Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

niedziela, 28 lipca 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 9


Jest, jest, powiodło się- uradowała się Indianka. Potem wróciła do domu, by oznajmić, że ma gotowy napar, który po krótkim ostudzeniu, podała wlewając małymi łyczkami wprost w otwarte usta białej dziewczyny. Sandra nabierała siły z każdym dniem. Symptomy choroby ustępowały i cała rodzina była bardzo z tego powodu szczęśliwa.


Rozdział IX

Upłynęło kilka miesięcy od wyleczenia Sandry. Old Firehand zaproponował, że weźmie Billa na przechadzkę. Jego celem było zwiedzanie wioski indiańskiej, o której kiedyś słyszał z opowiadań. Domownicy małego domu mile zaskoczeni z entuzjazmem przystali na propozycję. Naszykowali chłopczykowi wózek, dali im jedzenie i odprowadzili w drogę. Nasi wędrowcy idąc piaszczystą drogą podziwiali, rzekłbyś magiczne krajobrazy. Po jakimś czasie w oddali ujrzałeś koronę drzew.
-O, w tym lesie jeszcze nie byliśmy. Ciekawe jakie skarby on kryje?
Przywitał ich wilgotny zapach mchu, na nim zaś porastały grzyby, dalej Twym oczom pojawiły się rozłożyste krzewy paproci, wiewiórki radośnie skakały z drzewa na drzewo. Zachwycił ich widok upszczonych tysiącem barw motyli, wtem znienacka wielki ptak zatrzepotał ogromnymi skrzydłami, zatrzymał się i powoli zaczął zataczać nad Westmanem i Billem kręgi wydając z siebie nieznane im dźwięki. Po czym zaczął odlatywać i wracać, tak jakby coś chciał im zasygnalizować.
-Zobacz, to jest sokół wędrowny!- zwrócił uwagę chłopca.
Malec patrząc do góry, próbował naśladować rączkami ruchy skrzydeł.

-Widzę, że ten ptak chce coś nam przekazać. Zatem, chodźmy za nim!
Po upływie kilku minut doszli do wioski. Była niewielka i wydawała się być sielska.
Przy jednym  wigwamie stała stara Indianka, która mogła mieć około 60 lat, Westmanowi się zdawało, że ta kobieta prowadzi zażywną rozmowę z murzynem i wtem spostrzegł w ręku kobiety bicz, zaś na nodze niewolnika gruby, ciężki łańcuch. Old Firehand odchrząknął i tym sposobem zwrócił uwagę starej squaw.
-,,Po co tu przyszedłeś?” - zapytała, gdy zauważyła białego mężczyznę z dzieckiem.
-,,Przyszedłem pokazać Billowi Wasze zwyczaje”
-Palimy fajkę pokoju, nosimy na szyi woreczki z lekami i od czasu do czasu chodzimy na polowanie, tylko wtedy kiedy czujemy głód! Hoek!- wyrecytowała Indianka.
- A to nasz czarnuch - pokazała palcem na murzyna.
Służący był ogromny, miał około 7 stóp wzrostu. Był dobrze odżywiony, widać było od razu, że nikt mu nie żałował jedzenia.
-Proszę zdjąć mu łańcuch, bo niewolnictwo bardzo źle mi się kojarzy - rzekł Firehand.
Ponieważ kobieta nie chciała się wdawać się w dyskusję z białym człowiekiem to prośba natychmiast została wysłuchana.
-Czy coś jeszcze? A może coś zjecie? - zaproponowała z wyczuwalną arogancją w głosie.
Westman był zdumiony nagłą gościnnością i odpowiedział: ,,Obejdzie się, mamy ze sobą wiktuały”.
Odeszli około stu jardów i wtem ujrzałeś słup siwego dymu, gryzącego w oczy. Po zapachu mogłeś wywnioskować, że jest to dym nie z ogniska. Nasz nieustraszony traper bez namysłu wziął wózek z dzieckiem na ręce i pobiegł z nim niczym rączy jeleń w tym kierunku. Jego oczy ujrzały płonący dom, z którego wydobywał się słodki mdlący zapach palonej skóry. Usłyszałeś zaś przykry zawodzący jęk ludzi.
,,Pali się, pali się, pali się! Pomocy…. Giną ludzie!” - zaczął głośno nawoływać Old Firehand.
-,,A co się stało?. Gdzie się pali?”- zadawali pytania miejscowi.
- Tutaj, chałupa płonie, ludzie giną, a ja mam małe dziecko pod opieką. Weźcie wiadra, cebry i co tam jeszcze macie i idźcie z nimi do stawu, ino rychło - komenderował Westman.
Trójka mężczyzn pobiegła po wodę, zaś pozostała czwórka wywarzyła drzwi i dwóch z nich wbiegło na górę.
-,,Nic tu nie ma!” – wykrzyknęli.
***squaw- kobieta, Indianka z Ameryki Północnej
-,,To teraz szukajcie na dole!” – powiedział komenderujący.
-,,O, ktoś tu jest. Są ludzie”- ucieszyli się.
Po chwili oczom Old Firehanda ukazały się trzy ciała.
-Sprawdźcie czy mają tętno! - wykrzyknął.
-Co mają? - zapytał jeden z mężczyzn.
-Dotknijcie ich szyi. Jeżeli wyczujecie pulsującą krew w żyłach to znaczy, że żyją i wymagają natychmiastowej pomocy.
-Mamy dobre i złe wieści - po chwili brzmiała odpowiedź.
-Mówcie! - odezwał się Westman.
-Żyją, ale niestety nie wszyscy. Mężczyzna w sile wieku nie wykazywał funkcji życiowych - po chwili brzmiała odpowiedź.

-No cóż tego można było się spodziewać. Proszę powynosić wszystkie ciała i położyć je na mokrej trawie.
Old Firehand po chwili polecił przykładanie wilgotnych okładów w celu sprawienia ulgi ciałom, które zostały naruszone przez języki ognia. Następnie wysłał najmłodszego uczestnika po szamana, żeby ten zajął się rannymi. Zaś palący się dom nie poddawał się i chłonął wiadra wody. Na szczęście w gaszeniu pożaru przyszedł na pomoc znikąd niespodziewany deszcz.
-Manitou, nad nami czuwał. Uff, naprawdę bardzo dobra robota. Tęgie z Was chłopy. Poradziliście sobie z nadzwyczaj trudnym zadaniem – pochwalił ich traper.
Bill przestraszony co i róż pochlipując siedział w wózku i obserwował to całe widowisko.
-A teraz muszę wracać, bo obowiązki wzywają- skinął na malca-dając im wyraźny znak.
Wrócili do domu, oddał Billa rodzicom, a sam udał się do p. Henryka i opowiedział mu co go dzisiaj spotkało. Ten mu pogratulował, uścisnął mu obie dłonie i stuknęli się kuflem piwa.