W poniedziałek 1 października roku pamiętnego 2018, zdecydowałem się, że w końcu muszę zrobić ten krok. Miało być nim spróbowanie swoich sił przed kamerami. Znaleźliśmy z Adamem (którego osoby nie muszę chyba już nikomu przedstawiać) znaną agencję castingową, która mieściła się w centrum Warszawy. Po ustaleniu terminu i godziny spotkania, wysłałem maila z zapytaniem o dostosowanie lokalu do wózków, niestety na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Nadszedł w końcu oczekiwany dzień przesłuchania. Wyruszyliśmy na przystanek autobusowy linii 118, która pasowała nam, aby dojechać na miejsce bezpośrednio. Po kilku minutach przyjechał, a na miejscu byliśmy po około 40 minutach. Banda rozwydrzonych dzieci która wsiadła na jednym z przystanków, nie była jak się później okazało naszym największym problemem. Na wstępie powitał nas spory stopień przed drzwiami wejściowymi, oraz wąskie drzwi. Stojąc w środku budynku, mając do wyboru kilkanaście schodów w górę, albo jeszcze więcej w dół, widząc nasze zakłopotanie, zainteresowała się naszym losem para młodych ludzi, którzy powiedzieli, aby poczekać a zaraz ktoś nam pomoże. Przyszło do nas dwóch pracowników, którzy po kilku wskazówkach jak podnosić wózek, pomogli nam pokonać schody do góry, gdzie czekała na nas mała ciasna winda, do której ledwo wjechałem wózkiem. Następną przeszkodą okazały się kolejne wąskie drzwi oraz dwa stopnie po wejściu do poczekalni. Pracownicy musieli zrobić szybkie przemeblowanie, aby mój wózek mógł zjechać bezpiecznie po schodach. Zostaliśmy skierowani do kolejnej poczekalni, gdzie dano nam do wypełnienia ankietę, którą zdążyliśmy częściowo wypełnić, ponieważ fotograf wywołał moje nazwisko. Udaliśmy się do pokoju przesłuchań, gdzie przywitał nas mały kundelek o imieniu Żaba. Właścicielka Żaby zadawała rozmaite pytania, a w tym czasie fotograf robił mi mnóstwo zdjęć. Mój asystent wypełniał w tym czasie ankietę. Podczas rozmowy Adam wspomniał o tym, że piszę słuchowiska co zainteresowało młodą kobietę. Wymieniliśmy się mailami, a ja obiecałem, że wyślę pierwszy odcinek. Tak też zrobiłem. Pracownicy zapewniali, że odezwą się gdyby znalazła się jakaś rola dla mnie.Według mnie warto było tam pojechać, pomimo tylu utrudnień i nieudogodnień. Na pytanie dlaczego chciałbym być aktorem, odpowiedziałem, że byłbym autentycznym aktorem na wózku, co ich bardzo ucieszyło.Pomimo tylu niedogodności (bariery architektoniczne ) uważam , że było warto.
Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.
piątek, 29 marca 2019
poniedziałek, 25 marca 2019
Coś dla lodomaniaków
![]() |
| Lodziarnia "Retro Smaki" ul. Poborzańska 45/4u 03-365 Warszawa |
20 lipca byliśmy w Parku Bródnowskim z moim ulubionym asystentem Adamem. Było bardzo gorąco i naszła nas ochota, aby się schłodzić. Przypomniało mi się, że znajomy polecił mi pewien lokal z bardzo dobrymi lodami rzemieślniczymi, o nazwie "Retro Smaki", który po chwili błądzenia udało się znaleźć. Szczęśliwi otworzyliśmy drzwi i doznaliśmy szoku, do naszych uszu docierały jazzowe nuty. Podeszliśmy do kasy, obok której stała wielkich rozmiarów lodówka z różnymi smakami zimnych pyszności. Zapytaliśmy, czy można tu dostać dobre lody? Najlepsze - usłyszeliśmy odpowiedź. Dostaliśmy do spróbowania po łyżeczce wiśni z rumem i czekoladą, co utwierdziło nas koneserów, że dziewczyna mówiła prawdę. Ostatecznie zamówiłem Nutellę, a Adam kiwi ze szpinakiem. Spore porcje ok. 70g zachwyciły nasze oczy, a już za chwilę miały zachwycić także nasze podniebienia. Po uregulowaniu rachunku, zaproponowałem wspólne zdjęcie, co niestety spotkało się z odmową. Na nieszczęście strąciłem stojący na krawędzi lady mały, pusty słoik na napiwki, który roztrzaskał się o twardą podłogę. Zaczęliśmy przepraszać za wyrządzoną szkodę i zostawiliśmy rekompensatę pieniężną za poniesione straty. Z bijącymi sercami udaliśmy się do sklepu po jakiś mały słoik, ale w sklepie z pamiątkami znaleźliśmy ładną metalową puszkę-skarbonkę z napisem " To tutaj fajna dziewczyna zbiera fundusze na przygody małe i duże", którą kupiliśmy i udaliśmy się z powrotem do lodziarni. Podbiliśmy do kasy a ja podniosłem siatkę w której była skarbonka i wręczyłem ją wraz z ponownymi przeprosinami. Dziewczyna za kasą była miło zaskoczona i od razu puste miejsce po pustym słoiku zastąpiła ładną skarbonką. Koniec końców dziewczyna miała rację co do lodów, jak żyję nigdy takich dobrych nie jadłem. Ta głębia smaku, oraz intensywność czekolady powalają i nie dają o sobie zapomnieć. Serdecznie zachęcam do skosztowania, oraz chętnie wskażę drogę ;)
piątek, 22 marca 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 4
Rozdział
IV
Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
-,,Uff, ale się zmęczyłem moja kochana księżniczko. To moja zdobycz dla Ciebie, zobacz jaka ładna. Futro z niedźwiedzia możemy wyprawić i położyć go w naszym przyszłym domku jako dywan na podłodze, a mięso spożytkujemy wszyscy’’- zaproponował przyszły pan młody.
