Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

piątek, 29 marca 2019

Moja droga do gwiazd

      W poniedziałek 1 października roku pamiętnego 2018, zdecydowałem się, że w końcu muszę zrobić ten krok. Miało być nim spróbowanie swoich sił przed kamerami. Znaleźliśmy z Adamem (którego osoby nie muszę chyba już nikomu przedstawiać) znaną agencję castingową, która mieściła się w centrum Warszawy. Po ustaleniu terminu i godziny spotkania, wysłałem maila z zapytaniem o dostosowanie lokalu do wózków, niestety na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Nadszedł w końcu oczekiwany dzień przesłuchania. Wyruszyliśmy na przystanek autobusowy linii 118, która pasowała nam, aby dojechać na miejsce bezpośrednio. Po kilku minutach przyjechał, a na miejscu byliśmy po około 40 minutach. Banda rozwydrzonych dzieci która wsiadła na jednym z przystanków, nie była jak się później okazało naszym największym problemem. Na wstępie powitał nas spory stopień przed drzwiami wejściowymi, oraz wąskie drzwi. Stojąc w środku budynku, mając do wyboru kilkanaście schodów w górę, albo jeszcze więcej w dół, widząc nasze zakłopotanie, zainteresowała się naszym losem para młodych ludzi, którzy powiedzieli, aby poczekać a zaraz ktoś nam pomoże. Przyszło do nas dwóch pracowników, którzy po kilku wskazówkach jak podnosić wózek, pomogli nam pokonać schody do góry, gdzie czekała na nas mała ciasna winda, do której ledwo wjechałem wózkiem. Następną przeszkodą okazały się kolejne wąskie drzwi oraz dwa stopnie po wejściu do poczekalni. Pracownicy musieli zrobić szybkie przemeblowanie, aby mój wózek mógł zjechać bezpiecznie po schodach. Zostaliśmy skierowani do kolejnej poczekalni, gdzie dano nam do wypełnienia ankietę, którą zdążyliśmy częściowo wypełnić, ponieważ fotograf wywołał moje nazwisko. Udaliśmy się do pokoju przesłuchań, gdzie przywitał nas mały kundelek o imieniu Żaba. Właścicielka Żaby zadawała  rozmaite pytania, a w tym czasie fotograf robił mi mnóstwo zdjęć. Mój asystent wypełniał w tym czasie ankietę. Podczas rozmowy Adam wspomniał o tym, że piszę słuchowiska co zainteresowało młodą kobietę. Wymieniliśmy się mailami, a ja obiecałem, że wyślę pierwszy odcinek. Tak też zrobiłem. Pracownicy zapewniali, że odezwą się gdyby znalazła się jakaś rola dla mnie.Według mnie  warto było tam pojechać, pomimo tylu utrudnień i nieudogodnień. Na pytanie dlaczego chciałbym być aktorem, odpowiedziałem, że byłbym autentycznym aktorem na wózku, co ich bardzo ucieszyło.Pomimo tylu niedogodności  (bariery architektoniczne ) uważam , że było warto.

poniedziałek, 25 marca 2019

Coś dla lodomaniaków

Lodziarnia "Retro Smaki" ul. Poborzańska 45/4u 03-365 Warszawa


       
      20 lipca byliśmy w Parku Bródnowskim z moim ulubionym asystentem Adamem. Było bardzo gorąco i naszła nas ochota, aby się schłodzić. Przypomniało mi się, że znajomy polecił mi pewien lokal z bardzo dobrymi lodami rzemieślniczymi, o nazwie "Retro Smaki", który po chwili błądzenia udało się znaleźć. Szczęśliwi otworzyliśmy drzwi i doznaliśmy szoku, do naszych uszu docierały jazzowe nuty. Podeszliśmy do kasy, obok której stała wielkich rozmiarów lodówka z różnymi smakami zimnych pyszności. Zapytaliśmy, czy można tu dostać dobre lody? Najlepsze - usłyszeliśmy odpowiedź. Dostaliśmy do spróbowania po łyżeczce wiśni z rumem i czekoladą, co utwierdziło nas koneserów, że dziewczyna mówiła prawdę. Ostatecznie zamówiłem Nutellę, a Adam kiwi ze szpinakiem. Spore porcje ok. 70g zachwyciły nasze oczy, a już za chwilę miały zachwycić także nasze podniebienia. Po uregulowaniu rachunku, zaproponowałem wspólne zdjęcie, co niestety spotkało się z odmową. Na nieszczęście strąciłem stojący na krawędzi lady mały, pusty słoik na napiwki, który roztrzaskał się o twardą podłogę. Zaczęliśmy przepraszać za wyrządzoną szkodę i zostawiliśmy rekompensatę pieniężną za poniesione straty. Z bijącymi sercami udaliśmy się do sklepu po jakiś mały słoik, ale w sklepie z pamiątkami znaleźliśmy ładną metalową puszkę-skarbonkę z napisem " To tutaj fajna dziewczyna zbiera fundusze na przygody małe i duże", którą kupiliśmy i udaliśmy się z powrotem do lodziarni. Podbiliśmy do kasy a ja podniosłem siatkę w której była skarbonka i wręczyłem ją wraz z ponownymi przeprosinami. Dziewczyna za kasą była miło zaskoczona i od razu puste miejsce po pustym słoiku zastąpiła ładną skarbonką. Koniec końców dziewczyna miała rację co do lodów, jak żyję nigdy takich dobrych nie jadłem. Ta głębia smaku, oraz intensywność czekolady powalają i nie dają o sobie zapomnieć. Serdecznie zachęcam do skosztowania, oraz chętnie wskażę drogę ;)


piątek, 22 marca 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 4




Rozdział IV


  Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
-,,Uff, ale się zmęczyłem moja kochana księżniczko. To moja zdobycz dla Ciebie, zobacz jaka ładna. Futro z niedźwiedzia możemy wyprawić i położyć go w naszym przyszłym domku jako dywan na podłodze, a mięso spożytkujemy wszyscy’’- zaproponował przyszły pan młody.
-,,Och, tak bardzo się cieszę”- westchnęła z ulgą córka Karoliny i Henryka.
-,,No to komu w drogę, temu czas się kończy i pieniądze”- powiedział Old Firehand.
-,,No to dobry pomysł”- ucieszył się pan domu.
I wszyscy udali się do pobliskiego kościoła.



