Jeszcze
tego samego dnia wrócili do hacjendera, oddali mu obraz, a ten ich
zaprosił do sąsiada na degustację nalewki.
Rozdział 17.
Esteban pomyślał, że wypada uczcić odnalezienie obrazu i pochwalić się swojemu przyjacielowi zza miedzy.
-Za chwilę wrócę, tylko muszę coś załatwić - poinformował gospodarz naszych Westmanów.
Ruszył truchtem, zbliżywszy się do celu, trzykroć zapukał w drzwi.
-Jesteś Huaresie, mój przyjacielu!
-Jestem, jestem. Proszę właź Estebanie. Co Cię sprowadza?
-Mam dla Ciebie radosną nowinę. Pamiętasz ten obraz, który mi zginął pewnej nocy, wisi u mnie z powrotem na ścianie.
-Iii, wielkie nieba. A jak to się stało? – zapytał ze zdziwieniem w głosie, marszcząc czoło Don Huares.
-Hm. Jakby Ci to powiedzieć, to długa i zagmatwana historia. Ale jak chcesz, to Ci zaraz przyprowadzę ludzi, którzy się do tego przyczynili.
-No, to czym prędzej idź po nich, bo jestem bardzo ciekaw.
-Wróciwszy do hacjendy, Esteban skrzyknął dzielnych mężczyzn i udał się z gośćmi do swego sąsiada.
-To jest Huares, mój przyjaciel i sąsiad, a to są moi goście.
Po krótkim zapoznaniu, wszyscy weszli do środka. Wnętrze domu stanowiły dwie izby. Pierwszą izbą od wejścia był salon, gdzie siedzieli goście. Na jednej ze ścian od podłogi do sufitu mieściły się półki z naczyniami, zaś drugą ścianę zdobiły różne rewolwery, sztucery oraz inne strzelby. Na trzeciej i czwartej stały półki z różnymi rocznikami win. W drugiej izbie stało pojedyncze łoże, zaś za przepierzeniem gospodarz ukrywał szklany gąsior służący do wytwarzania rozmaitych nalewek, win oraz mocniejszych alkoholi. Wyjął z kredensu butelkę, jej zawartość rozlał gościom do kieliszków. Panowie rozpoczęli oddawać się smakowi pysznej nalewki.
-Czuję tutaj bogactwo pomarańczy z nutą wiśni –rzekł, jako pierwszy mrużąc oczy i cmokając Old Shatterhand.
-Tak, jest wyśmienita! – dodał Old Firehand. I tak wszyscy po kolei zachwalali głębie smaku zwracając uwagę na klarowność. Old Wabble uniósł kieliszek na wysokość wzroku i przypatrywał się jego zawartości. Następnie postawił kieliszek na białą serwetę i zaglądał do niego od góry, później stwierdził z erudycją:
-Klarowność wina jest oznaką jego jakości. Zmętnienie natomiast, świadczyć może o jego niewłaściwym przechowywaniu.
-Pamiętajmy jednak o tym, że ewentualny osad na dnie kieliszka czy butelki może pochodzić z wytrąconych barwników, i kryształków kwasu winnego. Powstaje on szczególnie w starych, czerwonych winach oraz szlachetnych białych – uzupełnił informacje przypatrujący się sąsiad Estebana.
Mam nadzieję, że zostaniecie dziś na wieczerzy, na której mam zamiar podać polędwicę z odyńca, oprócz dziczyzny nie zabraknie łap i polędwicy z niedźwiedzia.
-To jest to, co najlepsze może spotkać człowieka – rzekł z miną znawcy, uradowany Aladyn.
-Oczywiście ma się rozumieć, że zostaniemy –powiedział Esteban. Tylko pozwolę sobie pójść po moją rodzinę.
Wkrótce wszyscy ucztowali. Przed domem Huareza płonęło ognisko, a w nim były pieczone kawałki mięsa. Zaś dookoła siedzieli Westmani wraz z hacjenderami. Winnetou rozpoczął opowieść, jak to nie mógł zmrużyć oka pierwszej nocy, o tym jak udało mu się wymknąć do ogrodu, jak odkrył ślady kopyt końskich, i ostatecznie, gdy ruszył z przyjaciółmi po konie, a następnie kiedy dojechał z Westmanami do wielkiej drewnianej twierdzy. Resztę historii już znasz Mój Drogi czytelniku, zatem nie będę Cię nużył drugi raz.
Napiwszy i najadłszy się do syta Donia Clara, jako pierwsza wstała i stwierdziła, że już pora wracać do domu. Goście jednomyślnie poparli ją.
- Dziękujemy bardzo za przyjęcie. No to chooodźmy – powiedział Don Huarez.