-,,Och, tak bardzo się cieszę”- westchnęła z ulgą córka Karoliny i Henryka.
-,,No to komu w drogę, temu czas się kończy i pieniądze”- powiedział Old Firehand.
-,,No to dobry pomysł”- ucieszył się pan domu.
I wszyscy udali się do pobliskiego kościoła.
Idąc w kierunku
zachodnim około 15 minut od domu, ujrzeli następujący widok:
rzekłbyś drewnianą chatkę, na której dachu widniał krzyż, a na
poddaszu była umiejscowiona dzwonnica. Świątynia ta w stylu
anglikańskim pamięta czasy 16 wieku. Obecnie znajduje się w małej
wiosce przynależącej do miasta Kolorado, o nazwie Pueldo. Nasi
bohaterowie weszli do środka, tam spostrzegli krzątającego się po
świątyni 40 letniego pastora. Miał na sobie czarną koszulę z
pozłacanymi guzikami i spodnie w tej samej barwie.
-,,Witajcie Henryku.
Co Was do mnie sprowadza?”- zapytał.
-,,Witajcie Alanie.
Czy udzieliłbyś ślubu mojej córce i temu oto dżentelmenowi,
Aladynowi? - zapytał Pan Henryk, wskazując na stojących obok
siebie młodych.
-,,No to trzeba
zawołać Panią pastorową i za chwilę dokonamy obrządku”-
powiedział duchowny i poszedł po swoją żonę, która była w
gabinecie obok. W momencie, gdy włożył prawą rękę do szuflady i
zaczął nerwowo przeszukiwać ją, natknął się na coś ostrego,
przypominającego w kształcie bardzo ostre narzędzie, które w
rezultacie sprawiło mu natychmiastowy ból.
-,, Gdzie są te
obrączki?’- zwrócił się pastor do swojej 38 letnią żony.
-,,No przecież Ci
mówiłam, że przełożyłam je do drugiej szafki. A co się stało?”
-,,Do licha, chyba
się skaleczyłem”- odpowiedział zapytany .
-,, Ach, przecież
tu położyłam nóż”- odparła przestraszona kobieta. Daj mi
szybko rękę to Ci ją opatrzę, mam tutaj bandaż i wodę ognistą.
-,,Dzięki kochanie,
to jest tylko mała ranka. Ty lepiej idź do gości, a ja zrobię
sobie opatrunek i za chwilę do Was wrócę”- rzekł Alan. Pani
pastorowa pojawiła się przed gośćmi ubrana w szarą tunikę oraz
w trzewikach na niskim obcasie w kolorze błękitu. Jej siwe włosy
upięte w kok dodawały jej szyku i elegancji. Na nosie miała
okulary.
-,,Witam. Jestem mis
Mery, żona pastora. Przyniosłam Wam obrączki, mały nożyk i
talerzyk”.
-,,Dzień dobry.
Moje uszanowanie, całuję rączki”- z galanterią odezwał się
Pan Henryk i pocałował kobietę w dłoń. A to są nasi goście i
para zakochanych wskazał ręką na stojących obok niego
szczęśliwych ludzi. I po przedstawieniu się z wszystkimi zawołała
męża:,, Alanie, czy już jesteś gotowy?”.
-,,Tak, już idę do
Was”- odkrzyknął. No to zaczynamy od pewnego tutaj obowiązującego
obrządku, polegającym na nakłuciu nożykiem opuszek serdecznych
palców u prawych rąk nowożeńców. U Indian ten zwyczaj miał
oznaczać wierność do końca życia. Ważne było, żeby podczas
tego rytuału, krew nie spadła na drewnianą podłogę, bowiem to
oznaczało wielkie nieszczęście w związku.
