostrzegam znak drogowy - wjazd na autostradę, 2 kilometry. Spokojnie ruszam w tym kierunku. Krótka wizyta na stacji benzynowej i już moje autko jest nakarmione. Przede mną auta takie jak: Bentleye, Lexusy, sportowe Mercedesy, niejakie Bugatti Veyrony i Chirony i różne tego typu wozidła "dla ubogich". Czerwone światło, żółte światło i zielone. Auta po kolei ruszyły a moje zostało. Wkrótce wbijam dwójkę po czym dociskam pedał gazu do podłogi, zwalniam raptownie sprzęgło i moje auto niczym gepard polujący na zwierzynę wyrwało do przodu. Po chwili wrzucam trójkę, strzałka obrotomierza niebezpiecznie zbliża się do czerwonego pola. Wrzucam czwórkę i piątkę. Pod pedałem akceleracji mam jeszcze trochę miejsca. Wbijam lewy kierunek, skręcam lekko kierownicą i wymijam tych co pierwsi startowali ze świateł. Dociskam gaz, zapinam szóstkę i bezlitośnie katuję swoje auto 310,320,330km/h. Strzałka prędkościomierza niebezpiecznie przesuwa się w prawą stronę. W końcu wyminąłem ostatnie auto, z którego rury wydechowej wydostają się kłęby dymu. Pędząc przed siebie szeroką na sześć pasów autostradą do mych uszu oprócz symfonii silnika docierają dźwięki mojego ulubionego utworu "Lily was here". Po chwili dostrzegam znak drogowy parking leśny 1500m. Mrygam kierunkowskazem i wrzucam na luz. Po chwili skręcam w las, ostro hamując co powoduje, że moim autem lekko zarzuca. Zaciągam ręczny, wyciągam kluczyk ze stacyjki, otwieram drzwiczki, wysiadam z auta i kieruję się na tył pojazdu. Otwieram dwuskrzydłowe drzwi i wchodzę do bagażnika. Składam dwa rzędy siedzeń, kilka minut majstruję i po chwili moje auto zamienia się w kampera. Może kiedyś spotkaliśmy się na drodze, a może się dopiero spotkamy... Może się złapiemy i się pościgamy? Na początku tego tekstu mój drogi czytelniku zapewne myślałeś że jadę autem sportowym? Jak widać pozory mylą i należy zawsze przeczytać tekst do końca.

sobota, 11 lipca 2020

Aladyn na Dzikim Zachodzie część 16 - Marcin Piórkowski

Jej ciemne włosy upięte w kok odsłaniały dość wysokie czoło. Zaś służący nazywał się Hegeniusz, był to czarnoskóry Afroamerykanin, którego korzenie pochodzą ze Starożytnego Rzymu, stąd jego imię. Zwykł nosić materiałowe spodnie, a wyżej nosił skórzaną bluzę, w której ukrywał rewolwer. Był bowiem bardzo wysportowany i miał celne oko i nieraz udowodnił swoim pracodawcom, że on jest im bardzo potrzebny.



Rozdział 16.