      Idąc w kierunku zachodnim około 15 minut od domu, ujrzeli następujący widok: rzekłbyś drewnianą chatkę, na której dachu widniał krzyż, a na poddaszu była umiejscowiona dzwonnica. Świątynia ta w stylu anglikańskim pamięta czasy 16 wieku. Obecnie znajduje się w małej wiosce przynależącej do miasta Kolorado, o nazwie Pueldo. Nasi bohaterowie weszli do środka, tam spostrzegli krzątającego się po świątyni 40 letniego pastora. Miał na sobie czarną koszulę z pozłacanymi guzikami i spodnie w tej samej barwie.
-,,Witajcie Henryku. Co Was do mnie sprowadza?”- zapytał.
-,,Witajcie Alanie. Czy udzieliłbyś ślubu mojej córce i temu oto dżentelmenowi, Aladynowi? - zapytał Pan Henryk, wskazując na stojących obok siebie młodych.
-,,No to trzeba zawołać Panią pastorową i za chwilę dokonamy obrządku”- powiedział duchowny i poszedł po swoją żonę, która była w gabinecie obok. W momencie, gdy włożył prawą rękę do szuflady i zaczął nerwowo przeszukiwać ją, natknął się na coś ostrego, przypominającego w kształcie bardzo ostre narzędzie, które w rezultacie sprawiło mu natychmiastowy ból.
-,, Gdzie są te obrączki?’- zwrócił się pastor do swojej 38 letnią żony.
-,,No przecież Ci mówiłam, że przełożyłam je do drugiej szafki. A co się stało?”
-,,Do licha, chyba się skaleczyłem”- odpowiedział zapytany .
-,, Ach, przecież tu położyłam nóż”- odparła przestraszona kobieta. Daj mi szybko rękę to Ci ją opatrzę, mam tutaj bandaż i wodę ognistą.
-,,Dzięki kochanie, to jest tylko mała ranka. Ty lepiej idź do gości, a ja zrobię sobie opatrunek i za chwilę do Was wrócę”- rzekł Alan. Pani pastorowa pojawiła się przed gośćmi ubrana w szarą tunikę oraz w trzewikach na niskim obcasie w kolorze błękitu. Jej siwe włosy upięte w kok dodawały jej szyku i elegancji. Na nosie miała okulary.
-,,Witam. Jestem mis Mery, żona pastora. Przyniosłam Wam obrączki, mały nożyk i talerzyk”.
-,,Dzień dobry. Moje uszanowanie, całuję rączki”- z galanterią odezwał się Pan Henryk i pocałował kobietę w dłoń. A to są nasi goście i para zakochanych wskazał ręką na stojących obok niego szczęśliwych ludzi. I po przedstawieniu się z wszystkimi zawołała męża:,, Alanie, czy już jesteś gotowy?”.
-,,Tak, już idę do Was”- odkrzyknął. No to zaczynamy od pewnego tutaj obowiązującego obrządku, polegającym na nakłuciu nożykiem opuszek serdecznych palców u prawych rąk nowożeńców. U Indian ten zwyczaj miał oznaczać wierność do końca życia. Ważne było, żeby podczas tego rytuału, krew nie spadła na drewnianą podłogę, bowiem to oznaczało wielkie nieszczęście w związku.
,, Tak, proszę, ja Wam teraz tym oto nożykiem nakłuję opuszki serdecznych palców u prawych rąk, to nie będzie bolało. A Ty Mery nastaw ten talerzyk” – powiedział duchowny.
Trzy minuty później było już po wszystkim. Młodzi wymienili się nawzajem obrączkami z wygrawerowanymi imionami. Na okaleczonym palcu Sandry widniał krążek ze szczerego złota, zaś na ręce Aladyna ze srebra.
-,,Od tej chwili może Was tylko rozłączyć Wielki Manitou”- powiedział mistrz ceremonii.
Wziąwszy ślub, para młoda pocałowała się.
-,,Howgh” – krzyknął Winnetou. Wyraz ten u Indian oznaczał, że zgadzam się z przedmówcą, jestem tego samego zdania lub potwierdzam.
-,,Gratuluje Aladynie takiej kobiety”- powiedział Old Wabble.
Old Firehand zaś podszedł do panny młodej, wyjął z kieszeni plik banknotów dziesięciodolarowych i wręczył go jej.
-,,Bardzo Ci dziękuję”- odezwała się Sandra.
-,,Tak, trzymaj to i potraktuj jako prezent ode mnie”. Dziewczyna nigdy takich pieniędzy nie widziała na oczy.
Po krótkiej ceremonii i gratulacjach, wszyscy goście ruszyli z powrotem do domu Pana
*Wielki Manitou jest to odpowiednik św. Ducha u Indian.
Henryka. Trzeba było zważyć niedźwiedzia, którego upolował Aladyn. Gdy dotarli do domu
Wesstmani wzięli zwierzynę, położyli ją na wadze, skala od razu podskoczyła do końca, tzn. strzałka wskazywała 1500 funtów = w przybliżeniu 700 kg. Trzeba było coś z nim zrobić. Mięsa z niedźwiedzia wystarczyłoby na około tygodnia czasu, oczywiście pieczonego na ognisku, a następnie polanego miodem, otrzymanego od pszczelarza mieszkającego w niedalekim sąsiedztwie.
-,,No to moi drodzy, proponuję, aby zdjąć skórę z szarego misia i poprosić o pomoc Old Shatterhanda i Winnetou”- zadecydował pan domu.
-,,Wszyscy poparli p. Henryka”.