,, Tak, proszę, ja
Wam teraz tym oto nożykiem nakłuję opuszki serdecznych palców u
prawych rąk, to nie będzie bolało. A Ty Mery nastaw ten talerzyk”
– powiedział duchowny.
Trzy minuty później
było już po wszystkim. Młodzi wymienili się nawzajem obrączkami
z wygrawerowanymi imionami. Na okaleczonym palcu Sandry widniał
krążek ze szczerego złota, zaś na ręce Aladyna ze srebra.
-,,Od tej chwili
może Was tylko rozłączyć Wielki Manitou”- powiedział mistrz
ceremonii.
Wziąwszy ślub,
para młoda pocałowała się.
-,,Howgh” –
krzyknął Winnetou. Wyraz ten u Indian oznaczał, że zgadzam się z
przedmówcą, jestem tego samego zdania lub potwierdzam.
-,,Gratuluje
Aladynie takiej kobiety”- powiedział Old Wabble.
Old Firehand zaś
podszedł do panny młodej, wyjął z kieszeni plik banknotów
dziesięciodolarowych i wręczył go jej.
-,,Bardzo Ci
dziękuję”- odezwała się Sandra.
-,,Tak, trzymaj to i
potraktuj jako prezent ode mnie”. Dziewczyna nigdy takich pieniędzy
nie widziała na oczy.
Po krótkiej
ceremonii i gratulacjach, wszyscy goście ruszyli z powrotem do domu
Pana
*Wielki Manitou jest
to odpowiednik św. Ducha u Indian.
Henryka. Trzeba było
zważyć niedźwiedzia, którego upolował Aladyn. Gdy dotarli do
domu
Wesstmani wzięli
zwierzynę, położyli ją na wadze, skala od razu podskoczyła do
końca, tzn. strzałka wskazywała 1500 funtów = w przybliżeniu
700 kg. Trzeba było coś z nim zrobić. Mięsa z niedźwiedzia
wystarczyłoby na około tygodnia czasu, oczywiście pieczonego na
ognisku, a następnie polanego miodem, otrzymanego od pszczelarza
mieszkającego w niedalekim sąsiedztwie.
-,,No to moi drodzy,
proponuję, aby zdjąć skórę z szarego misia i poprosić o pomoc
Old Shatterhanda i Winnetou”- zadecydował pan domu.
-,,Wszyscy poparli
p. Henryka”.
Niewiasty w tym
czasie udały się do kuchni, żeby upiec placki na meksykańskie
tortille, do tego miały użyć resztki mięsa, które zostało im z
upolowanego niegdyś dzika. Sos zrobiły z papryczek jalapeno i
pomidorów, zaś nadzienie było z fasoli, kukurydzy, trochę
czosnku, imbiru i mięty. Po upływie ze czterech kwadransów kolacja
była gotowa. Kobiety wnosiły do salonu na ceramicznych półmiskach
przygotowaną własnoręcznie tortillę, zaś Westmani w tym samym
czasie zrobili obok domu ognisko oraz piekli na nim weselnego
niedźwiedzia.
Old Surehand
zaproponował Aladynowi, że może mu zrobić naszyjnik z kłów oraz
pazurów upolowanej zwierzyny. Ten na tą propozycję, bardzo był
rad.
-,,Dziękuję
przyjacielu!” – odparł pan młody.
-,,Sandro, pozwól
jeszcze na chwilkę do kuchni - zawołała Karolina córkę. Tutaj
mamy dzbanek z tekillą, żeby zrobić jakiś eliksir do picia.
Proponuję moje dziecko, żebyś teraz poszła na pole i zebrała
trochę lubczyku oraz tataraku. Jak przyniesiesz te zioła to wtedy
je posiekamy i wrzucimy do dzbanka z wodą, ognistą ma się
rozumieć.
Panowie pokroili
pieczeń i obecnym zwyczajem musieli przed podaniem ją zdegustować,
zaś pierwszy kawałek należał się panu młodemu w celu
sprawdzenia czy mięso nie jest zatrute.
-,,No i jak Aladynie
Ci się wydaje, jaki ma smak?”
Zapytany
odpowiedział z pełnymi ustami, że mięso jest bardzo smaczne i
dobrze wypieczone, zatem zapraszam wszystkich na weselną ucztę.
-,,Pan Henryk
krzyknął do swojej żony z podwórka, na którym piekli
niedźwiedzia, czy już jest wszystko gotowe?”
-,,A czy Sandra już
wróciła?” - zapytała Karolina. Wysłałam ją już jakiś czas
temu po zioła.
