Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

sobota, 16 maja 2020

Aladyn na Dzikim Zachodzie część 13 - Marcin Piórkowski

Oczywiście Westmani zdążyli przed upływem terminu. Kościół oddali w ręce pastora Alana, który obiecał, ze będzie pomagał im w przyszłości urządzać rozmaite uroczystości. Następnie odebrali pieniądze od buchaltera. Na tym zarobili 4, 700 dolarów.



Rozdział XIII.

  Upłynęło trochę czasu od minionych wydarzeń , a w gospodarstwie Fordów zapasy żywności bardzo stopniały. Zatem trzeba było iść na polowanie.

-Tym razem pójdziemy w Góry Skaliste –zaproponował Winnetou.

-Wyśmienity pomysł! -ucieszyli się i poparli go Westmani. Wszyscy mężczyźni wyruszyli nazajutrz rano zostawiając tylko Old Wabble, który uznał że nie ma dzisiaj sił na łażenie po górach. Ale jak zobaczył , że tamci się oddalają, krzyknął za nimi:

,,Ej, poczekajcie na starego, ja też z Wami idę.’’

Old Shatterhand nie wziął swojego magicznego sztucera tylko nóź myśliwski. Zdaniem kobiet było to bardzo lekkomyślne, ale on się nie przejmował i zrobił lekceważący ruch ręką. Surehand wziął swoją broń, Winnetou nie rozstawał się z tomahawkiem, który wisiał mu u pasa, oprócz tej broni miał jeszcze niedźwiedziówkę. Jako czwarty szedł Aladyn, on tez miał niedźwiedziówkę, zaś ta była na normalne naboje. Obok zięcia szedł p.Henryk, który chciał dorównać Old Shaterhandowi. Wziął zwykły scyzoryk. Jako szósty wlókł się za nimi Old Wabble, niósł on ciężką staroświecką flintę, jednorurkę i rozmawiał głośno z Old Firehandem, który miał groźną broń.

To chyba wystarczający opis siedmiu myśliwych.

Tak oto doszli na szczyt Gór Skalistych, gdzie czyhały na nich wygłodzone niedźwiedzie Grizli. Old Shaterhand podszedł do największego, tak aby ostrze noża zatopić po rękojeść mu w same serce. Nagle rozległ się wielki odgłos. Padł rozlegający się echem po górach huk wystrzału z broni Winnetou, ostatecznie powalając niedźwiedzia na plecy. Po chwili rozniósł się jazgot karabinu maszynowego Old Firehanda. Wkrótce do twych uszu dobiegł skowyt, rzekłbyś niczym odgłos bram piekielnych. Old Firehand strzelał wolno, oddając za każdym razem strzał celując w niedźwiedzia, ale niestety kule z jego broni nie nadawały się na polowanie na misia, niedźwiedzia ani drasnął. Old Wabble upatrzył sobie stojącego na skale szarego wilka, który zwrócił jego uwagę, wymierzył i pociągnął za spust raz, potem drugi raz i trzeci draskając go po futrze rozzłoszczając  do tego stopnia, że zwierz dopadł go po kilku sekundach. Nagle padł huk wystrzału kładąc wilka trupem. Towarzysze rozejrzeli się po sobie, ponieważ żaden z nich do niego nie strzelał. Wtem wyskoczyło kilku wojowników z plemienia  komanczów, ze starcem na czele.

-Jestem w tych terenach misjonarzem. Nazywał się Klekipetra, czyli Biały Ojciec.

Jego sylwetka pozwalała się domyślać, ze jest on bardzo stary i schorowany. Podpierał się wprawdzie kawałkiem drewna, ale tylko na wypadek upadku.

-Słuchajcie! –zaczął krzyczeć. Jestem tutaj, żeby nas wszystkich pojednać i pobłogosławić. Po tym dość krótkim przemówieniu podszedł do Winnetou, by się z nim przywitać: objęli się ramionami, pocałowali się i gdy się oddalili nagle padł strzał z broni wroga, kula miała trafić w serce Winnetou, ale starzec zasłonił go i sam został trafiony.

Wojownicy z plemienia Komanczów towarzyszyli w drodze Klekipetry, byli obarczeni bezpieczeństwem nad nim i traktowali go, jako syna Manitou. Był dla nich coś w rodzaju naszego biskupa. Mieli wielkie poczucie winy w zaistniałej sytuacji.

-Nie udało nam się go upilnować.

-To ty miałeś go pilnować, a nie ja!