        Niewiasty w tym czasie udały się do kuchni, żeby upiec placki na meksykańskie tortille, do tego miały użyć resztki mięsa, które zostało im z upolowanego niegdyś dzika. Sos zrobiły z papryczek jalapeno i pomidorów, zaś nadzienie było z fasoli, kukurydzy, trochę czosnku, imbiru i mięty. Po upływie ze czterech kwadransów kolacja była gotowa. Kobiety wnosiły do salonu na ceramicznych półmiskach przygotowaną własnoręcznie tortillę, zaś Westmani w tym samym czasie zrobili obok domu ognisko oraz piekli na nim weselnego niedźwiedzia.
Old Surehand zaproponował Aladynowi, że może mu zrobić naszyjnik z kłów oraz pazurów upolowanej zwierzyny. Ten na tą propozycję, bardzo był rad.
-,,Dziękuję przyjacielu!” – odparł pan młody.
-,,Sandro, pozwól jeszcze na chwilkę do kuchni - zawołała Karolina córkę. Tutaj mamy dzbanek z tekillą, żeby zrobić jakiś eliksir do picia. Proponuję moje dziecko, żebyś teraz poszła na pole i zebrała trochę lubczyku oraz tataraku. Jak przyniesiesz te zioła to wtedy je posiekamy i wrzucimy do dzbanka z wodą, ognistą ma się rozumieć.
Panowie pokroili pieczeń i obecnym zwyczajem musieli przed podaniem ją zdegustować, zaś pierwszy kawałek należał się panu młodemu w celu sprawdzenia czy mięso nie jest zatrute.
-,,No i jak Aladynie Ci się wydaje, jaki ma smak?”
Zapytany odpowiedział z pełnymi ustami, że mięso jest bardzo smaczne i dobrze wypieczone, zatem zapraszam wszystkich na weselną ucztę.
-,,Pan Henryk krzyknął do swojej żony z podwórka, na którym piekli niedźwiedzia, czy już jest wszystko gotowe?”
-,,A czy Sandra już wróciła?” - zapytała Karolina. Wysłałam ją już jakiś czas temu po zioła.
-,,Nie ma jej, zaniepokoił się pan młody. A gdzie ona miała iść?”
-,,Poszła na pole”.
-,,Zaraz tam pobiegnę” - odparł nasz bohater. I nie zastanawiając się wybiegł ze strachu z wybałuszanymi oczami.
-,,Poczekaj na mnie Aladynie, poczekaj, pójdę z Tobą”- złożył propozycję Winnetou.
-,,W porządku mój przyjacielu, musimy się spieszyć. Nie może się jej stać żadna krzywda. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył”- tłumaczył świeżo poślubiony.
Dotarli wkrótce do rozwidlenia dróg.
- ,,No to ja idę w lewo, a Ty idziesz w prawo. Kto pierwszy ją znajdzie to zrobi trzy strzały w górę ze swojej broni’’- zakomenderował czerwonoskóry. Każdy pobiegł w swoją stronę. Po niedługim upływie czasu panu młodemu ukazały się połacie zboża i wysokie ogrodzenia wzdłuż pola. W oddali zamigotał mu bielejący się dach i wystające za nim łany kukurydzy. Nasz niedoświadczony Westman zaczął węszyć podstęp, podszedł do domu, przytknął ucho w szparę między drzwiami i nic nie usłyszał. Po chwili szarpnął za klamkę: ,,Uf, na szczęście były otwarte”- ucieszył się Aladyn. Drzwi złowróżbnie zaskrzypiały, od razu oblał się potem, ale mimo wielkiego przeszywającego go strachu wszedł do środka. Przed sobą ujrzał związaną do krzesła Sandrę, miała zaklejone usta, więc nie mogła wołać o pomoc, zresztą, nikt na tym pustkowiu i tak by jej nie usłyszał. Po krótkiej chwili zerwał jej plaster z warg.
-,,On, on tu gdzieś jest”- wyjąkała ze strachu Sandra.
-,,Pst, pst, nic Ci się przy mnie nie stanie, zatem przystąpmy do dzieła”- wyszeptał jej mąż do ucha. Po krótkiej chwili dziewczyna była już oswobodzona z więzów. Aladyn otworzył drzwi i w mig zobaczył ogromnego draba, mierzącego chyba 7 stóp, a w dodatku był dobrze zbudowany.
-,,Oho, mamy gościa, a gość na moim terenie jest intruzem, więc trzeba go obezwładnić”- poinformował niespodziewanego przybysza ranczer. Uwolniona w odruchu obronnym sięgnęła za łopatę, która leżała w rogu stodoły i wybiegła z nią z pomieszczenia gospodarczego.
,,Kochanie, tu jestem”- krzyknęła aby odwrócić uwagę od oprawcy jej męża i uderzyła właściciela tych ziem łopatą w potylicę. Ten zachwiał się, ale nie upadł, czego kobieta się nie spodziewała.
Farmer rzucił się z pięściami na Aladyna i w tym momencie usłyszeli strzał, po którym zakończył żywot gospodarz. Po chwili zza horyzontu wyłonił się Winnetou, podbiegł szybko do nieruchomego ciała i sprawdził czy oddycha, bowiem strzelał z niebezpiecznie dalekiej odległości. Dla upewnienia walnął go korbą swojej broni w głowę. Para młoda poszła do domu zostawiając Indianina oprawcy, ponieważ takie na Dzikim Zachodzie panowało prawo. Taka to jest zemsta za narażenia życia swoich przyjaciół. Wkrótce wszyscy siedzieli przy ognisku, pili eliksir miłości, jedli łapy oraz polędwicę niedźwiedzia w miodzie. Bardzo im to smakowało.
- ,,Um, wspaniała uczta!”- odparł szczęśliwy pan domu. Zaś Karolina miała łzy wzruszenia, oczywiście ze szczęścia, że córka jest cała i zdrowa. Czerwonoskóry opowiedział wszystkim o zajściu z ranczerem, a po tej krótkiej opowieści wszyscy podziwiali dzielną postawę Sandry. Siedzieli, rozmawiali i tańczyli przy blasku ognia aż do bladego świtu. Old Wabble wyjął quena i zaczął w niego dmuchać wydobywając zeń wysokie dźwięki składającą się w skoczną melodię. Aladyn pokazywał wszystkim naszyjnik z kłów oraz pazurów upolowanego szarego niedźwiedzia.
-Wspaniała robota! - pochwalili biesiadnicy rzemiosło Surehanda. Wraz z świtem poszli wszyscy zmęczeni spać.
      
        Minęło kilka miesięcy od zaślubin, a już obok domu Pana Henryka stał nowy jednopiętrowy dom nowożeńców z dużymi oknami oraz spadzistym zadaszeniem pokrytym dachówką ceramiczną w kolorze palonej cegły. Teść wraz z zamieszkałymi w jego domu westmanami pomógł zięciowi postawić tę małą hacjendę, zbudowawszy ją z drewnianych bali. Budynek ten miał na dole 2 pokoje, łazienkę i dużą kuchnię z salonem. Do środka chaty wchodziło się przez zadaszoną balkonem werandę. Na prawo od drzwi wejściowych mieściła się niewielkich rozmiarów izba, w której Aladyn, tak jak Mister Ford zrobił gabinet. Na lewo od wejścia znajdowała się łazienka z wygodną wanną na nóżkach o kształcie lwich łap, tuż obok była sypialnia małżonków, w której rzucało się w oczy mahoniowe duże łóżko, którego rama przypominała kształt serca oraz ogromna trzydrzwiowa szafa wyglądająca na ciężką i solidną. Obok łoża stał stolik nocny z toaletką z lustrem i szufladkami z pozłacanymi rączkami. Tuż obok usytuowany był pokój o przeznaczeniu dziecięcym w tonacji różnokolorowych kwiatów. Mijając pokój malucha dalej wchodziło się do dużych rozmiarów salonu z wydzielonym pomieszczeniem kuchennym. W tym salonie znajdowały się, tak jak w domu Pana Henryka, sześć foteli oraz okazała wygodna pluszowa kanapa i kominek bez którego nie mógł by sobie wyobrazić życia żaden ziemianin, przy którym stał niewielki stolik. W przeciwległym kącie widniała biblioteczka, co podkreślało inteligencki charakter domu. Kuchnia została zaprojektowana w stylu kolonialnym. Balustrada przy niezbyt stromych stopniach pnących w górę była wykonana na wzór stylu nowojorskiego. Schody z mahoniowego drewna pokryte bezbarwnym lakierem nadawały szczególny urok tejże hacjendzie. Na górze znajdowały się 3 pokoiki przeznaczone dla gości, a także niewielkich rozmiarów łazienka oraz okazały balkon z widokiem na góry skaliste. Pomieszczenia 
gościnne były wyposażone w łóżka, szafki i niewielkie stoliki. Na ścianach znajdowała się boazeria. Zasłony we wszystkich oknach domu miały barwy flagi Stanów Zjednoczonych. Głównie w domostwie Aladyna i Sandry panowały kolory żółci, błękitu oraz soczystej zieleni. Małżonkowie wiedli spokojny tryb życia i często odwiedzali rodziców, jedli wspólne posiłki, bowiem było blisko, wystarczyło przejść kilkanaście jardów od domu Aladyna do hacjendy p. Henryka. Okolica napawała spokojem, pod chaty podchodziły z pobliskiego lasu niejednokrotnie bażanty, zające oraz kuropatwy. Szczęśliwa córka pomagała mamie przy domowym ogródku, zaś zadowolony zięć czasami wspominał z teściem, jak tu przyjechał z kolegami po raz pierwszy. I na te wspomnienia niejednokrotnie zakręciła się mu łezka w oku, był to bowiem jeden z najpiękniejszych momentów w jego życiu.
*quena – indiański flet