-,,Nie ma jej,
zaniepokoił się pan młody. A gdzie ona miała iść?”
-,,Poszła na pole”.
-,,Zaraz tam
pobiegnę” - odparł nasz bohater. I nie zastanawiając się
wybiegł ze strachu z wybałuszanymi oczami.
-,,Poczekaj na mnie
Aladynie, poczekaj, pójdę z Tobą”- złożył propozycję
Winnetou.
-,,W porządku mój
przyjacielu, musimy się spieszyć. Nie może się jej stać żadna
krzywda. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył”- tłumaczył świeżo
poślubiony.
Dotarli wkrótce do
rozwidlenia dróg.
- ,,No to ja idę w
lewo, a Ty idziesz w prawo. Kto pierwszy ją znajdzie to zrobi trzy
strzały w górę ze swojej broni’’- zakomenderował
czerwonoskóry. Każdy pobiegł w swoją stronę. Po
niedługim upływie czasu panu młodemu ukazały się połacie zboża
i wysokie ogrodzenia wzdłuż pola. W oddali zamigotał mu bielejący
się dach i wystające za nim łany kukurydzy. Nasz
niedoświadczony Westman zaczął węszyć podstęp, podszedł do
domu, przytknął ucho w szparę między drzwiami i nic nie usłyszał.
Po chwili szarpnął za klamkę: ,,Uf, na szczęście były otwarte”-
ucieszył się Aladyn. Drzwi złowróżbnie zaskrzypiały, od razu
oblał się potem, ale mimo wielkiego przeszywającego go strachu
wszedł do środka. Przed sobą ujrzał związaną do krzesła
Sandrę, miała zaklejone usta, więc nie mogła wołać o pomoc,
zresztą, nikt na tym pustkowiu i tak by jej nie usłyszał. Po
krótkiej chwili zerwał jej plaster z warg.
-,,On, on tu gdzieś
jest”- wyjąkała ze strachu Sandra.
-,,Pst, pst, nic Ci
się przy mnie nie stanie, zatem przystąpmy do dzieła”- wyszeptał
jej mąż do ucha. Po krótkiej chwili dziewczyna była już
oswobodzona z więzów. Aladyn otworzył drzwi i w mig zobaczył
ogromnego draba, mierzącego chyba 7 stóp, a w dodatku był dobrze
zbudowany.
-,,Oho, mamy gościa,
a gość na moim terenie jest intruzem, więc trzeba go obezwładnić”-
poinformował niespodziewanego przybysza ranczer. Uwolniona w odruchu
obronnym sięgnęła za łopatę, która leżała w rogu stodoły i
wybiegła z nią z pomieszczenia gospodarczego.
,,Kochanie, tu
jestem”- krzyknęła aby odwrócić uwagę od oprawcy jej męża i
uderzyła właściciela tych ziem łopatą w potylicę. Ten zachwiał
się, ale nie upadł, czego kobieta się nie spodziewała.
Farmer rzucił się
z pięściami na Aladyna i w tym momencie usłyszeli strzał, po
którym zakończył żywot gospodarz. Po chwili zza horyzontu wyłonił
się Winnetou, podbiegł szybko do nieruchomego ciała i sprawdził
czy oddycha, bowiem strzelał z niebezpiecznie dalekiej odległości.
Dla upewnienia walnął go korbą swojej broni w głowę. Para młoda
poszła do domu zostawiając Indianina oprawcy, ponieważ takie na
Dzikim Zachodzie panowało prawo. Taka to jest zemsta za narażenia
życia swoich przyjaciół. Wkrótce wszyscy siedzieli przy ognisku,
pili eliksir miłości, jedli łapy oraz polędwicę niedźwiedzia w
miodzie. Bardzo im to smakowało.
- ,,Um, wspaniała
uczta!”- odparł szczęśliwy pan domu. Zaś Karolina miała łzy
wzruszenia, oczywiście ze szczęścia, że córka jest cała i
zdrowa. Czerwonoskóry opowiedział wszystkim o zajściu z ranczerem,
a po tej krótkiej opowieści wszyscy podziwiali dzielną postawę
Sandry. Siedzieli, rozmawiali i tańczyli przy blasku ognia aż do
bladego świtu. Old Wabble wyjął quena i zaczął w niego dmuchać
wydobywając zeń wysokie dźwięki składającą się w skoczną
melodię. Aladyn pokazywał wszystkim naszyjnik z kłów oraz
pazurów upolowanego szarego niedźwiedzia.
-Wspaniała robota!
- pochwalili biesiadnicy rzemiosło Surehanda. Wraz z świtem poszli
wszyscy zmęczeni spać.