- Ja wczoraj miałem nad nim warte, a dzisiaj była twoja kolej.

Nasi Westmani poczuli się współodpowiedzialni za to zamieszanie, więc zaproponowali im, że  pomogą w pochówku.

-No to gdzie go teraz pochowamy?-spytał się Aladyn.

-Hm … - zastanawiał się jeden z najstarszych Komanczów. Ja jako wódz plemienia –decyduję, żeby go pochować w Colorado, u celu podróży Klekipetry. Myślę, że taka byłaby jego wola. A poza tym nie dalibyśmy rady wrócić z nim z powrotem.

-A gdzie Wasza kraina? - spytał Old Surehand.

-Nasze wigwamy stoją po drugiej stronie gór skalistych. To jest jakieś sześć wschodów słońca stąd.

- Uff, uff… - zdziwił się Winetou.

-A cóż Was w te strony sprowadza? - zainteresował się p.Henryk.

-Zgubiliśmy się - odparli tamci.

-A jaki miał być cel Waszej podróży?- kontynuował Metys.

-Chcieliśmy dotrzeć z Klekipetrą do nowo wybudowanej świątyni w Colorado.

-A skąd o niej wiecie?

-Ponieważ nasz Biały Ojciec otrzymał mówiący papier, w którym było napisane, że miał poświęcić ten Kościół.

-To chyba u nas, my go stawialiśmy tymi oto rekami. Czujemy się bardzo zaszczyceni, że będziemy mogli uczestniczyć w ostatniej drodze Klekipetry.

-Trzeba go na czymś położyć, nie damy rady go nieść powiedział Old Shaterhand.

-Zróbmy sanie z gałęzi dorzucił Old Surehand i wskazał na parę młodych drzewek.

Prowizoryczne nosze były gotowe po upływie dwóch kwadransów. Ułożyli na nich zwłoki misjonarza i zaczęli go ciągnąć. Była to dość ciężka i zarazem odpowiedzialna robota. Wkrótce wrócili do domu p.Henryka, by tam odpocząć i czegoś się napić.

-To teraz trzeba posłać po Alana.

Aladyn nie zastanawiając się zbyt długo skoczył na konia, odpiął go od werandy swego domu i oddalił się w kierunku Płeldo. Wkrótce dotarł do pastorstwa, powiedział im o co chodzi. Tamci się bardzo zmartwili, wymienili się krótkimi spojrzeniami, wsiedli do bryczki i udali się w kierunku Colorado Springs. Tymczasem Indianka przygotowała placki z manioku. Wszyscy się zajadali, a zwłaszcza Komanczowie, ponieważ nic nie mieli w ustach od dwóch dni. W końcu przyjechali przed zachodem słońca wyczekiwani goście. Wymienili się z nieznajomymi Indianami swoimi nazwiskami.

- No to przystąpmy do dzieła - rzekł Alan.

Zwłoki misjonarza zawinęli w prześcieradło i zanieśli go do lasu nieopodal Kościoła. Wpierw pastor poświęcił budowlę, a następnie kazał wykopać dół nieopodal świątyni. Miało to na celu skrócić drogę do Monitou. Wówczas wierzono, ze im bliżej Kościoła leżą szczątki to ta osoba szybciej trafi do raju. No to teraz trzeba go pochować w ziemi - zakomenderował pastor.

-Już idę po łopatę odparł Aladyn.

Tymczasem Winetou z Old Shatterhandem wrócili w Góry Skaliste po pozostawioną zwierzynę. Mieli ze soba sanie, na których to transportowali Klekipetrę. Old Wabble pomógł Aladynowi wykopać dół zgodnie z zaleceniami pastora. I wkrótce było po wszystkim. Nagle kowboj znikł z oczu młodego Araba. Ten stracił orientację w terenie. Był wówczas sam jeden wśród tysięcy drzew w lesie. Podczas bezgwiazdistej nocy i w dodatku niebo było co i rusz przecinane językami błyskawicy. Wtem zaczęło lać. Aladyn zaczął wspinać się do góry, lecz nie mógł wyjść, a łopata która by mu to umożliwiła wziął Old Wabble, bo uważał ze cała robota jest już wykonana. A poza tym bał się bardzo o zapalenie płuc, które to w jego wieku mogło by go położyć do mogiły. Nasz nieborak zaczął wzywać Alaha. Po chwili wycieńczenia stracił przytomność. Obudził się w łóżku, u boku Sandry, tak jakby nic się nie stało.

-Gdzie ja jestem, zapytał się szeptem.