poniedziałek, 18 marca 2019

Moje domowe zwierzęta


  
      Jestem biszkoptowym labradorem, przyszłam na świat 27 listopada 2006 w hodowli kwiat morza która ma swoją siedzibę w Wilanowie. Miałam siedmioro rodzeństwa. wtedy nazywałam się niezapominajka. gdy miałam niecałe 7 tyg. przyjechały po mnie dwunożne stwory i zabrały mnie do siebie, nazwali mnie Neli. Bardzo się zaprzyjaźniłam z takim jednym na wózku. Jeździłam z nimi na działkę, przynajmniej tak to nazywali, było tam bardzo fajnie, mnóstwo roślin i przestrzeni do biegania. Podczepiano do mnie człowieka na wózku i z radością go ciągnęłam. Na jednym z wyjazdów kiedy miałam 8 lat spotkała mnie przykra sytuacja. Poszliśmy na wieczorny spacer, na który wzięłam ze sobą piłeczkę. Skacząc za nią upadłam niefortunnie. Jeszcze tego wieczoru pojechałam na ostry dyżur do cieszącego się dobrą opinią weterynarza, który pocieszył nas, że nie wszystko stracone, ale będę musiała już uważać na siebie. Obecnie mam 13 lat i cieszę się życiem tak jak mój Pan, który też ma problemy z chodzeniem. Uwielbiam psismaki np. ciasteczka, czy suszone mięso, a wielką frajdę sprawia mi obgryzanie kości cielęcych.









     Cześć, jesteśmy przedstawicielami skalarów, bocji wspaniałych i zbrojników lamparcich. Nasze pochodzenie jest różne, część z nas pochodzi z Azji a inne z Ameryki. Obecnie mieszkamy w 200-litrowym, szklanym domu, gdzie codziennie z góry ktoś nas dokarmia, wymienia nam wodę i dba o nasze zdrowie. Nie wymagamy wiele uwagi, nie jesteśmy hałaśliwe, nie grymasimy, po prostu zajmujemy się sobą i się wspaniale dogadujemy.  My bocje lubimy wcinać dosłownie wszystko, zaczynając od płatkowanej karmy, poprzez tabletki i pokarmy mięsne, ale najbardziej preferujemy skorupiaki. Jesteśmy pomarańczowe, mamy aksamitno-czarne pasy w poprzek naszego ciała i jasno czerwone płetwy. Lubimy odpoczywać kładąc się w różnych pozycjach na dnie, lub liściu. Dobrze czujemy sie w zaroślach, pod korzeniami, lub w innych kryjówkach. W kraju z którego pochodzimy jesteśmy uznawane za regionalny przysmak. Oprócz tego jesteśmy fajnymi rybami. Nierzadko niedocenionymi. Teraz czas na przedstawienie innych rezydentów.




  


    Jesteśmy pielęgnicami, zwanymi Skalarami, charakteryzuje nas to, że posiadamy inny kształt ciała od większości ichtiofauny. Przypominamy bowiem płynący żaglowiec. Jesteśmy płaskie i owalne oraz wyższe niż dłuższe. Występujemy w różnych odmianach kolorystycznych, lubimy pływać w ławicach naszego gatunku, wybierając górną część zbiornika. Nie okazujemy zbyt często agresywnych zachowań, dobrze czujemy się w towarzystwie innych spokojnych gatunków ryb. Pod względem żywieniowym nie grymasimy. Jemy wszystko co szefowa kuchni poleci. Dobrze odnajdujemy się wśród roślin. 








    A my jesteśmy Zbrojniki lamparcie, charakteryzujemy się tym, że nasze brązowe ciało pokryte jest cętkami, posiadamy ostre kolce i twardy pancerz, a nasz tułów jest masywny i szeroki. Jako młode zadowalamy się glonami. Bardzo lubimy pokarmy pochodzenia roślinnego. Broniąc się przed atakiem innej ryby, możemy niechcący zrobić krzywdę z racji naszych sporych rozmiarów.









     Mam na imię Jaśminka, jestem niewielka i przynależę do kotów rasy brytyjskiej. Na świat przyszłam 21 października 2014 roku.  Do obecnego domu trafiłam 16 czerwca 2016 roku. Przywitał mnie wówczas przestraszony labrador, który na mój widok uciekł. Nie lubię się przytulać, ale lubię samotne spacery po klatce schodowej i korytarzu. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma sąsiadkami gatunku homo-sapiens. Moim hobby jest wynajdowanie sobie nowych kryjówek. Niekiedy są to kartonowe domy, które od razu zasiedlam. Przepadam za skubaniem roślinek i kwiatów, oraz lubię pić wodę, najchętniej nie ze swojej miseczki. Uwielbiam się bawić ze swoją Panią np. laserkiem, albo gdy wymyśla inne formy zajęcia mi czasu. Ludzie kupują mi różne kocismaki, które z przyjemnością pałaszuję. Moje życie nie jest tak rozmaite jak mojej współlokatorki Neli, z którą się bardzo zaprzyjaźniłam i chyba ona ze mną też, ale jestem w stanie to przeboleć, ponieważ jestem kotem domowym.


poniedziałek, 11 marca 2019

Cieszmy się życiem

Większość wózkowiczów napotkanych przeze mnie przejawiali cechy osób skrytych, przygnębionych, mało dostępnych, niekiedy roszczeniowych. My przecież nie musimy pracować w mrozie, czy na budowie, ani użerać się z pasażerami autobusów. Nie musimy też dźwigać ciężkich zakupów. Żeby nie było tak kolorowo potrzebujemy pomocy osób trzecich do wielu czynności dnia codziennego, wiele wyrozumiałości i często bywamy ciężarem dla naszych opiekunów. Mamy jednak coś w zanadrzu, to jest nasz uśmiech, który jest bezcenny. Cieszmy się życiem.

Z wolontariuszkami z Brańszczyka :)

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 3



Rozdział III



       Dlatego skarb zakopałem w ziemi i leżał tam tak długo, że o nim zapomniałem. Wy go odkopaliście i wspomnienia wróciły.
- Ale fajna historia – ucieszył się Old Wabble.
Pan Henryk dodał – w międzyczasie poznałem swoją żonę Karolinę, a po 10 miesiącach urodziła się nam córka Sandra.
To koniec opowieści gospodarza.