Minęło kilka
miesięcy od zaślubin, a już obok domu Pana Henryka stał nowy
jednopiętrowy dom nowożeńców z dużymi oknami oraz spadzistym
zadaszeniem pokrytym dachówką ceramiczną w kolorze palonej cegły.
Teść wraz z zamieszkałymi w jego domu westmanami pomógł zięciowi
postawić tę małą hacjendę, zbudowawszy ją z drewnianych bali.
Budynek ten miał na dole 2 pokoje, łazienkę i dużą kuchnię z
salonem. Do środka chaty wchodziło się przez zadaszoną balkonem
werandę. Na prawo od drzwi wejściowych mieściła się niewielkich
rozmiarów izba, w której Aladyn, tak jak Mister Ford zrobił
gabinet. Na lewo od wejścia znajdowała się łazienka z wygodną
wanną na nóżkach o kształcie lwich łap, tuż obok była
sypialnia małżonków, w której rzucało się w oczy
mahoniowe duże łóżko, którego rama przypominała kształt serca
oraz ogromna trzydrzwiowa szafa wyglądająca na ciężką i solidną.
Obok łoża stał stolik nocny z toaletką z lustrem i szufladkami z
pozłacanymi rączkami. Tuż obok usytuowany był pokój o
przeznaczeniu dziecięcym w tonacji różnokolorowych kwiatów.
Mijając pokój malucha dalej wchodziło się do dużych rozmiarów
salonu z wydzielonym pomieszczeniem kuchennym. W tym salonie
znajdowały się, tak jak w domu Pana Henryka, sześć foteli oraz
okazała wygodna pluszowa kanapa i kominek bez którego nie mógł by
sobie wyobrazić życia żaden ziemianin, przy którym stał
niewielki stolik. W przeciwległym kącie widniała biblioteczka, co
podkreślało inteligencki charakter domu. Kuchnia została
zaprojektowana w stylu kolonialnym. Balustrada przy niezbyt stromych
stopniach pnących w górę była wykonana na wzór stylu
nowojorskiego. Schody z mahoniowego drewna pokryte bezbarwnym
lakierem nadawały szczególny urok tejże hacjendzie. Na górze
znajdowały się 3 pokoiki przeznaczone dla gości, a także
niewielkich rozmiarów łazienka oraz okazały balkon z widokiem na
góry skaliste. Pomieszczenia
gościnne były
wyposażone w łóżka, szafki i niewielkie stoliki. Na ścianach
znajdowała się boazeria. Zasłony we wszystkich oknach domu miały
barwy flagi Stanów Zjednoczonych. Głównie w domostwie Aladyna i
Sandry panowały kolory żółci, błękitu oraz soczystej zieleni.
Małżonkowie wiedli spokojny tryb życia i często odwiedzali
rodziców, jedli wspólne posiłki, bowiem było blisko, wystarczyło
przejść kilkanaście jardów od domu Aladyna do hacjendy p.
Henryka. Okolica napawała spokojem, pod chaty podchodziły z
pobliskiego lasu niejednokrotnie bażanty, zające oraz kuropatwy.
Szczęśliwa córka pomagała mamie przy domowym ogródku, zaś
zadowolony zięć czasami wspominał z teściem, jak tu przyjechał z
kolegami po raz pierwszy. I na te wspomnienia niejednokrotnie
zakręciła się mu łezka w oku, był to bowiem jeden z
najpiękniejszych momentów w jego życiu.
*quena – indiański flet
poniedziałek, 18 marca 2019
Moje domowe zwierzęta
Jestem biszkoptowym labradorem, przyszłam na świat 27 listopada 2006 w hodowli kwiat morza która ma swoją siedzibę w Wilanowie. Miałam siedmioro rodzeństwa. wtedy nazywałam się niezapominajka. gdy miałam niecałe 7 tyg. przyjechały po mnie dwunożne stwory i zabrały mnie do siebie, nazwali mnie Neli. Bardzo się zaprzyjaźniłam z takim jednym na wózku. Jeździłam z nimi na działkę, przynajmniej tak to nazywali, było tam bardzo fajnie, mnóstwo roślin i przestrzeni do biegania. Podczepiano do mnie człowieka na wózku i z radością go ciągnęłam. Na jednym z wyjazdów kiedy miałam 8 lat spotkała mnie przykra sytuacja. Poszliśmy na wieczorny spacer, na który wzięłam ze sobą piłeczkę. Skacząc za nią upadłam niefortunnie. Jeszcze tego wieczoru pojechałam na ostry dyżur do cieszącego się dobrą opinią weterynarza, który pocieszył nas, że nie wszystko stracone, ale będę musiała już uważać na siebie. Obecnie mam 13 lat i cieszę się życiem tak jak mój Pan, który też ma problemy z chodzeniem. Uwielbiam psismaki np. ciasteczka, czy suszone mięso, a wielką frajdę sprawia mi obgryzanie kości cielęcych.
