Oczywiście Westmani zdążyli przed upływem terminu. Kościół
oddali w ręce pastora Alana, który obiecał, ze będzie pomagał im
w przyszłości urządzać rozmaite uroczystości. Następnie
odebrali pieniądze od buchaltera. Na tym zarobili 4, 700 dolarów.
Rozdział XIII.
Upłynęło trochę czasu od minionych wydarzeń , a w gospodarstwie Fordów zapasy żywności
bardzo stopniały. Zatem trzeba było iść na polowanie.
-Tym
razem pójdziemy w Góry Skaliste –zaproponował Winnetou.
-Wyśmienity
pomysł! -ucieszyli się i poparli go Westmani. Wszyscy mężczyźni
wyruszyli nazajutrz rano zostawiając tylko Old Wabble, który uznał
że nie ma dzisiaj sił na łażenie po górach. Ale jak zobaczył , że
tamci się oddalają, krzyknął za nimi:
,,Ej,
poczekajcie na starego, ja też z Wami idę.’’
Old Shatterhand nie
wziął swojego magicznego sztucera tylko nóź myśliwski. Zdaniem
kobiet było to bardzo lekkomyślne, ale on się nie przejmował i
zrobił lekceważący ruch ręką. Surehand wziął swoją broń,
Winnetou nie rozstawał się z tomahawkiem, który wisiał mu u pasa,
oprócz tej broni miał jeszcze niedźwiedziówkę. Jako czwarty
szedł Aladyn, on tez miał niedźwiedziówkę, zaś ta była na
normalne naboje. Obok zięcia szedł p.Henryk, który chciał
dorównać Old Shaterhandowi. Wziął zwykły scyzoryk. Jako szósty
wlókł się za nimi Old Wabble, niósł on ciężką staroświecką flintę,
jednorurkę i rozmawiał głośno z Old Firehandem, który miał
groźną broń.
To
chyba wystarczający opis siedmiu myśliwych.
Tak oto doszli na szczyt Gór Skalistych, gdzie czyhały na nich
wygłodzone niedźwiedzie Grizli. Old Shaterhand podszedł do
największego, tak aby ostrze noża zatopić po rękojeść mu w same
serce. Nagle rozległ się wielki odgłos. Padł rozlegający się
echem po górach huk wystrzału z broni Winnetou, ostatecznie
powalając niedźwiedzia na plecy. Po chwili rozniósł się jazgot
karabinu maszynowego Old Firehanda. Wkrótce do twych uszu dobiegł
skowyt, rzekłbyś niczym odgłos bram piekielnych. Old Firehand strzelał
wolno, oddając za każdym razem strzał celując w niedźwiedzia,
ale niestety kule z jego broni nie nadawały się na polowanie na
misia, niedźwiedzia ani drasnął. Old Wabble upatrzył sobie
stojącego na skale szarego wilka, który zwrócił jego uwagę,
wymierzył i pociągnął za spust raz, potem drugi raz i trzeci
draskając go po futrze rozzłoszczając do tego stopnia, że
zwierz dopadł go po kilku sekundach. Nagle padł huk wystrzału
kładąc wilka trupem. Towarzysze rozejrzeli się po sobie, ponieważ
żaden z nich do niego nie strzelał. Wtem wyskoczyło kilku
wojowników z plemienia komanczów, ze starcem na czele.
-Jestem
w tych terenach misjonarzem. Nazywał się Klekipetra, czyli Biały
Ojciec.
Jego
sylwetka pozwalała się domyślać, ze jest on bardzo stary i
schorowany. Podpierał się wprawdzie kawałkiem drewna, ale tylko na
wypadek upadku.
-Słuchajcie!
–zaczął krzyczeć. Jestem tutaj, żeby nas wszystkich pojednać i
pobłogosławić. Po tym dość krótkim przemówieniu podszedł do
Winnetou, by się z nim przywitać: objęli się ramionami,
pocałowali się i gdy się oddalili nagle padł strzał z broni
wroga, kula miała trafić w serce Winnetou, ale starzec zasłonił
go i sam został trafiony.
Wojownicy
z plemienia Komanczów towarzyszyli w drodze Klekipetry, byli
obarczeni bezpieczeństwem nad nim i traktowali go, jako syna
Manitou. Był dla nich coś w rodzaju naszego biskupa. Mieli wielkie
poczucie winy w zaistniałej sytuacji.
-Nie
udało nam się go upilnować.
-To
ty miałeś go pilnować, a nie ja!
-
Ja wczoraj miałem nad nim warte, a dzisiaj była twoja kolej.