Nazajątrz rano przyszedł do Estebana Don Huares z nikczemnego wzrostu pewnym jegomościem, który miał na sobie bluzę i spodnie myśliwskie, na których widniało mnóstwo łat. Na nogach nosił ogromne jak na jego wzrost buty. Na głowie pilśniowy kapelusz, za który również nie dostałby złamanego centa, spod którego wystawała peruka ze skórek bobrowych, która przysłaniała jego gołą głowę. Gołą jest to określenie nie przesadzone, ponieważ miał łysą czaszkę. Do pleców miał przywiązane siodło.
-Dzień dobry! Jestem Sam Hawkens. I zatem zjadam myszy polne, o ile się nie mylę, hi-hi-hi.
-Oh, witajcie mój Mistrzu, pozwólcie niech Was uściskam i ucałuję –poderwał się z krzesła Shatterhand.
-Widzę, że się dobrze znacie. A chciałem Wam przesdtawić prawdziwego Westmana –powiedział don Huarez.
-Tak, to mój nauczyciel, który nauczył mnie być jeszcze twardszym niż byłem przed tym. On mi pokazał, jak się wyprawia skórę z niedźwiedzia, co można zrobić z kłami oraz pazurami, na przykład naszyjniki. Dzięki niemu polubiłem niedźwiedzie, również od strony gastronomicznej. A łapy i polędwice pieczone w miodzie na wolnym ogniu, uchodzą za prawdziwy rarytas. On mi udowodnił, że te części są najlepsze.
-A jak Twoja stara mulica Marry?- spytał Old Shatterhand.
-Właśnie jakiś czas temu odeszła mi do krainy wiecznego szczęścia i od tej pory specjalizuję się w robieniu oryginalnych nalewek, których wytwarzanie nie regeneruje zbyt dużych strat ani zysków. A przy okazji sam lubię się napić. Właśnie w tym celu odwiedziłem mojego starego znajomego Don Huaresa, mówiąc te słowa skinął ręką na mężczyznę z którym przyszedł.
Za oknem pociemniało i nie był to zmierzch. Chwilę później zagrzmiało, zadudniło, zatrzęsło domem, a przez odsłonięte okno można było dostrzec zygzaki piorunu.
-Jest to zjawisko, jakie zwykły biały człowiek nazywa burzą, hi-hi-hi – zwrócił uwagę Sam Hawkens.
-Oho, musimy wracać. Nagle podniósł się z krzesła Don Huares.
-Owszem, owszem –odpowiedział mu przyjaciel.
-Iii, ale ulewa – krzyknęli domownicy po otwarciu drzwi. Zaczynający wiatr powodował, że spadające krople deszczu były wciągane do wnętrza domu.
-Odprowadzę Was? –zaproponował Old Shatterhand.
-A mógłbym iść z Wami?- spytał Aladyn.
-To chodź przyjacielu. I po tych słowach wyszli.
W drodze powrotnej Arab potknął się o jakiś kamień. Westman nie zauważył młodego przyjaciela, ponieważ było ciemno, myślał że idzie nieopodal, gdyż deszcz zagłuszył jego upadek. Upadając Aladyn natrafił ręką na coś ubłoconego i upiaszczonego. Chcąc to oczyścić niechcący go potarł, i nagle przed nim stanął Dżin podobny do tego z utraconej lampy.
-Ten kto mnie pociera, ten ma nade mną władzę. Jestem czarodziejem, którego brat bliźniak mieszkał drzewiej w lampie.
-Aha, już rozumiem –odparł skonfundowany Aladyn. Ale wiesz, co Ci powiem, kontynuował ten, ja sobie poradzę bez magii, ponieważ mam prawdziwych przyjaciół, którzy zawsze przychodzą mi w sukurs.
-A więc to tak, to już nie jestem Ci potrzebny?- zmartwił się Dżin. To już znikam razem z pierścieniem, i obiecuję Ci, że znajdę nowego właściciela. Powiedziawszy to rozpłynął się niczym mleczna plama.
Aladyn wróciwszy do domu usłyszał zatroskanego Shatterhanda:
-Gdzie się tyle czasu podziewałeś, przecież ja zdążyłem wrócić i moje mokre ubranie już się suszy przy kominku.
Greenhorn wtenczas opowiedział jakie zjawisko go spotkało, na co mężczyźni zmarszczyli czoła, następnie szeroki uśmiech zagościł na ich obliczach. Taki sam wyraz twarzy mają osoby słuchające z udawanym zrozumieniem wariatów.
-Co, nie wierzycie mi?- napiął się jak struna Aladyn. A tę lampę, którą stłukł mi Winnetou, to też było może moje przewidzenie?
-Tak, masz rację, tak było –odparli kompani i wkrótce zmęczeni trudami dnia udali się na spoczynek.
-Nazajutrz z rana Apacz podjął temat powrotu do domu.