Cześć, jesteśmy przedstawicielami skalarów, bocji wspaniałych i zbrojników lamparcich. Nasze pochodzenie jest różne, część z nas pochodzi z Azji a inne z Ameryki. Obecnie mieszkamy w 200-litrowym, szklanym domu, gdzie codziennie z góry ktoś nas dokarmia, wymienia nam wodę i dba o nasze zdrowie. Nie wymagamy wiele uwagi, nie jesteśmy hałaśliwe, nie grymasimy, po prostu zajmujemy się sobą i się wspaniale dogadujemy. My bocje lubimy wcinać dosłownie wszystko, zaczynając od płatkowanej karmy, poprzez tabletki i pokarmy mięsne, ale najbardziej preferujemy skorupiaki. Jesteśmy pomarańczowe, mamy aksamitno-czarne pasy w poprzek naszego ciała i jasno czerwone płetwy. Lubimy odpoczywać kładąc się w różnych pozycjach na dnie, lub liściu. Dobrze czujemy sie w zaroślach, pod korzeniami, lub w innych kryjówkach. W kraju z którego pochodzimy jesteśmy uznawane za regionalny przysmak. Oprócz tego jesteśmy fajnymi rybami. Nierzadko niedocenionymi. Teraz czas na przedstawienie innych rezydentów.
Jesteśmy pielęgnicami, zwanymi Skalarami, charakteryzuje nas to, że posiadamy inny kształt ciała od większości ichtiofauny. Przypominamy bowiem płynący żaglowiec. Jesteśmy płaskie i owalne oraz wyższe niż dłuższe. Występujemy w różnych odmianach kolorystycznych, lubimy pływać w ławicach naszego gatunku, wybierając górną część zbiornika. Nie okazujemy zbyt często agresywnych zachowań, dobrze czujemy się w towarzystwie innych spokojnych gatunków ryb. Pod względem żywieniowym nie grymasimy. Jemy wszystko co szefowa kuchni poleci. Dobrze odnajdujemy się wśród roślin.
A my jesteśmy Zbrojniki lamparcie, charakteryzujemy się tym, że nasze brązowe ciało pokryte jest cętkami, posiadamy ostre kolce i twardy pancerz, a nasz tułów jest masywny i szeroki. Jako młode zadowalamy się glonami. Bardzo lubimy pokarmy pochodzenia roślinnego. Broniąc się przed atakiem innej ryby, możemy niechcący zrobić krzywdę z racji naszych sporych rozmiarów.
Mam na imię Jaśminka, jestem niewielka i przynależę do kotów rasy brytyjskiej. Na świat przyszłam 21 października 2014 roku. Do obecnego domu trafiłam 16 czerwca 2016 roku. Przywitał mnie wówczas przestraszony labrador, który na mój widok uciekł. Nie lubię się przytulać, ale lubię samotne spacery po klatce schodowej i korytarzu. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma sąsiadkami gatunku homo-sapiens. Moim hobby jest wynajdowanie sobie nowych kryjówek. Niekiedy są to kartonowe domy, które od razu zasiedlam. Przepadam za skubaniem roślinek i kwiatów, oraz lubię pić wodę, najchętniej nie ze swojej miseczki. Uwielbiam się bawić ze swoją Panią np. laserkiem, albo gdy wymyśla inne formy zajęcia mi czasu. Ludzie kupują mi różne kocismaki, które z przyjemnością pałaszuję. Moje życie nie jest tak rozmaite jak mojej współlokatorki Neli, z którą się bardzo zaprzyjaźniłam i chyba ona ze mną też, ale jestem w stanie to przeboleć, ponieważ jestem kotem domowym.
poniedziałek, 11 marca 2019
Cieszmy się życiem
Większość wózkowiczów napotkanych przeze mnie przejawiali cechy osób skrytych, przygnębionych, mało dostępnych, niekiedy roszczeniowych. My przecież nie musimy pracować w mrozie, czy na budowie, ani użerać się z pasażerami autobusów. Nie musimy też dźwigać ciężkich zakupów. Żeby nie było tak kolorowo potrzebujemy pomocy osób trzecich do wielu czynności dnia codziennego, wiele wyrozumiałości i często bywamy ciężarem dla naszych opiekunów. Mamy jednak coś w zanadrzu, to jest nasz uśmiech, który jest bezcenny. Cieszmy się życiem.
![]() |
| Z wolontariuszkami z Brańszczyka :) |
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 3
Rozdział
III
Dlatego skarb zakopałem w ziemi i leżał tam tak długo, że o nim zapomniałem. Wy go odkopaliście i wspomnienia wróciły.
- Ale fajna historia – ucieszył się Old Wabble.