Nasi
Westmani poczuli się współodpowiedzialni za to zamieszanie, więc
zaproponowali im, że pomogą w pochówku.
-No
to gdzie go teraz pochowamy?-spytał się Aladyn.
-Hm
… - zastanawiał się jeden z najstarszych Komanczów. Ja jako
wódz plemienia –decyduję, żeby go pochować w Colorado, u celu
podróży Klekipetry. Myślę, że taka byłaby jego wola. A poza
tym nie dalibyśmy rady wrócić z nim z powrotem.
-A
gdzie Wasza kraina? - spytał Old Surehand.
-Nasze
wigwamy stoją po drugiej stronie gór skalistych. To jest jakieś
sześć wschodów słońca stąd.
-
Uff, uff… - zdziwił się Winetou.
-A
cóż Was w te strony sprowadza? - zainteresował się p.Henryk.
-Zgubiliśmy
się - odparli tamci.
-A
jaki miał być cel Waszej podróży?- kontynuował Metys.
-Chcieliśmy
dotrzeć z Klekipetrą do nowo wybudowanej świątyni w Colorado.
-A
skąd o niej wiecie?
-Ponieważ
nasz Biały Ojciec otrzymał mówiący papier, w którym było
napisane, że miał poświęcić ten Kościół.
-To
chyba u nas, my go stawialiśmy tymi oto rekami. Czujemy się bardzo
zaszczyceni, że będziemy mogli uczestniczyć w ostatniej drodze
Klekipetry.
-Trzeba
go na czymś położyć, nie damy rady go nieść powiedział Old
Shaterhand.
-Zróbmy
sanie z gałęzi dorzucił Old Surehand i wskazał na parę młodych
drzewek.
Prowizoryczne
nosze były gotowe po upływie dwóch kwadransów. Ułożyli na nich
zwłoki misjonarza i zaczęli go ciągnąć. Była to dość ciężka
i zarazem odpowiedzialna robota. Wkrótce wrócili do domu
p.Henryka, by tam odpocząć i czegoś się napić.
-To
teraz trzeba posłać po Alana.
Aladyn
nie zastanawiając się zbyt długo skoczył na konia, odpiął go od
werandy swego domu i oddalił się w kierunku Płeldo. Wkrótce
dotarł do pastorstwa, powiedział im o co chodzi. Tamci się bardzo
zmartwili, wymienili się krótkimi spojrzeniami, wsiedli do bryczki
i udali się w kierunku Colorado Springs. Tymczasem Indianka
przygotowała placki z manioku. Wszyscy się zajadali, a zwłaszcza
Komanczowie, ponieważ nic nie mieli w ustach od dwóch dni. W końcu
przyjechali przed zachodem słońca wyczekiwani goście. Wymienili
się z nieznajomymi Indianami swoimi nazwiskami.
-
No to przystąpmy do dzieła - rzekł Alan.
Zwłoki
misjonarza zawinęli w prześcieradło i zanieśli go do lasu
nieopodal Kościoła. Wpierw pastor poświęcił budowlę, a następnie
kazał wykopać dół nieopodal świątyni. Miało to na celu skrócić
drogę do Monitou. Wówczas wierzono, ze im bliżej Kościoła leżą szczątki to ta osoba szybciej trafi do raju. No to teraz trzeba go
pochować w ziemi - zakomenderował pastor.
-Już
idę po łopatę odparł Aladyn.
Tymczasem Winetou
z Old Shatterhandem wrócili w Góry Skaliste po pozostawioną
zwierzynę. Mieli ze soba sanie, na których to transportowali
Klekipetrę. Old Wabble pomógł Aladynowi wykopać dół zgodnie z
zaleceniami pastora. I wkrótce było po wszystkim. Nagle kowboj
znikł z oczu młodego Araba. Ten stracił orientację w terenie. Był
wówczas sam jeden wśród tysięcy drzew w lesie. Podczas
bezgwiazdistej nocy i w dodatku niebo było co i rusz przecinane
językami błyskawicy. Wtem zaczęło lać. Aladyn zaczął wspinać
się do góry, lecz nie mógł wyjść, a łopata która by mu to
umożliwiła wziął Old Wabble, bo uważał ze cała robota jest już
wykonana. A poza tym bał się bardzo o zapalenie płuc, które to w
jego wieku mogło by go położyć do mogiły. Nasz nieborak zaczął
wzywać Alaha. Po chwili wycieńczenia stracił przytomność.
Obudził się w łóżku, u boku Sandry, tak jakby nic się nie
stało.
-Gdzie
ja jestem, zapytał się szeptem.