-A kiedy możemy wracać?-zapytali Westmani.
-Choćby dzisiaj -odpowiedział Old Shatterhand.
-Tak jest, poparła ich reszta.
-No to wracajmy.
Esteban podarował gościom po butelce wina ze swojej kolekcji, rocznik 1789. Był to rok rozpoczęcia rewolucji francuskiej. I tym akcentem ich pożegnał.
Old Shatterhand zaproponował wstąpić przed powrotem do baru znajomej Miss Stiks i wszystkim ta propozycja się spodobała.
Gdy przekroczyli próg lokalu, we wnętrz ujrzęli swojego przyjaciela również Westmana, Dicka Old Hamerduna, obok którego siedział jego nierozłączny towarzysz Holbers Stary Szop. Nagle, trzaskając drzwiami wtargnął młody kowboj.
-O, dawno się nie widzieliśmy Mr.Santer- przywitał się Apacz.
-A gdzie Twoja ekipa? - spytał Winnetou.
-Odkupił ją ode mnie pewien Indianin – odpowiedział nowo przybyły. Mam teraz święty spokój, ponieważ oni kilkakrotnie wciągnęli mnie w niezłe bagno.
-A Wy jakie macie plany?
-My właśnie wracamy do Colorado – odparł bez namysłu Old Wabble.
Nagle Santer zerwał się na równe nogi, rzucił na stół pięciodolarówkę, to za poniesione straty i za alkohol – to dla Pani Stiks od Grubego - powiedział i włożył rękę do kieszeni, wyjął przedmiot z błyszczącym ostrzem, po czym schował go z powrotem i wyszedł.
Old Shatterhand kopnął starego pod stołem, bo ten wypaplał ich dalszy zamysł.
Dick Hamerdun był bardzo tęgim jegomościem, ubierał się w skórzane spodnie i bluzę myśliwską. Jako pukawki używał swego nieśmiertelnego sześciostrzałowego rewolwera. Holbers Stary Szop był bardzo wysokim i tak chudym, rzekłbyś niczym kij od szczotki. Zwykł nosić szare materiałowe spodnie i zmechaconą marynarkę. Również, jak przyjaciel miał rewolwer. Zaś Santer był nie przestrzegający żadnych zasad, młodym kowbojem. Miał na sobie praktyczny, uniwersalny, wygodny strój na każdą pogodę. Były to obszerne spodnie i obszerna nie przylegająca do jego ciała bluza z podszewką. Jego charakterystyczną cechą był brak w uzębieniu, mianowicie nie miał szóstek, przez co miał lekko zapadnięte poliki. Tymczasem nasi dzielni Westmani z Colorado obiecali sobie, że jeszcze wrócą do San Francisco.
W chwili obecnej w gospodarstwie Fordów, podczas nieobecności mężczyzn, żona Aladyna z matką Karoliną i Pachnącym Kwiatem, żoną Surehanda i Billem zostały resztki żywności. Odpowiedzialna Sandra za swoje dziecko i dom ruszyła bladym świtem na polowanie. Wzięła w tym celu łuk, kołczan ze strzałami i udała się wprost do lasu. Zaraz po wejściu w głąb gąszczu, natrafiła na trop zająca urwany w norze, włożyła rękę, którą coś bardzo dotkliwie pokąsało, wzięła w drugą rękę kijek i wsadziła go do kryjówki. Okazało się, że tam były zastawione wnyki. Podenerwowana tym zajściem kobieta zabrała sidła i bez trudu odnalazła ślady butów. Po chwili namysłu ruszyła wzdłuż nich, aż doszła do rozwidlenia, poszła w lewo na skarpę, jakieś sto pięćdziesiąt stóp dalej dostrzegła mężczyznę, który co i rusz oglądał się za siebie, zachowywał się bardzo podejrzanie.
Młoda kobieta wycelowała w myśliwego i po chwili strzała z jej łuku trafiła go w miejsce w którym miał serce. Ten natychmiast upadł i czekał aż do niego podejdzie. Zaś Sandra nie była zbyt pewna swego celu, zatem zaczęła uciekać. Po chwili stanął przed nią na sześć stóp wysoki i na jej oko ważący trzy cetnary bizon. Ten zaryczał, ale piętnastojardowej odległości między nimi nie zbliżył. Kobieta założyła ostatnią strzałę na cięciwę, napięła łuk, wymierzyła między oczy zwierzęcia i po chwili strzała utkwiła w mózgu bizona. Wróciła do pozostawionego mężczyzny, ale na zdziwienie i ulgę Sandry po nim nie było ani śladu. Poszła do domu, zaprzęgła konia w sanie i ruszyła z nim do lasu. Na miejscu, pokroiła na ćwiartki i z mozołem wciągnęła je na sanie.