Pan Henryk dodał – w międzyczasie poznałem swoją żonę Karolinę, a po 10 miesiącach urodziła się nam córka Sandra.
To koniec opowieści gospodarza.
Upłynęło
kilka tygodni, od przyjazdu gości do domu Metysa, wszyscy Westmani
czuli się jak u siebie w domu. Razem wychodzili na wspólne
polowania do pobliskiego lasu, zaś późne popołudnia i wieczory
spędzali na grze w karty, przy której omawiano jutrzejszy plan
dnia.
Pewnego razu udali
się do wcześniej poznanego im baru, by napić się piwa i swobodnie
porozmawiać. Gdy przekroczyli próg spostrzegli w głębi lokalu
siedzącą, wysoką, szczupłą, męską postać ubraną w skórzany
komplet. Mężczyzna miał około 38 lat.
- O witaj stary
byku, jak miło Ciebie widzieć. Witaj w rozszerzonym składzie.
- To jest Aladyn, a
to jest pan Henryk – przedstawił ich Old Shatterhand.
- Jestem Old
Surehand, a wiecie czemu zawdzięczam ten przydomek? Że kula z
mojej broni nigdy nie chybia celu – pochwalił się nowo zapoznany
Westman.
- Jakie masz plany?
- zapytał Old Wabble.
- Na razie nie wiem,
przyjechałem dopiero wczoraj i musze się troszkę rozejrzeć.
- W takim razie
zapraszam do mojego skromnego domu! - zaprosił gościa hacjender.
-No to poprosimy po
kuflu złocistego napoju z białą pianką – zamówienie złożył
Old Firehand.
-Wypijmy za
pomyślność, za naszą współpracę! – po chwili wzniósł toast
Old Shatterhand.
Gdy wypili już
dość piwa, zapłacili, podziękowali barmanowi i udali się w drogę
powrotną.
Podczas gdy weszli
na mostek, pan Henryk nagle się zatoczył i wpadł do rzeki.
Westmanom zabiło mocniej serce, nie myśląc więcej rzucili się na
ratunek. Jeden z nich dla bezpieczeństwa został na brzegu, był nim
Old Wabble. Po krótkiej chwili udało się wyciągnąć
nieszczęśnika na brzeg.
- Co my teraz
zrobimy? - spytał zatroskany Aladyn.
- Skocz po suchą
odzież do jego Karoliny? – pomysł rzucił Old Shatterhand.
- Wiecie co
chłopaki, to nie ma sensu, zanieśmy go do hacjendy w takim stanie
jakim jest! – powiedział najstarszy Westman i mówiąc te słowa
wziął pana Henryka na plecy i zaniósł go do domu.
Młodzieniec
zapukał, a po chwili otworzył drzwi, w których stała oczekująca
na swojego męża zatroskana małżonka.
- Och, co wyście
zrobili z moim mężem, spiliście go? - zaczęła lamentować. – W
dodatku jest cały mokry, jeszcze dostanie zapalenia płuc.
- Niech się pani o
to nie boi, to jest twardy chłop – stwierdził Old Firehand.
- Szybko go
przebierzcie drogie panie, a nic mu się nie stanie. Mówiąc te
słowa Old Shatterhand zaczął go rozbierać.
Po chwili
szanowny małżonek był już przebrany i siedział przy kominku
owinięty kocem z kubkiem gorącej herbaty z rumem. Tymczasem pani
Karolina spostrzegła nagle nowego przybysza i przywitała się tymi
oto słowy:
- Witam gościa w
naszych skromnych progach!
- Witam, witam
gospodynię – przywitał się nowo zapoznany dżentelmen i szybko
się przedstawił: „Nazywam się Old Surehand, mój przydomek
zawdzięczam temu, że kula z mojej broni zawsze trafia do celu”.
Pani Karolinie po
tym, co usłyszała mocniej zabiło serce.
-Może by pan u nas
zamieszkał kilka dni? – zaproponowała.
- Chętnie, tylko
gdzie będę spał?
- Mamy dużo miejsca
– padła odpowiedź z ust pana domu.
Po czym córka
Sandra zaprowadziła gościa na górę, tam gdzie było już
przygotowane miejsce dla naszych Westmanów.
Tymczasem gospodyni
zajęła się przygotowaniem kolacji. Po sutym posiłku wszyscy
poszli na zasłużony spoczynek.
Następnego dnia nasi panowie udali się do baru, aby tam omówić strategię polowania.
- Ja mogę wziąć
sidła – zaproponował pan Henryk
- A ja wezmę swą
ukochaną rusznicę – mówiąc to pogłaskał broń Old
Shatterhand.