-Chyba zostaniecie u nas na noc? –zaproponował gościom nocleg Esteban.
-Bardzo byśmy byli Wam wdzięczni. Jeżeli to nie będzie sprawiało kłopotu.
-Carlos ze swoją siostrą nalegali na naszych dżentelmenów, aby pobawili się z nimi w chowanego.
-Doskonały pomysł –odparł Old Shatterhand, ale chyba już nie dziś, bo jesteśmy bardzo zmęczeni. Ja osobiście mogę Wam obiecać, że pobawię się z Wami jutro.
Dla potwierdzenia tych słów Aladyn z p. Henrykiem zaczęli ziewać.
-No to gdzie mamy się udać na spoczynek?
-Wasze pokoje są na ostatnim piętrze. Zaraz was zaprowadzi Persefona.
I tak się stało. Wszyscy Westmani padli jak betki, tylko czerwonoskóry Apacz Winnetou całą noc nie mógł zmrużyć oka w nowym miejscu. Z resztą tak samo było z pierwszym noclegiem w gospodarstwie Fordów. Kręcił się, wiercił, pufał i czekał.
-No, jest w reszcie. Ucieszył się, gdy ujrzał blady świt. 
Natychmiast postanowił wymknąć się z domu. Miał w tym celu kilka możliwości. Jednak bezszelestnie uchylił drzwi, wychylił głowę nasłuchując czy domownicy śpią, ale żadnego ruchu domowego jeszcze nie było. Zatem postanowił zejść na dół. Po cichutku, niczym mysz polna zszedł nie wytwarzając ani jednego trzasku. Swe kroki natychmiast skierował ku wyjściu do ogrodu. Gdy wyszedł rozpoczął szukać śladów domniemanego złodzieja. W oddali od domu spostrzegł odcisk końskich kopyt.
- Uff, uff! –zdziwił się. Hm ..Gdzie one mnie doprowadzą?. Zaczął czołgać się wzdłuż nich. Nagle te ślady zginęły w gąszczu traw, zwaną na Dzikim Zachodzie prerią. Po czym wrócił do domu, gdzie przywitał go Shatterhand z dziećmi gospodarza.
-O, jesteś czerwony bracie.
-Hoek!- odpowiedział Winnetou.
Dzieci Estebana zachichotały, bowiem nie znały do tej pory Indiańskich obyczajów.
-Odkryłem końskie ślady. Zaczynają się w Waszym ogrodzie, a giną jakieś pół mili stąd w wysokich trawach.
-Dzień dobry! Jak się Wam spało?- spytał troskliwy gospodarz.
-Nam się dobrze spało –odpowiedział zadowolony Old Shatterhand.
-Mam do Pana pytanie zagaił hacjendera Apacz.
-Tak, słucham-  a Winnetou odciągnął go na stronę. Dnia wczorajszego wspomnieliście Szanowny Estebanie, że Wam ktoś ukradł obraz. I w związku z tym mam jedno pytanie.
-Czy ten domniemany doktor miał ze sobą wierzchowca ?. Spytanemu po tym, co usłyszał oczy z lekka się powiększyły.
-Tak miał ze sobą konia i to jeszcze jakiego konia. Była to czystej arabskiej krwi klacz, bardzo wytrzymała na długie dystanse rasa – zaczął tłumaczyć czerwonoskóremu.
-Tak się właśnie składa, że dzisiaj o świcie, wymknąłem się z domu, poszedłem do ogrodu i tam na ziemi spostrzegłem ślady kopyt.
Gospodarz nagle ożywił się: ,,to jeszcze nic straconego?”. 
-Tak sobie myślę. Gdzie tu można zdobyć jakiegoś konia?.
-A co planujecie?- spytał Esteban i po chwili wytłumaczył apaczowi gdzie przebywają stada koni.
-To już nasza specjalność. Machnął ręką Indianin i swe kroki skierował ku bawiącym się dzieciom.
-W co się bawicie?
- Bawimy się w Indian - odpowiedział Old Shatterhand .
-I jak Wam się podoba? - zapytał dzieci Apacz.
-Wspaniała zabawa. Nauczyliśmy się od tego Pana części składowych broni – ręką wskazali na Westmana. I do tego potrafimy już kilkanaście słów Indiańskich.
-No to dobra robota – ucieszył się i pochwalił Winnetou.
Pozostali goście wraz z resztą domowników wyszli na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Czerwonoskóry powtórzył wszystkim, jakiego odkrycia dokonał dzisiejszego poranka.
Mam taki pomysł, zwrócił się do swoich towarzyszy. Po 15-stu sekundowej pauzie, miała na celu podnieść wagę słów. I zaczął opowiadać, jak to odkrył ślady kopyt. Moja propozycja brzmi, byśmy poszli upolować sobie po mustangu.
-Wspaniały pomysł! –poparli go Westmani. Po śniadaniu, na którym nie zabrakło konfitury, pieczywa, do tego grubych na cal plastrów polędwicy z bizona. Gdy do syta się najedli, wzięli lassa i wyruszyli na poszukiwanie koni. Old Wabble jako pierwszy zarzucił swoją linę ze specjalnie zrobioną pętlą na końcu.
-Zaraz zobaczycie, jak to robi król kowboi. Wtem usłyszeli tętent końskich kopyt.
-O słyszycie, już za chwile będzie mój. Nagle twoje oczy ujrzały niesamowity widok, dziesiątki, jak nie setki rumaków przemierzało równinę, na której to stali nasi Westmani.
-Teraz wszyscy liny w górę- zakomenderował stary kowboj. I tak oto po kilku chwilach wielkiego skupienia, wysiłku oraz wykorzystania swojej zręczności, po upływie mnie więcej 10 minut każdy dosiadł swojego wierzchowca. Jechali gęsiego, tak aby śledzącemu nie przyszło na myśl w jakiej ilości jadą. Na czele jechał Winnetou, tuż za nim Old Shatterhand, następnie jechał Aladyn, za którym podróżował p. Henryk, za nim podążał Old Wabble i Old Surehand, i całość zamykał Old Firehand. Indianin leżał na brzuchu i w tej pozycji śledził ślady ściganego konia, na szczęsście te się nie urywały. W oddali ujrzałeś indiańskie zabudowania z *pueblami białych ludzi. W tym kierunku wiódł szlak. Po dotarciu na miejsce Apacz zeskoczył z konia, położył palec na ustach dając reszcie sygnał do pozostania na miejscu. Zaś sam zaczął się czołgać, dotarłszy do ogrodzenia przyłożył ucho do ziemi, nic nie usłyszawszy postanowił, że wejdzie do środka. Uchylił drewnianą furtkę, po czym wszedł na plac. Rozejrzał się ,dookoła nic nie dostrzegł, ani nic niepokojącego nie usłyszał, więc kroczył dalej. Wspiął się na pierwsze piętro, rzucił okiem w kierunku wejścia, nic nie dostrzegłszy postanowił, że wejdzie wyżej, ale podczas, gdy stawał na szczeble drabiny jakiś pakunek spadł mu na głowę. Natychmiast upadł na skalną podłogę. Upadając Indianin wykonał półobrót, tak aby móc bezpiecznie upaść na bok. Wywiązała się szarpanina. Wtem otrzymał mocny cios w potylicę. Natychmiast jego mięśnie zwiotczały i stracił przytomność.
 Wracając do naszych Westmanów zaczęli się niecierpliwić. Old Shatterhand postanowił, że najwyższy czas by odszukać przyjaciela i sprawdzić co się z nim dzieje.  W tym celu wziął ze sobą Aladyna. Ci po chwili odnaleźli leżącego Winnetou a z jego głowy cieniutką strużką sączyła się krew.
-Żyjesz?- pytali się go na zmianę szczypiąc w policzki.
-Eeeeee…. Eee-eee.… Zostałem obezwładniony. Uważajcie, bo on tu może gdzieś być. Old Shatterhand ukląkł przy swoim przyjacielu, zbadał krwawiącą ranę, na szczęście ta nie była zbyt głęboka. Zrobił mu tymczasowy opatrunek ze swojej podkoszulki.
Po chwili spadła lina z obwiązaną do niej cegłą, tuż obok Araba, który zdążył zrobić unik, podniósł głowę i na pewnej wysokości między czwartą a piątą platformą ujrzał chowającego się człowieka. W te pędy tam pobiegł, wdrapał się na piątą kondygnację, gdzie czekał na niego złodziej. Ostatni zamachnął się na Aladyna liną do ,której miał przymocowaną cegłę, tą samą co unieszkodliwił czerwonoskórego zwiadowcę . Intruz ,wyjął swą broń wypalił i cegła upadła na nogę Jacka Luisa.
-Osz Ty, zaczął stękać z bólu, w tym momencie podbiegł do niego Aladyn, palnął w głowę korbą, tamten zdołał tylko unieść głowę, spojrzeć w oczy swemu oprawcy i wyzionął ducha. W tej chwili rozległ się ogromny rwetest, setki Indian otoczyło ciasnym kręgiem budynek.
- Jesteście w niewoli. Hoek! -wykrzyknęli. Nie ruszać się z miejsca.
Shatterhand został zaskoczony przez ośmiu wojowników. Jego czerwony towarzysz zdołał wstać, ale natychmiast został z powrotem ogłuszony, po czym powalony na podłogę. Następnie związany powrozem , zaś w ustach wsadzony miał knebel. To samo spotkało resztę towarzyszy.
 Pan Henryk z Old Wabblem i resztą dżentelmenów zaczęli wyczuwać podstęp.
-Długo coś ich nie ma. Coś się z nimi dzieje –zaczęli się martwic jeden po drugim. Nagle ich spojrzenia skierowały się ku najwyższej platformie. Tam spostrzegli całe mnóstwo Indian. Bez wątpienia byli to Siuksowie ze szczepu Nawachów. Poznać ich można po czarnych wzdłużnych pasach na ciele. Nie byli na wojennej ścieżce, gdyż nie mieli na sobie czerwonej farby.
-Odstąpcie od nas, jeśli nie chcecie zguby swojej i waszych przyjaciół! - rozległ się ich głos.
-My się Was nie boimy – krzyknął odważnym głosem Old Firehand i wycelował w kilkunastu czarnowłosych.


*Pueblo- jest to specjalna konstrukcja wielopiętrowego domu, do którego na pietra wchodzi się po drabinie i kształt budowli najczęściej przypomina piramidę.