      Upłynęło kilka tygodni, od przyjazdu gości do domu Metysa, wszyscy Westmani czuli się jak u siebie w domu. Razem wychodzili na wspólne polowania do pobliskiego lasu, zaś późne popołudnia i wieczory spędzali na grze w karty, przy której omawiano jutrzejszy plan dnia.
Pewnego razu udali się do wcześniej poznanego im baru, by napić się piwa i swobodnie porozmawiać. Gdy przekroczyli próg spostrzegli w głębi lokalu siedzącą, wysoką, szczupłą, męską postać ubraną w skórzany komplet. Mężczyzna miał około 38 lat.
- O witaj stary byku, jak miło Ciebie widzieć. Witaj w rozszerzonym składzie.
- To jest Aladyn, a to jest pan Henryk – przedstawił ich Old Shatterhand.
- Jestem Old Surehand, a wiecie czemu zawdzięczam ten przydomek? Że kula z mojej broni nigdy nie chybia celu – pochwalił się nowo zapoznany Westman.
- Jakie masz plany? - zapytał Old Wabble.
- Na razie nie wiem, przyjechałem dopiero wczoraj i musze się troszkę rozejrzeć.
- W takim razie zapraszam do mojego skromnego domu! - zaprosił gościa hacjender.
-No to poprosimy po kuflu złocistego napoju z białą pianką – zamówienie złożył Old Firehand.
-Wypijmy za pomyślność, za naszą współpracę! – po chwili wzniósł toast Old Shatterhand.
Gdy wypili już dość piwa, zapłacili, podziękowali barmanowi i udali się w drogę powrotną.
Podczas gdy weszli na mostek, pan Henryk nagle się zatoczył i wpadł do rzeki. Westmanom zabiło mocniej serce, nie myśląc więcej rzucili się na ratunek. Jeden z nich dla bezpieczeństwa został na brzegu, był nim Old Wabble. Po krótkiej chwili udało się wyciągnąć nieszczęśnika na brzeg.
- Co my teraz zrobimy? - spytał zatroskany Aladyn.
- Skocz po suchą odzież do jego Karoliny? – pomysł rzucił Old Shatterhand.
- Wiecie co chłopaki, to nie ma sensu, zanieśmy go do hacjendy w takim stanie jakim jest! – powiedział najstarszy Westman i mówiąc te słowa wziął pana Henryka na plecy i zaniósł go do domu.
Młodzieniec zapukał, a po chwili otworzył drzwi, w których stała oczekująca na swojego męża zatroskana małżonka.
- Och, co wyście zrobili z moim mężem, spiliście go? - zaczęła lamentować. – W dodatku jest cały mokry, jeszcze dostanie zapalenia płuc.
- Niech się pani o to nie boi, to jest twardy chłop – stwierdził Old Firehand.
- Szybko go przebierzcie drogie panie, a nic mu się nie stanie. Mówiąc te słowa Old Shatterhand zaczął go rozbierać.
Po chwili szanowny małżonek był już przebrany i siedział przy kominku owinięty kocem z kubkiem gorącej herbaty z rumem. Tymczasem pani Karolina spostrzegła nagle nowego przybysza i przywitała się tymi oto słowy:
- Witam gościa w naszych skromnych progach!
- Witam, witam gospodynię – przywitał się nowo zapoznany dżentelmen i szybko się przedstawił: „Nazywam się Old Surehand, mój przydomek zawdzięczam temu, że kula z mojej broni zawsze trafia do celu”.
Pani Karolinie po tym, co usłyszała mocniej zabiło serce.
-Może by pan u nas zamieszkał kilka dni? – zaproponowała.
- Chętnie, tylko gdzie będę spał?
- Mamy dużo miejsca – padła odpowiedź z ust pana domu.
Po czym córka Sandra zaprowadziła gościa na górę, tam gdzie było już przygotowane miejsce dla naszych Westmanów.
Tymczasem gospodyni zajęła się przygotowaniem kolacji. Po sutym posiłku wszyscy poszli na zasłużony spoczynek.

    Następnego dnia nasi panowie udali się do baru, aby tam omówić strategię polowania.
- Ja mogę wziąć sidła – zaproponował pan Henryk
- A ja wezmę swą ukochaną rusznicę – mówiąc to pogłaskał broń Old Shatterhand.
Po tych ustaleniach wrócili do domu, aby Aladyn, który nie miał jeszcze nawyku noszenia broni przy sobie, mógł zabrać swój sprzęt. Młody mężczyzna wbiegł szybko na górę, chwycił swą strzelbę i nie zastanawiając się chwili dłużej otworzył okno i przez nie wyskakując uradowany wykrzyknął:
-,, Jestem gotowy, wreszcie zaczyna się coś dziać”.
Bowiem miało to być jego pierwsze, poważne polowanie.
Wyskakując z okna upadł na kolana, zdzierając je sobie do krwi. Zauważywszy to Old Wabble podszedł do niego, klepnął po przyjacielsku i szepnął mu kilka słów do ucha:
- ,,Nie bój się mój mały, to żaden wstyd” – pocieszył, poklepał go po ramieniu i zaprowadził greenhorna do grupy czekających przed domem Westmanów. Wszyscy poszli do pobliskiego lasu w nadziei upolowania jak największej zwierzyny. Jednak w tym dniu królem polowania został młody amator, który ustrzelił dużego, dorodnego dzika. Pozostałym uczestnikom myśliwskiej wyprawy, nie udało się nic upolować.
Po krótkim czasie wrócili do domu, aby uczcić zdobycz Aladyna. Old Wabble pomógł oprawić dzika, natomiast kobiety umiejętnie przyrządziły go na wieczorną kolację.
Podczas wieczerzy nowicjusz polowania i Sandra siedzieli naprzeciwko, wówczas to obydwoje zwrócili na siebie uwagę. Dopiero wtedy nasz bohater ujrzał w dziewczynie jej cudną urodę. Po obfitej kolacji wszyscy udali się na spoczynek. Rozkochany młodzieniec jednak tej nocy nie mógł spać, postanowił, że wstanie i uda się do ogrodu. Gdy wyszedł, ku wielkiemu zdziwieniu ujrzał Sandrę siedząca na ławce.
- Co tutaj robisz o tej porze? – zapytał zdziwiony chłopak.
- O to samo mogłabym zapytać ciebie – odparła zapytana.
- Myślałem, że grzeczne dziewczynki w twoim wieku śpią o tej porze w łóżku.
- Widocznie nie jestem wcale taka grzeczna.
- Spójrz piękna panienko na rozświetlone niebo. Ile na nim jest gwiazd, a jaki księżyc, prawie w pełni. Czyż nie jest uroczo?
- Och, masz rację, jest romantycznie – odparła.
-Zatem kochana mam propozycję, której odrzucenia bym nie zniósł. Proszę Ciebie o rękę. Czy wyjdziesz za mnie Sandro?’’- rzekł Aladyn.
-Ależ oczywiście mój przystojniaku –powiedziawszy to dziewczyna rzuciła mu się w ramiona. Nawet nie wiesz jak mi się podobasz.
Całą tą sytuację obserwował z okna swojego gabinetu pan Henryk. Wstał, bo bolał go bardzo brzuch po tak obfitej kolacji. Miał zamiar podejść i pogratulować decyzji, ale nie chciał się ujawnić, by nie spłoszyć zakochanych w sobie dwojga ludzi. Więc zamknął uchylone drzwi. W tym momencie młody mężczyzna odwrócił głowę w kierunku usłyszanego dźwięku i powiedział do Sandry:
- Mam wrażenie, że ktoś nas podsłuchiwał, lepiej żebyśmy się już rozeszli do swoich pomieszczeń. To ja już idę do siebie.
-,,Dobrej nocy mój piękny skarbie”.
- ,,No to dobranoc mój Aladynie”.
Potem zapadła głęboka cisza i tak to trwało do blasku słońca.

