Jest, jest,
powiodło się- uradowała się Indianka. Potem wróciła do domu, by
oznajmić, że ma gotowy napar, który po krótkim ostudzeniu, podała
wlewając małymi łyczkami wprost w otwarte usta białej dziewczyny.
Sandra nabierała siły z każdym dniem. Symptomy choroby ustępowały
i cała rodzina była bardzo z tego powodu szczęśliwa.
Rozdział
IX
Upłynęło
kilka miesięcy od wyleczenia Sandry. Old Firehand zaproponował, że
weźmie Billa na przechadzkę. Jego celem było zwiedzanie wioski
indiańskiej, o której kiedyś słyszał z opowiadań. Domownicy
małego domu mile zaskoczeni z entuzjazmem przystali na propozycję.
Naszykowali chłopczykowi wózek, dali im jedzenie i odprowadzili w
drogę. Nasi wędrowcy idąc piaszczystą drogą podziwiali,
rzekłbyś magiczne krajobrazy. Po jakimś czasie w oddali ujrzałeś
koronę drzew.
-O, w tym lesie
jeszcze nie byliśmy. Ciekawe jakie skarby on kryje?
Przywitał ich
wilgotny zapach mchu, na nim zaś porastały grzyby, dalej Twym oczom
pojawiły się rozłożyste krzewy paproci, wiewiórki radośnie
skakały z drzewa na drzewo. Zachwycił ich widok upszczonych
tysiącem barw motyli, wtem znienacka wielki ptak zatrzepotał
ogromnymi skrzydłami, zatrzymał się i powoli zaczął zataczać
nad Westmanem i Billem kręgi wydając z siebie nieznane im dźwięki.
Po czym zaczął odlatywać i wracać, tak jakby coś chciał im
zasygnalizować.
-Zobacz, to jest
sokół wędrowny!- zwrócił uwagę chłopca.
Malec patrząc do
góry, próbował naśladować rączkami ruchy skrzydeł.
-Widzę, że ten
ptak chce coś nam przekazać. Zatem, chodźmy za nim!
Po upływie kilku
minut doszli do wioski. Była niewielka i wydawała się być
sielska.
Przy jednym wigwamie stała stara Indianka, która mogła mieć około 60 lat, Westmanowi
się zdawało, że ta kobieta prowadzi zażywną rozmowę z murzynem
i wtem spostrzegł w ręku kobiety bicz, zaś na nodze niewolnika
gruby, ciężki łańcuch. Old Firehand odchrząknął i tym sposobem
zwrócił uwagę starej squaw.
-,,Po co tu
przyszedłeś?” - zapytała, gdy zauważyła białego mężczyznę
z dzieckiem.
-,,Przyszedłem
pokazać Billowi Wasze zwyczaje”
-Palimy fajkę
pokoju, nosimy na szyi woreczki z lekami i od czasu do czasu chodzimy
na polowanie, tylko wtedy kiedy czujemy głód! Hoek!- wyrecytowała
Indianka.
- A to nasz czarnuch
- pokazała palcem na murzyna.
Służący był
ogromny, miał około 7 stóp wzrostu. Był dobrze odżywiony, widać
było od razu, że nikt mu nie żałował jedzenia.
-Proszę zdjąć mu
łańcuch, bo niewolnictwo bardzo źle mi się kojarzy - rzekł
Firehand.
Ponieważ kobieta
nie chciała się wdawać się w dyskusję z białym człowiekiem to
prośba natychmiast została wysłuchana.
-Czy coś jeszcze? A
może coś zjecie? - zaproponowała z wyczuwalną arogancją w
głosie.
Westman był
zdumiony nagłą gościnnością i odpowiedział: ,,Obejdzie się,
mamy ze sobą wiktuały”.
Odeszli około stu
jardów i wtem ujrzałeś słup siwego dymu, gryzącego w oczy. Po
zapachu mogłeś wywnioskować, że jest to dym nie z ogniska. Nasz
nieustraszony traper bez namysłu wziął wózek z dzieckiem na ręce
i pobiegł z nim niczym rączy jeleń w tym kierunku. Jego oczy
ujrzały płonący dom, z którego wydobywał się słodki mdlący
zapach palonej skóry. Usłyszałeś zaś przykry zawodzący jęk
ludzi.
,,Pali się, pali
się, pali się! Pomocy…. Giną ludzie!” - zaczął głośno
nawoływać Old Firehand.
-,,A co się stało?.
Gdzie się pali?”- zadawali pytania miejscowi.
- Tutaj, chałupa
płonie, ludzie giną, a ja mam małe dziecko pod opieką. Weźcie
wiadra, cebry i co tam jeszcze macie i idźcie z nimi do stawu, ino
rychło - komenderował Westman.
Trójka mężczyzn
pobiegła po wodę, zaś pozostała czwórka wywarzyła drzwi i
dwóch z nich wbiegło na górę.
-,,Nic tu nie ma!”
– wykrzyknęli.
***squaw-
kobieta, Indianka z Ameryki Północnej
-,,To teraz
szukajcie na dole!” – powiedział komenderujący.
-,,O, ktoś tu jest.
Są ludzie”- ucieszyli się.
Po chwili oczom Old
Firehanda ukazały się trzy ciała.
-Sprawdźcie czy
mają tętno! - wykrzyknął.
-Co mają? - zapytał
jeden z mężczyzn.
-Dotknijcie ich
szyi. Jeżeli wyczujecie pulsującą krew w żyłach to znaczy, że
żyją i wymagają natychmiastowej pomocy.
-Mamy dobre i złe
wieści - po chwili brzmiała odpowiedź.
-Mówcie! - odezwał
się Westman.
-Żyją, ale
niestety nie wszyscy. Mężczyzna w sile wieku nie wykazywał funkcji
życiowych - po chwili brzmiała odpowiedź.
-No cóż tego można
było się spodziewać. Proszę powynosić wszystkie ciała i położyć
je na mokrej trawie.
Old Firehand po
chwili polecił przykładanie wilgotnych okładów w celu sprawienia
ulgi ciałom, które zostały naruszone przez języki ognia.
Następnie wysłał najmłodszego uczestnika po szamana, żeby ten
zajął się rannymi. Zaś palący się dom nie poddawał się i
chłonął wiadra wody. Na szczęście w gaszeniu pożaru przyszedł
na pomoc znikąd niespodziewany deszcz.
-Manitou, nad nami
czuwał. Uff, naprawdę bardzo dobra robota. Tęgie z Was chłopy.
Poradziliście sobie z nadzwyczaj trudnym zadaniem – pochwalił ich
traper.
Bill przestraszony
co i róż pochlipując siedział w wózku i obserwował to całe
widowisko.
-A teraz muszę
wracać, bo obowiązki wzywają- skinął na malca-dając im wyraźny
znak.
Wrócili do domu,
oddał Billa rodzicom, a sam udał się do p. Henryka i opowiedział
mu co go dzisiaj spotkało. Ten mu pogratulował, uścisnął mu
obie dłonie i stuknęli się kuflem piwa.