I wypalił.
-Uff, Uff. Co blada twarz czyni? Czyż nie wie, że tym sposobem nikomu z przyjaciół się nie polepszy? Sytuacja ich jest nie do pozazdroszczenia. Są bowiem mocno skrępowani rzemieniami wpijającymi się w ich ciała, co na pewno sprawia im ból. Jeśli chcecie im ulżyć to odstąpcie od  bramy, bo nic tu po Was.
Powiedziałem: Hoek. Wkrótce mówca znikł im z oczu.
- I co w takim razie zrobimy? Zatroszczył się losem przetrzymywanych, Metys.
-Ja wiem, nie będziemy się z nimi wcale cackać- powiedział Old Surehand z zdenerwowaniem w głosie.
- A co chcesz zrobić? –spytali go przyjaciele.
-Mam pewien fortel. Podpalimy tą twierdzę i konstrukcja zacznie się osłabiać, aż ostatecznie się rozsypie.
-Genialny pomysł. Sam na taki bym nie wpadł powiedział Old Wable, jak żyję 90 lat. Pierwszy raz spotkałem się z takimi dziwnymi Indianami dodał pan Henryk.
-Eeee. To Ty nie wiesz, co to są prawdziwi czerwonoskórzy- wszedł w dyskusje Old Firehand. Oni słyną z wielkiej przebiegłości.
-Ale My ich weźmiemy podstępem –powiedział Old Surehand. Wyjął z kieszeni  spodni krzesiwo, znalazł trochę suchego drewna, które to gromadzili dzicy na zimę. Po chwili wrzucił palące się polano przez ogrodzenie i po 5 minutach pierwsze dwie platformy, zostały trawione przez języki ognia.
-Ufff, uff. Co tu się dzieje? Pali się, pali się, skąd jest ogień i kto go podłożył. Indianie domyślili się, ze to jest sprawka Westmanów, szybko pośpieszyli do jeńców, których to w pośpiechu oswobodzili.
-Idźcie precz! - zwrócili się do Westmanów.
-No dobra – powiedział Old Shatterhand. A tak mi się  dobrze u Was leżało.
-Hoek! – dodał Winnetou.
-Mi też niczego nie brakowało – odparł Aladyn. Ale chyba czas na nas i zeskoczył na ziemię. Reszta poszła w jego ślady. Natychmiast dosiedli koni, mówiąc o tym, co ich niedobrego tego dnia spotkało.
-Wracamy! Ciekawe co zawiera ten pakunek?
Jako pierwszy zainteresowanie wzbudził Aladyn: ,,Może, rozpakujmy?”
-Na miejscu-zaproponowała cała reszta.
Okazało się, że w środku, był zawinięty zaginiony obraz Estebana, przedstawiający słoneczniki Wincenta Van Gogha.
-No to mamy to- ucieszyli się poszukiwacze skradzionego przedmiotu.
Jeszcze tego samego dnia wrócili do hacjendera, oddali mu obraz, a ten ich zaprosił do sąsiada na degustację nalewki.


sobota, 20 czerwca 2020

Aladyn na Dzikim Zachodzie część 15-Marcin Piórkowski

Zajadali się peklowanym mięsem z wilka zaś dwu i pół letniemu
 Billowi trzęsły się uszy z drobno posiekanej polędwicy
 niedźwiedziej z uparowanymi jarzynami. Zaś do picia przygotowane
 miał sok ze świeżych owoców. Najwyższa pora by się pożegnać -
 zdecydował Alan, bo ujrzał na niebie rogalik księżyca.

-No to do następnego. I goście pojechali.


Rozdział 15.


Pewnego dnia nasi panowie udali się na ,,żelazną drogę’’ w celu podróży ,,ognistym koniem’’ w kierunku San Francisco. Czekała ich bardzo długa droga. Ułożyli wielki stos z gałęzi na torach, po czym go podpalili, a wszystko to dlatego, by maszynista z oddali mógł rozpocząć hamowanie. Kazali Aladynowi przyłożyć ucho do szyny w celu, aby w porę usłyszał nadjeżdżający pociąg. Ten zdążył odskoczyć, gdyż na torach ujrzałeś siwy obłok z oddali, następnie do twych uszu dobiegł łoskot pędzących wagonów ciągnionych przez parowóz. Tuż za nim głośny rozlegający się pisk pomieszany ze zgrzytem hamulców. Z maszynowni wyskoczył od stóp do głów zaczadzony maszynista mamrocząc jakieś przekleństwa pod nosem, zaczął zbierać na bok gałęzie z torów.
-Panie maszynisto, czy tym pociągiem dojedziemy do San Francisco?
-Nie, do Sidney- odburknął zdenerwowanym głosem.
Zerknęli na siebie porozumiewawczo, stuknęli palcem w czoło i zachichotali. Po czym zajęli miejsca w jednym z wagonów.
Maszynista wsiadł do lokomotywy, wrzucił do kotła dużo węgla, żeby od razu szybko ruszyć. Po 48 godzinach podróży byli na miejscu, gdzie przywitał ich zgiełk. Poszli do najbliższej knajpy. Gdzie szefową lokalu, była dobra znajoma mis Stiks.
-Kupę lat, krzyknęli i zaczęli się po kolei z nią ściskać.
-Może byśmy czegoś się napili za zdrowie gospodyni -zakomenderował Old Shatterhand z okazji tego wspaniałego spotkania po latach. Barmanka znając się na ludziach oraz ich obyczajach, zerknęła na ich przekrwione od alkoholu oczy.
-Wam alkoholu, nie sprzedam-powiedziała. Według mnie macie chorobę alkoholową.
-Co to takiego? - zainteresował się jako pierwszy Old Wabble.
-To znaczy, ze Wasze życie, jest poświęcone w dużej mierze alkoholowi.
-po tych słowach Old Firehand wstał- no to do widzenia i nic tu po nas.
-A skąd Pani o tym wie?- zaczął dociekać Aladyn.
-Ponieważ mój mąż na to chorował, a potem zmarł.
-Nagle mężczyźni pobladli ze strachu. A na ich obliczach ukazał się zimny pot.
-A skąd przyjechaliście?
-Nasze domy stoją w Colorado Springs. I żaden z nas przez całą podróż oka nie zmrużył.
-Aha, a więc to tak. No to cofam diagnozę. Skoro tak to nie cierpicie na tę chorobę.