      Rano po śniadaniu pan Henryk wyszedł z naszym szczęśliwcem do ogrodu, aby mu przedstawić swoją propozycję:
- Ponieważ zdajesz się być kontent dżentelmenem, chciałem Ci oddać swoją córkę za żonę? Co Ty na to?
Ten zaniemówił z wrażenia, lekko się zarumienił i wyszeptał nieśmiałym głosem:
- ,,Tak”.
Ojciec Sandry umówił się z Westmanami na drugie polowanie, tym razem o rękę swojej córki. Aladyn ucieszony tym obrotem sprawy wziął przeczyścił swą broń, naładował ją i po chwili był gotowy do tego przedsięwzięcia. Pomyślał, że to jest dobry moment, żeby udowodnić wszystkim, a przede wszystkim sobie, że jest wart swojej upatrzonej dziewczyny. Old Wabble, Winnetou i reszta grupy udali się z naszym zapalczywym ,,myśliwym” na łowy. W tym czasie w domu Metysa przyszła panna młoda miała się przywdziać w strój ślubny.
- ,,To gdzie idziemy na to polowanie?” - spytał Old Shatterhand..
- ,,Może tam gdzie ostatnio” – zaproponował Old Surehand.
- ,,Dobry pomysł!”– odpowiedział Old Firehand.
Tak jak się umówili, tak uczynili.
*greenhorn- początkujący niedoświadczony Westman.
Pierwszy strzał oddał Old Wabble i ustrzelił większego dzika niż poprzednim razem udało się to Aladynowi. Następny strzelał Winnetou upolowawszy szarego wilka. Old Shatterhand postrzelił ładnego, okazałego zająca. Zaś nasz główny bohater ustrzelił dużego szarego niedźwiedzia.
- ,,Zostałeś dziś mistrzem strzelnictwa. Gdzie się tego nauczyłeś chłopie?” - pochwalił greenhorna właściciel pewnego oka oraz ręki.
- ,,Przy Tobie żadna kobieta nie umrze z głodu” – powiedział z dowcipem Old Shatterhand.
Old Firehand nic nie mówił, bo był zazdrosny o to, że nie on ustrzelił największego zwierzaka.
- ,,Jak ja teraz zaniosę tego futrzaka do domu?”– zapytał właściciel największej upolowanej zwierzyny.
-,,Pomóc Ci przyjacielu?”- jako pierwszy zaproponował swoją pomoc król kowboi.
-,,Bardzo byłbym Wam wdzięczny Old Wabbl’e za zaproponowaną mi pomoc”- odparł Aladyn.
Po dłuższej chwili wszyscy Westmani zgromadzili się na miejscu zdarzenia.
-,,Jak Wy chcecie to zataszczyć do domu?”- spytał zdumiony Old Shatterhand.
-,, A ja wiem, jak to zrobimy. Chociaż jestem stary, sobie pomyślicie, ale jeszcze głowę mam na karku”- odparł zadowolony ze swojego pomysłu Old Wabble. Mam linę przy pomocy, której zsunęliśmy się z poddasza do ogrodu w hacjendzie Pana Henryka. Pamiętacie?”
-,,Tak, pamiętamy, pamiętamy”- odparli z radością w głosach myśliwi. Związali zwierzynę i zaczęli ją ciągnąć w kierunku powrotnym.
W tym samym czasie w rodzinnym domu Sandry trwało przygotowywanie do ślubu.
-,,Czy jesteś już gotowa?”- odezwał się podenerwowany ojciec panny młodej.
-,,Już jestem gotowa tatusiu!”
- ,,Mamusiu, zobacz, jak wyglądam, czy mam coś poprawić?”- pyta o zdanie córka.
Ubrana była w zwiewną koronkową suknię w odcieniu pierwszego śniegu. Na stopach miała lekkie sandałki z różowymi kokardkami, zaś na głowie - welon ciągnący się jej aż na 3 metry. Wyglądała zaskakująco pięknie poprzez ładnie podkreślony różem lica i naturalny szafirowy kolor oczu przypominający nie bez przesady toń oceanu. Jej długie naturalnie podkręcone rzęsy oraz gęsty brwi były pokryte czarnym tuszem. To wszystko w całości ze sobą ładnie się komponowało.
-,,Oho, wracają nasi myśliwi, coś ciągną po ziemi”- odezwał się przyszły teść.
-,,Tak, już nie mogę się doczekać”- wyrwało się z zaciśniętego gardła Sandry. Była przejęta, bowiem czekała od wielu miesięcy na ten najważniejszy dzień w jej życiu.
-,,Moje kobiety, już idziemy! Mężczyźni są w domu, już wrócili z polowania”- powiedział gospodarz.
Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
-,,Uff, ale się zmęczyłem moja kochana księżniczko. To moja zdobycz dla Ciebie, zobacz jaka ładna. Futro z niedźwiedzia możemy wyprawić i położyć go w naszym przyszłym domku jako dywan na podłodze, a mięso spożytkujemy wszyscy’’- zaproponował przyszły pan młody.
-,,Och, tak bardzo się cieszę”- westchnęła z ulgą córka Karoliny i Henryka.
-,,No to komu w drogę, temu czas się kończy i pieniądze”- powiedział Old Firehand.
-,,No to dobry pomysł”- ucieszył się pan domu.
I wszyscy udali się do pobliskiego kościoła.

piątek, 1 marca 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 2



Rozdział II


      Nakarmiwszy konia, udali się w dalszą drogę. Odbywali podróż przez trzy dni i trzy noce, aż dotarli do torów kolejowych. Tam oddał konia w dobre ręce kowboja. Nieopodal torów była usypana góra drewna, która się paliła i dawała znać maszyniście, by się zatrzymał w tym wyznaczonym miejscu. Takie wówczas panowały zwyczaje na Dzikim Zachodzie. Po chwili ujrzałeś siwą chmurę zwiastującą nadjeżdżający pociąg. Następnie nadjechał ognisty rumak, który zatrzymał się z głośnym zgrzytem hamulców. Drzwi jednego z wagonów otwarły się i Aladyn wszedł do środka.