-Jesteś w domu mój kochany-odpowiedziała Sandra. Przynieśli Ciebie nad ranem. Wiesz, kto? -tu miała na myśli Westmanów. Przyniósł Ciebie mój tata z Old Wabble, który myślał że zaraz przyjdziesz.

-Och, to całe szczęście, ze wpadli na taki pomysł. A co z upolowaną zwierzyną?

-Sandra odparła uspokajająco, ze tamci już poszli po nią.

Winetou z Old Shatterhandem, gdy weszli na szczyt , czołgając się zakradli do jaskini, położyli zdobycz: niedźwiedzia i wilka na sanie i zaczęli ciągnąc w kierunku domu.

Nagle ktoś strzelił z kryjówki za krzakami, zza których to wyskoczyli wczorajszego dnia Komanczowie.

Nasz Biały Westman usłyszał jakieś głosy, był bardzo ciekawy do kogo należały.

-Pokażcie się –zawołał.

-A nic nam nie zrobicie?

-Obiecujemy na Monitou-odrzekł Winnetou.

-Jesteśmy Westmanami - odparła cała trójka.

-Nazywam się Old Shuder. Słynę z tego, ze moja ręka często ma drgawki.

-Czyli Dreszczowy- pomyślał Old Shatterhand.

-A ja jestem jego dobrym kolega i nazywam się Old Deth, dodał drugi - tak mnie nazywają, bo wyglądam jak stara śmierć.

Trzeci był to Bob, murzyn, ich służący.

Pierwszy i drugi byli tak samo ubrani. Na nogach mieli mokasyny, dalej skórzane zakończone frędzlami spodnie. Za paskami mieli strzelby. Nosili bluzy myśliwskie z dużą ilością kieszonek na naboje i proch do amunicji. Ich strzelby różniły się ilością nacięć, które świadczyły o liczbie zabitych ludzi. Old Deth miał ich więcej, bo aż 113, a Shuder miał ich 28 i nie uważał ze jest gorszym zabijaką od towarzysza, bo był młodszy. Ten miał 38 lat, a tamten przeszło 70 na karku. A jak wiadomo z wiekiem przybywa doświadczenia i zabitych ludzi. Bob miał tylko przepaskę na biodrach, bo było mu bardzo ciepło. Afrykańczyk miał koło 20 lat. Nie miał strzelby jak jego przywódcy. Posiadał tylko łuk, a na plecach nosił kołczan, w którym były specjalnie zatrute strzały, tak aby ofiara nie przeżyła.

-Myślimy, że nasz wspaniały gospodarz nie będzie miał nic przeciwko, jak was zaprosimy w jego skromne progi - propozycję złożył Shatterhand.

-Ewentualnie u Aladyna są jeszcze wolne pokoje –dodał Winetou.

-To chodźmy. A daleko to?

-Nie, nieopodal. Widzicie te dachy? Tam stoją nasze domy.

Wkrótce wrócili na miejsce.

-O, jaki dorodny wilk-zachwycały się kobiety.

-O, a patrzcie jaki okazały niedźwiedź -zwrócił uwagę kobietom Aladyn. A wiecie, ze został zabity nożem przez Old Shatterhanda.

Wszyscy zachwalali odwagę naszych myśliwych.

Gdy przyszedł gospodarz poczuł się zobowiązany ugościć przybyszy. Zaprosił wszystkich na obiad na którym były podane pieczone zające, kuropatwy oraz placki kukurydziane. Po uczcie obejrzeli domostwo p. Henryka, następnie zajrzeli do chaty Aladyna chwaląc go za niesamowity gust oraz smak. Potem Old Deth dziękował za gościnę, spojrzał na zachodzące za horyzont słońce i stwierdził, ze musza iść dalej.

-Tak, musimy wracać- powiedział Shuder.

Westmani odprowadzili tamtych do rozstaju dróg.

Tymczasem Indianka zręcznie wyprawiła mięso z wilka, następnie natarła je ziołami, aby później suszyć je nad ogniskiem, zaś do zadania mężczyzn należało przygotowanie niedźwiedzia tak, żeby był przydatny do spożycia. Old Shatterhand zdjął z niedźwiadka futro, a mięso dali do ususzenia. Właściciel upolowanego zwierza postanowił, ze zrobi z futra kożuchy dla pań. Nie zapominajmy ze wcześniej miały już kilka futer. Skóry wyprawił Old Surehand, a szyciem zajął się Aladyn z Old Firehandem. Po kilku tygodniach wszystkie panie chodziły w futerkach.