-Uff, całe szczęście - ucieszyli się wszyscy mężczyźni.
-Zostańcie, coś chociaż zjedźcie. Mam coś dobrego dla Was.
-No to w takim razie siadajmy- zaproponował Old Firehand.
Po krótkiej chwili do ich nozdrzy doleciał zapach zwiastujący przepyszne jedzenie gorącej kapusty z aromatycznie pieczoną kiełbasą. Po dwóch kwadransach zajadali się tym przysmakiem.
-A czego moi Panowie się napiją?
-Jeżeli można prosić, to poprosimy po dwa kufle złocistego z białą pianką-zamówienie złożył Old Wabble.
Po chwili zostało ono zrealizowane. A nasi mężczyźni zaczęli moczyć wargi w piwie. Wtem do lokalu weszła nabuzowana ekipa zbirów. Jeden z nich wyróżniał się od reszty kamratów tym, że był gruby i wysoki. Ich herszt podszedł do kierowniczki lokalu i klepnął ja w pośladek.
-A to było dobre- ucieszyła się jego ekipa.
Widząc owo widowisko Old Shatterhand podniósł się od stołu. Po chwili stanął przed Grubasem i podniósł go za szlufki od spodni i zapytał się przy wszystkich zgromadzonych:,, Wybieraj, czy mam Ciebie wynieść czy mam się z Tobą porachować w lokalu przy publiczności?’’.
Tamten pobladł ze strachu, a z jego spodni nagle był wyczuwalny smród.
-Proszę się wynosić z tego baru, to nie jest miejsce dla ulicznej szumowiny!- kontynuował Old Shatterhand i cisnął nim w krzaki, które należały do lokalnego ogródka. Następnie zwycięzca otrzepał ręce i wrócił do budynku.
-Mamy wreszcie święty spokój. A Wy na co czekacie, wynosić się z lokalu, zwrócił się do reszty bandy Osiłek.
W mgnieniu oka już ich nie było. Pozostali przyjęli to śmiechem, zamówili jeszcze po kufelku. Wkrótce zaczęli siorbać.
- I Metys zaczął im opowiadać, jak raz popłynął z kolesiami w Góry Skaliste.
-Po złoto?- zapytał Winnetou.
-Skąd wiesz przyjacielu?
-Wiemy o tym, bo już nam to opowiadałeś- odparł Old Wabble.
-No to opowiem inną historię.
-Wiecie co, to już teraz naprawdę wynosimy się –zdecydował Old Shurehand.
-Dasz radę? –zapytali Aladyna.
-Oczywiście, tylko pomóżcie mi wstać.
-Albo jeszcze niech posiedzi.- zaproponował p.Henryk.
-Co, wy jeszcze tu jesteście? –zapytała właścicielka.
-Ano tak, jesteśmy! – odparli zapytani.
-Ile się należy Szanowna Mis Stiks?
-Będzie 22 dolary i 18 centów.
Po chwili mężczyźni stali się lżejsi o tę kwotę.
-Do widzenia! -krzyknęli chórem.
-Do widzenia! –odpowiedziała.
Następnie nasi Westmani swoje kroki skierowali do portu.
-Dokąd Panowie?- spytał ich kapitan statku, który stał w pobliżu. Miał na sobie kapelusz, ubrany był w kraciaste spodnie i taką koszule na krótki rękaw. Zaś charakteryzowały go wytatuowane kotwice na przedramieniach.
-My? Do Honolulu- zażartował Old Firehand występując naprzód.
-A macie bilety?
Rozmówca wyjął 20 dolarowy banknot ze swojej kieszeni.
-Wystarczy? -zapytał.
-To jest cztery razy za dużo - odparł kapitan.
-No to bierz ten świstek powiedział Old Firehand.
-Coś Ty, to jest za dużo, tyle od Was nie wezmę, mógłbym za to zawisnąć na suchej gałęzi.
-Nie marudź, tylko bierz- kontynuował tamten.
-Dokąd płyniemy?- zapytali się marynarze.
Podczas wsiadania na statek old Wabble potknął się i wpadł do wody.
-Ha, ha, ha – cała załoga była w ,,10’’ niebie.
-Z czego się tak palanty cieszycie- ostudził ich radość Old Firehand. Jak dam wam w gęby to w piętach poczujecie. Po tych słowach wskoczył do wody, wyciągnął starego kowboja na brzeg i zakomenderował: ,,No to zabieramy się z powrotem!”.
Zrezygnowany i zmieszany kapitan oddał należność i pożegnał się z nimi, życząc dobrego dnia.
- Traper  pociągnął dwóch Westmanów za sobą. A reszta poszła za nimi. Poszli do wioski, gdzie wzdłuż drogi stały wigwamy –tipi i różne rodzaje domów. Na końcu wioski stał domek z którego unosił się niesamowity odór. Nasz mało doświadczony Westman postanowił, że sprawdzi co jest powodem tak przykrego zapachu. Otworzył drzwi, które były bez zamka i zaczął się rozglądać za źródłem tego smrodu.
-Ale tu cuchnie!- zauważył słusznie Aladyn.
-Chcesz, to możemy tak zrobić, ze będzie jeszcze bardziej śmierdzieć –odpowiedział Indianin i wciągnął go do swojej lepianki. Faktycznie odór, smród i spalenizna właściwie mieszały się ze sobą. Aladyn upadł zemdlony na słomianą podłogę. Gdy ocknął się przy suficie ujrzał ludzką czaszkę, z przepierzenia wyszedł czerwono skóry, pogroził Aladynowi pięścią i zaprosił go do pomieszczenia obok. Tam było wielkie palenisko, w którym to twoje oczy ujrzały zwęglone ludzkie ciała.
-Ciebie też to czeka. Tamci  tak jak Ty okazywali wielką ciekawość moim domem. Wtem do środka wtargnęli Old Shatterhand z Winnetou ponieważ chcieli iść dalej, a ich przyjaciel nie wychodził , więc zaczęli węszyć podstęp i postanowili wkroczyć do akcji. Indianin zaskoczony przybyciem dwójki intruzów zaczął się bronić. Wziął z sufitu łańcuch, którym zwykł wiązać swoich jeńców i rozpoczął machać nim w kierunku przybyszy. Słynny Old Shatterhand złapał po chwili za koniec łańcucha, wyrwał go czerwonoskóremu i zaczął napastnika walić nim do krwi. Po chwili wyszli wszyscy zostawiając Indianina, a raczej co po nim zostało i udali się w dalszą drogę.
-Bardzo Wam dziękuję moi przyjaciele, kolejny raz wybawiliście mnie z opresji.