    Siedziało tam kilku mężczyzn. Byli to Westmani tacy jak: Old Wabble – stary kiwacz (oszust) – król kowboi. Jego sędziwy wiek wynosił 90 lat, a mimo to był wciąż krzepkim mężczyzną. Na głowie zwykł nosić kapelusz z bardzo dużym rondem. Jego bluza była już tak stara, że chyba stokroć cerowana oraz łatana. Na spodniach w „dobrym stanie” widniało kilka łat oraz stuletnie legginy. W pasie przewiązany był kaburą, w której nosił naładowaną broń. A wszystko to podtrzymywane było przez szelki, aby nic nie spadło z jego nad wyraz chudego ciała. Drugim Westmanem był Old Shatterhand – „Grzmocąca Ręka”. Był grubo po 30 roku życia. Przydomek ten zawdzięczał ogromnej sile ciosu. Zazwyczaj zwykł nosić nowy, skórzany strój. Za pasem miał dwie sztuki broni – 25 strzałowy sztucer Hendriego i rusznicę na niedźwiedzia. Dzięki jego muskulaturze dawał sobie radę z wieloma opryszkami. Z kolei trzecim był słynny na cały Dziki Zachód czterdziestokilku letni traper Old Firehand. Ten znów swój przydomek zawdzięczał temu, że kula z jego broni zawsze kierowała się w czuły punkt wroga. Lubił ubierać się w tradycyjny traperski strój. Jako broni używał jednorurkowej strzelby. Jako ostatni w kącie siedział czerwonoskóry Apacz Winnetou, którego osoby chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Był ubrany w skórzane spodnie oraz w myśliwską bluzę. Jego broń okazała się niedźwiedziówką podobną do tej, którą posiadał Aladyn. Tę spluwę zdobiły nacięcia oznaczające liczbę pokonanych przeciwników. Ponadto była ponabijana srebrnymi gwoździami. Winnetou miał czarne, dość długie sięgające ramion włosy. Jego ciało było mocne, gibkie i wytrzymałe na wszelkie tortury. Miał 30 lat.
- Jestem Aladyn – przywitał się podróżującym Westmanom.
W tym momencie rozległ się gromki śmiech.
- Mam przy sobie czarodziejską lampę – pochwalił się twardzielom.
- To pokaż to cacko – rzekł Indianin.
Magik wyjął z kieszeni czarodziejski przedmiot i wręczył go na chwile Apaczowi, który rzucił nim o podłogę. Dżin ukazał się wszystkim po raz ostatni i bez słowa ulotnił się przez uchylone w wagonie okno.
Właściciel lampy zdenerwował się i rzucił się na Apacza.
- Chwileczkę - wszedł między nich Old Shatterhand – myślę, że się nic nie stanie Aladynowi,
bez tego utraconego przedmiotu.
- My tobie pomożemy kolego w każdej trudnej sytuacji- zaproponowali Old Wabble i Old Firehand.
Współtowarzysze podróży zgodzili się na propozycję. Winnetou przeprosił Aladyna i na znak przyjaźni uścisnęli sobie dłonie. Wymienili się nazwiskami obowiązującymi tu na Dzikim Zachodzie.
- Zbliżamy się do Colorado Springs - zauważył Winnetou. Tymczasem pociąg zaczął hamować i zatrzymał się na stacji. Tam wysiedli.
- Jedziesz dalej czy idziesz z nami? – spytał Old Wabble.
- Tak, idę z wami – odparł z ochotą Aladyn.
- Trafny wybór – ocenił Old Firehand i klepnął go po przyjacielsku.

    Udali się więc do miasteczka. Zapukali w drzwi jednego z domów. Po krótkiej chwili w drzwiach stanął Metys ubrany w strój wprost z paryskiego domu mody. Na okaleczonej głowie miał czarny kapelusz. Widać było, że lubił elegancję i wytworne życie. Miał 45 lat.
- Nazywam się Ford, Henryk Ford- przedstawił się przybyszom i zapytał: ,,Czego chcecie?’’
- Chcemy noclegu – odparli jednomyślnie.
- Wejdźcie do domu.
Do salonu było bezpośrednie wejście, owo pomieszczenie było bardzo piękne, a na rzeźbionych fotelach siedziały dwie kobiety – matka z córką. Córka miała na imię Sandra. Ubrana była w lekką, zwiewną sukienkę w zielonym kolorze. Jej prześliczne blond włosy opadały na ramiona, szafirowe oczy otaczały czarne od tuszu brwi i rzęsy, zaś ciało było muśnięte słońcem. Dziewczyna miała 18 lat. Aladyn na jej widok od razu się zakochał. Tuż obok dziewczyny, siedziała czterdziestoletnia Karolina, miała na sobie czarno-biały kostium. Miała nienaganną figurę i piękne, lśniące, kruczo-czarne niczym drzewo hebanowe włosy, upięte zazwyczaj w kok.
- Och, tato! Wreszcie mamy gości! – odezwała się młoda dama.
- Wolne pokoje są na piętrze – rzekł gospodarz.
Domownicy zaprosili gości na wieczerze, która miała rozpocząć się za kwadrans. Wszyscy poszli obejrzeć wnętrze domu. Przy wejściu, po lewej stronie były drzwi do łazienki, po prawej zaś znajdowała się dużych rozmiarów kuchnia, a na wprost mieściły się schody, których balustrada została wyrzeźbiona w stylu Ludwika XIV. Pod schodami znajdował się mały gabinet, w którym Mr. Henryk miał na ścianie duży, kryształowy zegar, zdobiony drogocennymi klejnotami. Zegar ten przykrywał dziurę, w której był ukryty pewien tajemniczy przedmiot. Przy jednej ze ścian stało biurko pod którym schowana była waga. Naprzeciw drzwi do gabinetu było wejście do salonu, w którym mieściło się sześć dużych, wygodnych, rzeźbionych foteli, zaś w rogu wymurowany był kominek, w którym płonął ogień. W przeciwległym rogu stał fortepian, który pamiętał czasy Rewolucji Francuskiej. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający bitwę pod Termopilami. W salonie również znajdowały się drzwi do dwóch sypialni. Po obejrzeniu parteru, goście wraz z gospodarzem udali się, by obejrzeć piętro. Gdy weszli na górę ujrzeli dwa dość duże pokoje, w których mieściły się wygodne łóżkaObejrzawszy dom, wszyscy zasiedli przy kominku i zjedli kolację z następujących potraw: indyk w sosie meksykańskim, do tego obrana kolba kukurydzy, zaś do picia rozcieńczona tequila z miodem i świeżymi listkami mięty.
-Mmm! Bardzo pyszna!- pochwalił Aladyn.
-Rzeczywiście, nigdy nie miałem czegoś tak wykwintnego w ustach – dodał Winnetou.
I tak wszyscy po kolei zachwalali wyborną wieczerzę, a następnie udali się na spoczynek do sypialni na piętrze. Tak jak stali położyli się do łóżek.