-Jesteś
w domu mój kochany-odpowiedziała Sandra. Przynieśli Ciebie nad
ranem. Wiesz, kto? -tu miała na myśli Westmanów. Przyniósł
Ciebie mój tata z Old Wabble, który myślał że zaraz przyjdziesz.
-Och,
to całe szczęście, ze wpadli na taki pomysł. A co z upolowaną
zwierzyną?
-Sandra
odparła uspokajająco, ze tamci już poszli po nią.
Winetou
z Old Shatterhandem, gdy weszli na szczyt , czołgając się zakradli do jaskini, położyli zdobycz: niedźwiedzia i wilka na sanie i
zaczęli ciągnąc w kierunku domu.
Nagle
ktoś strzelił z kryjówki za krzakami, zza których to wyskoczyli
wczorajszego dnia Komanczowie.
Nasz
Biały Westman usłyszał jakieś głosy, był bardzo ciekawy do kogo
należały.
-Pokażcie
się –zawołał.
-A
nic nam nie zrobicie?
-Obiecujemy
na Monitou-odrzekł Winnetou.
-Jesteśmy
Westmanami - odparła cała trójka.
-Nazywam
się Old Shuder. Słynę z tego, ze moja ręka często ma drgawki.
-Czyli
Dreszczowy- pomyślał Old Shatterhand.
-A
ja jestem jego dobrym kolega i nazywam się Old Deth, dodał drugi -
tak mnie nazywają, bo wyglądam jak stara śmierć.
Trzeci
był to Bob, murzyn, ich służący.
Pierwszy
i drugi byli tak samo ubrani. Na nogach mieli mokasyny, dalej
skórzane zakończone frędzlami spodnie. Za paskami mieli strzelby.
Nosili bluzy myśliwskie z dużą ilością kieszonek na naboje i
proch do amunicji. Ich strzelby różniły się ilością nacięć,
które świadczyły o liczbie zabitych ludzi. Old Deth miał ich
więcej, bo aż 113, a Shuder miał ich 28 i nie uważał ze jest
gorszym zabijaką od towarzysza, bo był młodszy. Ten miał 38 lat,
a tamten przeszło 70 na karku. A jak wiadomo z wiekiem przybywa
doświadczenia i zabitych ludzi. Bob miał tylko przepaskę na
biodrach, bo było mu bardzo ciepło. Afrykańczyk miał koło 20
lat. Nie miał strzelby jak jego przywódcy. Posiadał tylko łuk, a
na plecach nosił kołczan, w którym były specjalnie zatrute
strzały, tak aby ofiara nie przeżyła.
-Myślimy,
że nasz wspaniały gospodarz nie będzie miał nic przeciwko, jak
was zaprosimy w jego skromne progi - propozycję złożył
Shatterhand.
-Ewentualnie
u Aladyna są jeszcze wolne pokoje –dodał Winetou.
-To
chodźmy. A daleko to?
-Nie,
nieopodal. Widzicie te dachy? Tam stoją nasze domy.
Wkrótce
wrócili na miejsce.
-O,
jaki dorodny wilk-zachwycały się kobiety.
-O,
a patrzcie jaki okazały niedźwiedź -zwrócił uwagę kobietom
Aladyn. A wiecie, ze został zabity nożem przez Old Shatterhanda.
Wszyscy
zachwalali odwagę naszych myśliwych.
Gdy
przyszedł gospodarz poczuł się zobowiązany ugościć przybyszy.
Zaprosił wszystkich na obiad na którym były podane pieczone
zające, kuropatwy oraz placki kukurydziane. Po uczcie obejrzeli
domostwo p. Henryka, następnie zajrzeli do chaty Aladyna chwaląc go
za niesamowity gust oraz smak. Potem Old Deth dziękował za gościnę,
spojrzał na zachodzące za horyzont słońce i stwierdził, ze musza
iść dalej.
-Tak,
musimy wracać- powiedział Shuder.
Westmani
odprowadzili tamtych do rozstaju dróg.
Tymczasem Indianka zręcznie wyprawiła mięso z wilka, następnie
natarła je ziołami, aby później suszyć je nad ogniskiem, zaś do
zadania mężczyzn należało przygotowanie niedźwiedzia tak, żeby
był przydatny do spożycia. Old Shatterhand zdjął z niedźwiadka
futro, a mięso dali do ususzenia. Właściciel upolowanego zwierza
postanowił, ze zrobi z futra kożuchy dla pań. Nie zapominajmy ze
wcześniej miały już kilka futer. Skóry wyprawił Old Surehand, a
szyciem zajął się Aladyn z Old Firehandem. Po kilku tygodniach
wszystkie panie chodziły w futerkach.