-Nie ma sprawy! Pamiętasz, jak Ci powiedzieliśmy w pociągu jadącym do Colorado, ze Ci pomożemy w każdej trudnej sytuacji?
-Tak pamiętam- ucieszył się Aladyn.
I wszyscy swoje kroki skierowali ku ładnie wyglądającemu domostwu. Hacjenda ta miała trzy kondygnacje. Dookoła porastał zadbany trawnik, zaś w głębi rosły nasadzenia rzadkich krzewów oraz drzew owocowych. A wszystko to okalał wysoki na 8 stóp mur. Odszukali furtkę, która to była uchylona. Przy niej umocowany był dzwonek, który to swym donośnym gongiem oznajmiał domownikom, że idą goście. Tak oto, po chwili przy niej ujrzałeś mężczyznę w średnim wieku o przeciętnej budowie ciała, ciemnooliwkowej skórze, ta zdradzała jego latynoskie pochodzenie. Miał na sobie rozpiętą koszulę w kolorowe kwiaty, lniane spodnie. Na głowie sombrero.
-Dzień dobry. Nazywam się Esteban, jestem właścicielem tej oto posiadłości. W czym Wam mogę pomóc? - przedstawił sie gościom i zapytał.
-Dzień dobry Panu. Jesteśmy z Colorado Springs. Westmani wymienili się swoimi nazwiskami, po czym po kolei uścisnęli dłoń gospodarza.
- Zatem, zapraszam Panów do środka.
Westmani przyjęli zaproszenie z wyczuwalną radością.
- No to wchodzimy.
Wchodząc do domu na wprost od wejścia widniał pokaźnych rozmiarów hol, w którym na jednej ze ścian wisiały portrety wszystkich mieszkańców tego domu. Skierowawszy swe kroki na prawo można było udać sie na taras gdzie stały wiklinowe fotele, a dalej znajdowało się wyjście do ogrodu. Zaś wcześniej w lewo od wejścia prowadził korytarz z rozwidleniem w którym to widniało kilkoro drzwi. Pierwsze z nich prowadziły do średnich rozmiarów łaźni wyposażonej w sporą wannę, duże lustro z posrebrzaną ramą, mijając łazienkę prowadziły drzwi do salonu w którym nie brakowało wygodnych kanap oraz foteli. W oczy również rzucał się kominek oraz zaokrąglony stół, przy którym to swobodnie mogło usiąść 8 osób. Następnie znajdował się gabinet Estebana, którego główną charakterystyką była ściana z portretami wszystkich dotychczasowych prezydentów Stanów Zjednoczonych, zaczynając od pierwszego G. Washingtona skończywszy na panowaniu G. Harrisona. Następnym pomieszczeniem była bawialnia przeznaczona dla dzieci. Z holu na pietra prowadziły dębowe schody pokryte czerwonym dywanem, na balustradzie przy nich były wyrzeźbione figury geometryczne. Na pierwszym piętrze w zamieszkałych pomieszczeniach widniały obrazy przedstawiające martwą naturę. W pokojach należących do domowników znajdowały się drogocenne toalety, szafy oraz łoża z wyrzeźbionymi w kształcie głowy słonia nogami. Wchodząc na piętro wyżej widniały 3 pary drzwi, które prowadziły do pokojów gościnnych wyposażonych po cztery lóżka, po dwie komody, stoliki oraz lampy naftowe.
-Widzicie tę dziurę? –zapytał Westmanów właściciel domu.
-Naturalnie że widzimy.
-To miejsce po obrazie. Pewien zły człowiek zamieszkał u mnie sześć może siedem tygodni temu.Przzedstawił się jako Jack Luis. Był to doktor, który miesiąc temu przegrał ze mną w karty. A że nie miał już pieniędzy żeby zapłacić za przegrany zakład, zemścił się na mnie i ukradł mi obraz pewnej nocy.
-Uff, uff , uff– krzyknął zaskoczony tym faktem Winnetou.
-Gorąco jest Panu? -pyta gospodarz Apacza.
-Nie, nie, to jest oznaka zdziwienia, zaskoczenia – wytłumaczył zachowanie Indianina Old Shattrehand.
- Ach, teraz już rozumiem. Był to obraz, który zakupiłem od pewnego handlarza, były to słynne słoneczniki Van Gogha. A tu widzicie, tę piękną niewiastę trzymającą na rekach futrzaka to właśnie Dama z Łasiczką, którą namalował niegdyś Leonardo da Vinci.
Po obejrzeniu hacjendy wszyscy goście zostali zaproszeni na obiad do dość dużej jadalni. Po posiłku, na którym podano polędwicę z dzika w sosie miętowo-miodowym ,do tego każdy z nich miał po szklanicy wina, poszli na taras, gdzie Donia Klara, żona gospodarza zaczęła podlewać kwiaty. Miała na sobie zwiewną bladoróżową suknie, jej czarne włosy sięgały do pasa. Za nią chodziła służąca mulatka, która ją co i rusz wachlowała, a Esteban miał służącego, który przypalał i podawał mu cygara. Hacjenderze mieli dwoje dzieci : 15 - letniego syna Carlosa i 12- letnią córkę Carmen. Syn był odzwierciedleniem swego ojca, miał taką samą jak Esteban ciemnooliwkową skórę, ciemne oczy, krępą sylwetkę i krótko ostrzyżone włosy. Nosił skórzane spodnie, kamizelkę, a na stopach miał buty z drewnianą podeszwą. Zaś Carmen miała jasnoróżową miejscami muśniętą przez promienie słońca skórę. Nosiła błękitną sukienkę na ramiączkach za kolana, jej kruczo czarne włosy ciemniejsze od bezgwiaździstej nocy opadały luźno na koniec jej pleców. Służąca na imię miała Persefona, nosiła luźne zwiewne szaty, wykonane ze lnu i z bawełny. Jej ciemne włosy upięte w kok odsłaniały dość wysokie czoło. Zaś służący nazywał się Hegeniusz, był to czarnoskóry Afroamerykanin, którego korzenie pochodzą ze Starożytnego Rzymu, stąd jego imię. Zwykł nosić materiałowe spodnie, a wyżej nosił skórzaną bluzę, w której ukrywał rewolwer. Był bowiem bardzo wysportowany i miał celne oko i nieraz udowodnił swoim pracodawcom, że on jest im bardzo potrzebny.