      Sen Czerwonoskórego był płytki i czujny, jak zwykle w nowym miejscu. Doświadczony różnymi przygodami wolał nie zmrużyć oka. Wstał i bezszelestnie zszedł na dół, gdzie następnie swoje kroki skierował do gabinetu, a później zamknął za sobą drzwi.
- Uff… udało się! – pomyślał.
Po czym zdjął ze ściany nie dający mu spokoju zegar. Po chwili ujrzał w ścianie dziurę, po namyśle wsadził w nią rękę i wyczuł pod palcami skórzane zawiniątko. Chwycił je i schował do kieszeni, powiesił zegar na miejsce i sprawdził czy nie zostawił śladów swojej obecności. Następnie wymknął się z pomieszczenia i wrócił na górę.
- Wstawajcie towarzysze! Mam coś dla Was! – oznajmił i rozwinął zawiniątko.
Za oknem świtało.
W obawie przed panem Henrykiem schował zawiniątko w zanadrzu.
- Pora może coś zjeść – zaproponował Old Firehand.
- Zaraz coś ukręcę, poczekajcie na mnie – powiedział Aladyn.
- Eee tam! Chodźmy coś upolujemy – rzekł Old Shatterhand.
Otworzyli okno.
- Co chcecie zrobić? – spytał zdumiony były właściciel lampy.
- Zaraz zobaczysz – odparł Old Wabble, który otworzył okno.
- Dawajcie linę! Och, przecież noszę ją zawsze przy sobie – zreflektował się król kowboi. – Och z tą moją starą głową!
Spuścił linę przez okno, a następnie wszyscy po kolei zeszli po niej. Po tej akcji udali się ku rwącej w tym miejscu rzece, na której była kładka. Po chwili byli już po drugiej stronie.
Westmani z Aladynem poszli do restauracji aby się najeść i dobrze wypić. Gdy weszli, usłyszeli głos kelnera:
- Co podać? – zapytał i podał kartę dań.
- Może zjemy po dwa befsztyki – zaproponował Winnetou.
- A ja wolę łapę niedźwiedzia w miodzie – powiedział Firehand
- No to zjedzmy po misiu – zakomenderował Old Shatterhand.
Po upływie dwóch kwadransów pojawił się kelner z zamówieniem.
- Proszę – powiedział, podając półmiski z dobrze wypieczonym mięsem, polanym słodkim sosem na bazie miodu wielokwiatowego. Aladyn na początku trochę się skrzywił, nigdy bowiem nie jadł czegoś takiego, ale gdy wziął do ust pierwszy kęs, krzyknął:
- To jest pyszne!
Mięso z półmisków znikło w okamgnieniu. Gdy zjedli, poprosili barmana, by zaprowadził ich w ustronne miejsce. Było ono oświetlone 15-toma zapalonymi świecami. W ścianie widniało tylko jedno zakratowane okienko, przez które wpadała niewielka ilość światła.
- „Uff” - westchnęli wszyscy z ulgą, gdy drzwi się zamknęły.
Winnetou wydobył z kieszeni skórzany rulon, wyjął z niego mały totem, na którym było coś narysowane w rodzaju rebusu. Natychmiast wszyscy zabrali się ochoczo do rozwiązywania tej zagadki.
- Oooo! – rzekł mężczyzna o pseudonimie ,,Grzmocąca Ręka” – to bardzo łatwe! Popatrzcie, tam dwóch Siuksów zakrada się do torów kolejowych.
- Przy których ja wczoraj sprzedałem konia! – przypomniało się Aladynowi.
- A tu dochodzą do lasu, który minęliśmy wczoraj idąc do domu pana Henryka – dodał stary kowboj.
- A to jest właśnie jego dom z ogródkiem, w którym jest zakopane złoto… o czym świadczy żółta plamka – stwierdził słusznie Old Firehand.
Westmani wyszli z pomieszczenia, rozejrzeli się dookoła, zamknęli za sobą drzwi i udali się do pracownika lokalu w celu uregulowania rachunku. Pochwalili jadło i rzucili pięciodolarowy banknot na kontuar, za którym stał barman. Gdy ten ujrzał tak hojną zapłatę, szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Polecamy się na przyszłość! – Ruchem ręki wskazał swoją osobę, a następnie wnętrze restauracji.
,,Dżentelmeni” wyszli i udali się z powrotem w stronę domu Metysa.

        A Wy skąd się tu wzięliście? – zapytał zdziwiony pan Henryk.
- Otworzyliśmy okno na górze i poszliśmy na małe polowanko, aby nie budzić pana i pańskiej rodziny. – I tu mówiąc te słowa, poklepał swą broń Old Wabble.
- Aha, a więc to tak. A jak udało się polowanie?- zapytał zainteresowany gospodarz.
- Jedliśmy niedźwiedzia – odparł zagadkowo najmłodszy Westman.
Mr Fordowi uniosły się brwi ze zdziwienia.
- A gdzie żeście byli na tym polowaniu?
- Byliśmy w knajpie po drugiej stronie – odpowiedział zgodnie z prawdą Old Firehand.
- Czy mógłby Pan pożyczyć nam łopatę? – zapytał małomówny Winnetou.
- Już ją wam za chwilę przyniosę. A tak właściwie to po co wam ona?
- Chcieliśmy coś sprawdzić.
- Kto ma zacząć kopać?- spytał Old Shatterhand.
- Ja chciałbym – zaproponował Aladyn.
Po krótkiej chwili ochotnik wykopał dół i nadział się na coś bardzo twardego. Gdy odsypał trochę ziemi, oślepił go blask złota. W momencie, jak Winnetou ujrzał te bryłę złota zaczął się cieszyć jak mały Indianin.
Odkrywca próbował kilkukrotnie wyjąc skarb z ziemi ale ów ani drgnął.
- Daj ja to wyjmę – zaproponował Old Shatterhand.
Chwycił on porządnie, oburącz i jednym energicznym ruchem wyjął samorodek.
- Ale bryła! – wykrzyknęli radośnie wszyscy.
Chcieli być uczciwymi ludźmi i zanieśli ją do domu pana Henryka.
Kiedy Aladyn zakopał dół, odniósł łopatę na miejsce i podążył z pośpiechem do salonu, by podziwiać ze wszystkimi cud natury. Mr Ford usłyszawszy, że złoto należy do niego, powiedział, że powinien zatrzymać je ten, kto je odkopał.
- Najwyższa pora by to zważyć – dodała pani domu.
- Dobrze – wszyscy od razu się zgodzili.
Waga wskazywała jeden kwintal (100 kg). Po zważeniu pan Henryk zaprosił wszystkich do wysłuchania pewnej opowieści, która zaczynała się tak:
Dawno, dawno temu, kiedy miałem dwadzieścia parę lat, popłynąłem rzeką Colorado z kilkoma przyjaciółmi, aby pomóc w bitwie pod Skalniakiem. Po dopłynięciu na miejsce do Gór Skalistych wszyscy wysiedliśmy, uzbrojeni tylko w toporki. Gdy wspinaliśmy się pod górę, usłyszeliśmy dziki wrzask, jakby kogoś obdzierano ze skóry. Gdy dotarliśmy do celu okazało się, że na szczycie stała grupka Indian i skalpowała białoskórych ludzi. Nas również to spotkało. Po oskalpowaniu nas spytali po co tu przyszliśmy. Po wielkim bólu, którego doznałem, wyjęczałem, że przyszliśmy na wojnę z wami. Łatwo sobie wyobrazić jak to podziałało na Siuksów, wpadli we wściekłość. Dali mi szpadel i kazali żebym znalazł i wykopał bryłę złota, o której to powiedział im pewny znajomy szaman, któremu się przyśniło, że te góry kryją w sobie drogocenny kruszec w postaci złota. Wziąłem łopatę, odszedłem kilkaset jardów, zamyśliłem się, wkopałem szpadel i usłyszałem zgrzyt. Wtem zawołałem moich towarzyszy, razem wzięliśmy złoto i zanieśliśmy do łajby.
- Mieliśmy ją oddać czerwonoskórym – zaprotestował kolega.
- Miałem oddać ją tym wstręciuchom? O nie!!!
Dlatego skarb zakopałem w ziemi i leżał tam tak długo, że o nim zapomniałem. Wy go odkopaliście i wspomnienia wróciły.
- Ale fajna historia – ucieszył się Old Wabble.
Pan Henryk dodał – w międzyczasie poznałem swoją żonę Karolinę, a po 10 miesiącach urodziła się nam córka Sandra.
To koniec opowieści gospodarza.