czwartek, 11 czerwca 2020

Aladyn na Dzikim Zachodzie część 14 - Marcin Piórkowski

Właściciel upolowanego zwierza postanowił, ze zrobi z futra kożuchy dla pan. Nie zapominajmy ze wcześniej miały już kilka futer. Skóry wyprawił Old Scurehand, a szyciem zajął się Aladyn z Old Firehandem. Po kilku tygodniach wszystkie panie chodziły w futerkach.





Rozdział 14
Pewnego dnia nasi Westmani mieli ogromne pragnienie, ugasić je mogło tylko piwo. Poszli więc w tym celu do restauracji, ale bardzo zdziwił ich napis na tablicy zawieszonej na drzwiach. Oznajmiał on, że właściciel się rozchorował i lokal jest zamknięty do odwołania. W związku z tym udali się do lasu, gdzie według pana Henryka była polana, na której przebywało stado dzikich koni.
Old Firehand wpadł na następujący pomysł: ,,A może weźmy po chabecie i pojedźmy konno do Denver, tam zapewne stoi jakiś zajazd”.
-Wspaniały pomysł! –ucieszyli się i poparli go mężczyźni.
-I tak oto po chwili przemierzali równiny prerie, aż to oto dotarli do celu. Koni uwiązali do pobliskich drzew, a sami udali się do karczmy. Wkrótce zadowoleni zawołali barmankę, uregulowali rachunek i wrócili do Colorado.
Poczekajcie przed domem, a ja pójdę i zaraz wrócę -oznajmił Mr. Henryk.
Westmani usiedli na trawie, po chwili gospodarz zawołał tajemniczo. Wszyscy poszli zaciekawieni, z myślą czym ich jeszcze zaskoczy. Kiedy weszli do gabinetu ujrzeli wędki.
-Co mamy z tym robić? - zawołała cała kompaniera.
Pan Henryk zaproponował : ,,Chodźmy prędko nad rzekę”. Był tam drewniany pomost, który niegdyś zrobił Mr Ford.
-Co mamy robić? -powtórzyli pytanie zaskoczeni Westmani.
-Patrzcie na mnie.
Zarzucił wędkę tak, że haczyk zamiast wpaść do wody, zaczepił się wpierw o gałąź rosnącego nieopodal drzewa.
-I co teraz? –zapytali i parsknęli śmiechem. Co ty wyprawiasz?
Pan Henryk rzucił wędkę na trawę, a sam wdrapał się na drzewo. Po chwili wrócił z haczykiem i ogromnym uśmiechem na obliczu.
-Tego moi drodzy panowie unikajmy -zarzucając wędkę musicie myśleć, żeby haczyk wpadł do wody.
-Aha, już wiemy-ucieszyli się Westmani z nowo poznanej formy zabawy. Trzeba wykopać robaki, w tym celu wysłano najmłodszego Westmana, którym był Aladyn. Po jakimś czasie przyniósł narzędzia oraz pojemnik na żywą przynętę. Po chwili zaczął kopać, a jego oczom ukazały się duże dorodne czerwone rosówki, które to nauczyciel polecił naszym uczniom nabijać na haczyki.
- I zaraz Drodzy Przyjaciele –niech każdy swoją wędkę zanurzy w wodzie. I tak oto p.Henrykowi wędka zaczęła się wyginać. W tej chwili wyciągnął ją z rzeki i na haczyku ukazała się ryba o nazwie pstrąg potokowy. Była to licznie nakrapiana ryba o wadze mniej więcej 3 kilogramów. Aladynowi wędzisko mocno zaczęło się giąć: ,, Co mam teraz robić? -krzyknął w panice.
-Po prostu ciągnij na brzeg –odpowiedział p.Henryk.
-Niech mi ktoś pomoże?
Na ratunek, doskoczył mu Old Shatterhand, zostawiając swoją wędkę częściowo zanurzoną. Okazało się w ostatecznym rozrachunku, że na kiju młodego Araba była ryba o nazwie niszczuka krokodyla. Posiadała szaro-zielone ubarwienie oraz wydłużony dziób, który ukrywał setki dużych ostrych zębów. Miała według gospodarza około 15 kilogramów. Old Wabble wyciągnął na brzeg trzykilogramowego srebrno-zielonego basa. A Winnetou wytargał na brzeg sześciokilogramową niszczukę plamistą. Była to ciemnej barwy ryba, z pasem ciemnych plam na ciele. Old Firehand złowił miodowo z ciemno czerwonymi płetwami trzykilogramowego klenia, zaś Surehand szarobłękitną płoć z płetwami o barwie wczesno zachodzącego słońca.
Wrócili z trofeami do domu. Nasze Panie były rade, że będą mogły jeść lekko strawne ryby. Pachnący Kwiat oczyściła ryby, rozpaliła ognisko i rozpoczęła wędzenie tych podwodnych przysmaków. Na wieczerzy wszyscy zachwycali się smakiem świeżo wędzonego rybiego mięsa.
-Oho, jesteśmy świadkami rybiej uczty - powiedział Alan zaskakując domowników.
-Zapraszamy Państwa. Jeszcze jest prawie cała płoć  oraz połowa niszczuki plamistej. Tak więc, po krótkiej chwili zostały po rybach tylko ości.
-A co ze chrzcinami? -zapytała pastorowa.
A na to rodzice dziecka: ,,Nie wiedzieliśmy czy macie wolne terminy. A do Was jest kawałek drogi”.
-Mam wolny termin, możemy choćby teraz – odrzekł pastor.
-No to szykujmy się! –odpowiedziała uradowana Sandra.
Młoda matka włożyła na siebie suknie, tą którą miała na ślubie. Aladyn był ubrany w smoking zapożyczony od teścia. Zaś mały Bill był w wózeczku, na sobie miał, błękitny kaftanik, białą z falbankami pelerynkę. Dotarłszy do świątyni wszyscy zajęli miejsca. Tymczasem Alan przygotowywał się do pierwszego sakramentu Billa. Pastor wyjął z jednej z szuflad księgę, przebrał się w szaty liturgiczne, a następnie powiedział: ,,Podejdźcie do chrzcielnicy”.
Do tego celu nabrał wodę z deszczówki, następnie poprosił chętnych na rodziców chrzestnych. Old Surehand z Pachnącym Kwiatem zgłosili się.
-Billu, w tej chwili chrzcie Ciebie, aby nasz Wielki, Miłościwy nam panujący Manitou, miał Ciebie w swojej opiece. Mówiąc te słowa zrobił znak krzyża na czole malca zmoczonym palcem w świętej wodzie. I od tej chwili synu brama piekielna Ciebie nie pochłonie.
-Houk - rozległ się okrzyk Indianina.
Wszystkim obecnym zakręciła się w oku łezka. Następnie młodzi rodzice zaprosili pastorostwo na ucztę. Zatem wszyscy udali się do domu Aladyna na przyjęcie. Panie raczyły się lekko sfermentowanym sokiem z winogron, a panowie ,,wodą rozmowną’’. Zajadali się pytlowanym mięsem z wilka zaś dwu i pół letniemu Billowi trzęsły się uszy z drobno posiekanej polędwicy niedźwiedziej z uparowanymi jarzynami. Zaś do picia przygotowane miał sok ze świeżych owoców. Najwyższa pora by się pożegnać - zdecydował Alan, bo ujrzał na niebie rogalik księżyca.
-No to do następnego. I goście pojechali.



poniedziałek, 1 czerwca 2020

Sonet dla wyśnionej

Przebudzam się , jestem na jawie
A jakoby jeszcze we śnie
Rozchylam powieki i w oddali ,
Dostrzegam migoczący biały punkt.

Z każdą krótką chwilą
Moje oczy się nie mylą.
Bo właśnie ujrzałem Ciebie ,
 Jesteś dla mnie niczym kropla rosy

Szukałem  dni , miesiące , lata
I odnalazłem cię  na końcu świata.
I teraz już wiem , że odnalazłem cię

Chcę dzielić z Tobą sny.
Zasypiać i budzić się przy Tobie
Do końca naszych dni.




sobota, 16 maja 2020

Aladyn na Dzikim Zachodzie część 13 - Marcin Piórkowski

Oczywiście Westmani zdążyli przed upływem terminu. Kościół oddali w ręce pastora Alana, który obiecał, ze będzie pomagał im w przyszłości urządzać rozmaite uroczystości. Następnie odebrali pieniądze od buchaltera. Na tym zarobili 4, 700 dolarów.



Rozdział XIII.

  Upłynęło trochę czasu od minionych wydarzeń , a w gospodarstwie Fordów zapasy żywności bardzo stopniały. Zatem trzeba było iść na polowanie.

-Tym razem pójdziemy w Góry Skaliste –zaproponował Winnetou.

-Wyśmienity pomysł! -ucieszyli się i poparli go Westmani. Wszyscy mężczyźni wyruszyli nazajutrz rano zostawiając tylko Old Wabble, który uznał że nie ma dzisiaj sił na łażenie po górach. Ale jak zobaczył , że tamci się oddalają, krzyknął za nimi:

,,Ej, poczekajcie na starego, ja też z Wami idę.’’

Old Shatterhand nie wziął swojego magicznego sztucera tylko nóź myśliwski. Zdaniem kobiet było to bardzo lekkomyślne, ale on się nie przejmował i zrobił lekceważący ruch ręką. Surehand wziął swoją broń, Winnetou nie rozstawał się z tomahawkiem, który wisiał mu u pasa, oprócz tej broni miał jeszcze niedźwiedziówkę. Jako czwarty szedł Aladyn, on tez miał niedźwiedziówkę, zaś ta była na normalne naboje. Obok zięcia szedł p.Henryk, który chciał dorównać Old Shaterhandowi. Wziął zwykły scyzoryk. Jako szósty wlókł się za nimi Old Wabble, niósł on ciężką staroświecką flintę, jednorurkę i rozmawiał głośno z Old Firehandem, który miał groźną broń.

To chyba wystarczający opis siedmiu myśliwych.

Tak oto doszli na szczyt Gór Skalistych, gdzie czyhały na nich wygłodzone niedźwiedzie Grizli. Old Shaterhand podszedł do największego, tak aby ostrze noża zatopić po rękojeść mu w same serce. Nagle rozległ się wielki odgłos. Padł rozlegający się echem po górach huk wystrzału z broni Winnetou, ostatecznie powalając niedźwiedzia na plecy. Po chwili rozniósł się jazgot karabinu maszynowego Old Firehanda. Wkrótce do twych uszu dobiegł skowyt, rzekłbyś niczym odgłos bram piekielnych. Old Firehand strzelał wolno, oddając za każdym razem strzał celując w niedźwiedzia, ale niestety kule z jego broni nie nadawały się na polowanie na misia, niedźwiedzia ani drasnął. Old Wabble upatrzył sobie stojącego na skale szarego wilka, który zwrócił jego uwagę, wymierzył i pociągnął za spust raz, potem drugi raz i trzeci draskając go po futrze rozzłoszczając  do tego stopnia, że zwierz dopadł go po kilku sekundach. Nagle padł huk wystrzału kładąc wilka trupem. Towarzysze rozejrzeli się po sobie, ponieważ żaden z nich do niego nie strzelał. Wtem wyskoczyło kilku wojowników z plemienia  komanczów, ze starcem na czele.

-Jestem w tych terenach misjonarzem. Nazywał się Klekipetra, czyli Biały Ojciec.

Jego sylwetka pozwalała się domyślać, ze jest on bardzo stary i schorowany. Podpierał się wprawdzie kawałkiem drewna, ale tylko na wypadek upadku.

-Słuchajcie! –zaczął krzyczeć. Jestem tutaj, żeby nas wszystkich pojednać i pobłogosławić. Po tym dość krótkim przemówieniu podszedł do Winnetou, by się z nim przywitać: objęli się ramionami, pocałowali się i gdy się oddalili nagle padł strzał z broni wroga, kula miała trafić w serce Winnetou, ale starzec zasłonił go i sam został trafiony.

Wojownicy z plemienia Komanczów towarzyszyli w drodze Klekipetry, byli obarczeni bezpieczeństwem nad nim i traktowali go, jako syna Manitou. Był dla nich coś w rodzaju naszego biskupa. Mieli wielkie poczucie winy w zaistniałej sytuacji.

-Nie udało nam się go upilnować.

-To ty miałeś go pilnować, a nie ja!

- Ja wczoraj miałem nad nim warte, a dzisiaj była twoja kolej.

Nasi Westmani poczuli się współodpowiedzialni za to zamieszanie, więc zaproponowali im, że  pomogą w pochówku.

-No to gdzie go teraz pochowamy?-spytał się Aladyn.

-Hm … - zastanawiał się jeden z najstarszych Komanczów. Ja jako wódz plemienia –decyduję, żeby go pochować w Colorado, u celu podróży Klekipetry. Myślę, że taka byłaby jego wola. A poza tym nie dalibyśmy rady wrócić z nim z powrotem.

-A gdzie Wasza kraina? - spytał Old Surehand.

-Nasze wigwamy stoją po drugiej stronie gór skalistych. To jest jakieś sześć wschodów słońca stąd.

- Uff, uff… - zdziwił się Winetou.

-A cóż Was w te strony sprowadza? - zainteresował się p.Henryk.

-Zgubiliśmy się - odparli tamci.

-A jaki miał być cel Waszej podróży?- kontynuował Metys.

-Chcieliśmy dotrzeć z Klekipetrą do nowo wybudowanej świątyni w Colorado.

-A skąd o niej wiecie?

-Ponieważ nasz Biały Ojciec otrzymał mówiący papier, w którym było napisane, że miał poświęcić ten Kościół.

-To chyba u nas, my go stawialiśmy tymi oto rekami. Czujemy się bardzo zaszczyceni, że będziemy mogli uczestniczyć w ostatniej drodze Klekipetry.

-Trzeba go na czymś położyć, nie damy rady go nieść powiedział Old Shaterhand.

-Zróbmy sanie z gałęzi dorzucił Old Surehand i wskazał na parę młodych drzewek.

Prowizoryczne nosze były gotowe po upływie dwóch kwadransów. Ułożyli na nich zwłoki misjonarza i zaczęli go ciągnąć. Była to dość ciężka i zarazem odpowiedzialna robota. Wkrótce wrócili do domu p.Henryka, by tam odpocząć i czegoś się napić.

-To teraz trzeba posłać po Alana.

Aladyn nie zastanawiając się zbyt długo skoczył na konia, odpiął go od werandy swego domu i oddalił się w kierunku Płeldo. Wkrótce dotarł do pastorstwa, powiedział im o co chodzi. Tamci się bardzo zmartwili, wymienili się krótkimi spojrzeniami, wsiedli do bryczki i udali się w kierunku Colorado Springs. Tymczasem Indianka przygotowała placki z manioku. Wszyscy się zajadali, a zwłaszcza Komanczowie, ponieważ nic nie mieli w ustach od dwóch dni. W końcu przyjechali przed zachodem słońca wyczekiwani goście. Wymienili się z nieznajomymi Indianami swoimi nazwiskami.

- No to przystąpmy do dzieła - rzekł Alan.

Zwłoki misjonarza zawinęli w prześcieradło i zanieśli go do lasu nieopodal Kościoła. Wpierw pastor poświęcił budowlę, a następnie kazał wykopać dół nieopodal świątyni. Miało to na celu skrócić drogę do Monitou. Wówczas wierzono, ze im bliżej Kościoła leżą szczątki to ta osoba szybciej trafi do raju. No to teraz trzeba go pochować w ziemi - zakomenderował pastor.

-Już idę po łopatę odparł Aladyn.

Tymczasem Winetou z Old Shatterhandem wrócili w Góry Skaliste po pozostawioną zwierzynę. Mieli ze soba sanie, na których to transportowali Klekipetrę. Old Wabble pomógł Aladynowi wykopać dół zgodnie z zaleceniami pastora. I wkrótce było po wszystkim. Nagle kowboj znikł z oczu młodego Araba. Ten stracił orientację w terenie. Był wówczas sam jeden wśród tysięcy drzew w lesie. Podczas bezgwiazdistej nocy i w dodatku niebo było co i rusz przecinane językami błyskawicy. Wtem zaczęło lać. Aladyn zaczął wspinać się do góry, lecz nie mógł wyjść, a łopata która by mu to umożliwiła wziął Old Wabble, bo uważał ze cała robota jest już wykonana. A poza tym bał się bardzo o zapalenie płuc, które to w jego wieku mogło by go położyć do mogiły. Nasz nieborak zaczął wzywać Alaha. Po chwili wycieńczenia stracił przytomność. Obudził się w łóżku, u boku Sandry, tak jakby nic się nie stało.

-Gdzie ja jestem, zapytał się szeptem.

-Jesteś w domu mój kochany-odpowiedziała Sandra. Przynieśli Ciebie nad ranem. Wiesz, kto? -tu miała na myśli Westmanów. Przyniósł Ciebie mój tata z Old Wabble, który myślał że zaraz przyjdziesz.

-Och, to całe szczęście, ze wpadli na taki pomysł. A co z upolowaną zwierzyną?

-Sandra odparła uspokajająco, ze tamci już poszli po nią.

Winetou z Old Shatterhandem, gdy weszli na szczyt , czołgając się zakradli do jaskini, położyli zdobycz: niedźwiedzia i wilka na sanie i zaczęli ciągnąc w kierunku domu.

Nagle ktoś strzelił z kryjówki za krzakami, zza których to wyskoczyli wczorajszego dnia Komanczowie.

Nasz Biały Westman usłyszał jakieś głosy, był bardzo ciekawy do kogo należały.

-Pokażcie się –zawołał.

-A nic nam nie zrobicie?

-Obiecujemy na Monitou-odrzekł Winnetou.

-Jesteśmy Westmanami - odparła cała trójka.

-Nazywam się Old Shuder. Słynę z tego, ze moja ręka często ma drgawki.

-Czyli Dreszczowy- pomyślał Old Shatterhand.

-A ja jestem jego dobrym kolega i nazywam się Old Deth, dodał drugi - tak mnie nazywają, bo wyglądam jak stara śmierć.

Trzeci był to Bob, murzyn, ich służący.

Pierwszy i drugi byli tak samo ubrani. Na nogach mieli mokasyny, dalej skórzane zakończone frędzlami spodnie. Za paskami mieli strzelby. Nosili bluzy myśliwskie z dużą ilością kieszonek na naboje i proch do amunicji. Ich strzelby różniły się ilością nacięć, które świadczyły o liczbie zabitych ludzi. Old Deth miał ich więcej, bo aż 113, a Shuder miał ich 28 i nie uważał ze jest gorszym zabijaką od towarzysza, bo był młodszy. Ten miał 38 lat, a tamten przeszło 70 na karku. A jak wiadomo z wiekiem przybywa doświadczenia i zabitych ludzi. Bob miał tylko przepaskę na biodrach, bo było mu bardzo ciepło. Afrykańczyk miał koło 20 lat. Nie miał strzelby jak jego przywódcy. Posiadał tylko łuk, a na plecach nosił kołczan, w którym były specjalnie zatrute strzały, tak aby ofiara nie przeżyła.

-Myślimy, że nasz wspaniały gospodarz nie będzie miał nic przeciwko, jak was zaprosimy w jego skromne progi - propozycję złożył Shatterhand.

-Ewentualnie u Aladyna są jeszcze wolne pokoje –dodał Winetou.

-To chodźmy. A daleko to?

-Nie, nieopodal. Widzicie te dachy? Tam stoją nasze domy.

Wkrótce wrócili na miejsce.

-O, jaki dorodny wilk-zachwycały się kobiety.

-O, a patrzcie jaki okazały niedźwiedź -zwrócił uwagę kobietom Aladyn. A wiecie, ze został zabity nożem przez Old Shatterhanda.

Wszyscy zachwalali odwagę naszych myśliwych.

Gdy przyszedł gospodarz poczuł się zobowiązany ugościć przybyszy. Zaprosił wszystkich na obiad na którym były podane pieczone zające, kuropatwy oraz placki kukurydziane. Po uczcie obejrzeli domostwo p. Henryka, następnie zajrzeli do chaty Aladyna chwaląc go za niesamowity gust oraz smak. Potem Old Deth dziękował za gościnę, spojrzał na zachodzące za horyzont słońce i stwierdził, ze musza iść dalej.

-Tak, musimy wracać- powiedział Shuder.

Westmani odprowadzili tamtych do rozstaju dróg.

Tymczasem Indianka zręcznie wyprawiła mięso z wilka, następnie natarła je ziołami, aby później suszyć je nad ogniskiem, zaś do zadania mężczyzn należało przygotowanie niedźwiedzia tak, żeby był przydatny do spożycia. Old Shatterhand zdjął z niedźwiadka futro, a mięso dali do ususzenia. Właściciel upolowanego zwierza postanowił, ze zrobi z futra kożuchy dla pań. Nie zapominajmy ze wcześniej miały już kilka futer. Skóry wyprawił Old Surehand, a szyciem zajął się Aladyn z Old Firehandem. Po kilku tygodniach wszystkie panie chodziły w futerkach.