Po tych ustaleniach
wrócili do domu, aby Aladyn, który nie miał jeszcze nawyku
noszenia broni przy sobie, mógł zabrać swój sprzęt. Młody
mężczyzna wbiegł szybko na górę, chwycił swą strzelbę i nie
zastanawiając się chwili dłużej otworzył okno i przez nie
wyskakując uradowany wykrzyknął:
-,, Jestem gotowy,
wreszcie zaczyna się coś dziać”.
Bowiem miało to być
jego pierwsze, poważne polowanie.
Wyskakując z okna
upadł na kolana, zdzierając je sobie do krwi. Zauważywszy to Old
Wabble podszedł do niego, klepnął po przyjacielsku i szepnął mu
kilka słów do ucha:
- ,,Nie bój się
mój mały, to żaden wstyd” – pocieszył, poklepał go po
ramieniu i zaprowadził greenhorna do grupy czekających przed domem
Westmanów. Wszyscy poszli do pobliskiego lasu w nadziei upolowania
jak największej zwierzyny. Jednak w tym dniu królem polowania
został młody amator, który ustrzelił dużego, dorodnego dzika.
Pozostałym uczestnikom myśliwskiej wyprawy, nie udało się nic
upolować.
Po krótkim
czasie wrócili do domu, aby uczcić zdobycz Aladyna. Old Wabble
pomógł oprawić dzika, natomiast kobiety umiejętnie przyrządziły
go na wieczorną kolację.
Podczas wieczerzy
nowicjusz polowania i Sandra siedzieli naprzeciwko, wówczas to
obydwoje zwrócili na siebie uwagę. Dopiero wtedy nasz bohater
ujrzał w dziewczynie jej cudną urodę. Po obfitej kolacji wszyscy
udali się na spoczynek. Rozkochany młodzieniec jednak tej nocy nie
mógł spać, postanowił, że wstanie i uda się do ogrodu. Gdy
wyszedł, ku wielkiemu zdziwieniu ujrzał Sandrę siedząca na ławce.
- Co tutaj robisz o
tej porze? – zapytał zdziwiony chłopak.
- O to samo mogłabym
zapytać ciebie – odparła zapytana.
- Myślałem, że
grzeczne dziewczynki w twoim wieku śpią o tej porze w łóżku.
- Widocznie nie
jestem wcale taka grzeczna.
- Spójrz piękna
panienko na rozświetlone niebo. Ile na nim jest gwiazd, a jaki
księżyc, prawie w pełni. Czyż nie jest uroczo?
- Och, masz rację,
jest romantycznie – odparła.
-Zatem kochana mam
propozycję, której odrzucenia bym nie zniósł. Proszę Ciebie o
rękę. Czy wyjdziesz za mnie Sandro?’’- rzekł Aladyn.
-Ależ oczywiście
mój przystojniaku –powiedziawszy to dziewczyna rzuciła mu się w
ramiona. Nawet nie wiesz jak mi się podobasz.
Całą tą
sytuację obserwował z okna swojego gabinetu pan Henryk. Wstał, bo
bolał go bardzo brzuch po tak obfitej kolacji. Miał zamiar
podejść i pogratulować decyzji, ale nie chciał się ujawnić, by
nie spłoszyć zakochanych w sobie dwojga ludzi. Więc zamknął
uchylone drzwi. W tym momencie młody mężczyzna odwrócił głowę
w kierunku usłyszanego dźwięku i powiedział do Sandry:
- Mam wrażenie, że
ktoś nas podsłuchiwał, lepiej żebyśmy się już rozeszli do
swoich pomieszczeń. To ja już idę do siebie.
-,,Dobrej nocy mój
piękny skarbie”.
- ,,No to dobranoc
mój Aladynie”.
Potem zapadła
głęboka cisza i tak to trwało do blasku słońca.
Rano po śniadaniu pan Henryk wyszedł z naszym szczęśliwcem do ogrodu, aby mu przedstawić swoją propozycję:
- Ponieważ zdajesz
się być kontent dżentelmenem, chciałem Ci oddać swoją córkę
za żonę? Co Ty na to?
Ten zaniemówił z
wrażenia, lekko się zarumienił i wyszeptał nieśmiałym głosem:
- ,,Tak”.
Ojciec Sandry
umówił się z Westmanami na drugie polowanie, tym razem o rękę
swojej córki. Aladyn ucieszony tym obrotem sprawy wziął
przeczyścił swą broń, naładował ją i po chwili był gotowy do
tego przedsięwzięcia. Pomyślał, że to jest dobry moment, żeby
udowodnić wszystkim, a przede wszystkim sobie, że jest wart swojej
upatrzonej dziewczyny. Old Wabble, Winnetou i reszta grupy udali się
z naszym zapalczywym ,,myśliwym” na łowy. W tym czasie w domu
Metysa przyszła panna młoda miała się przywdziać w strój
ślubny.
- ,,To gdzie idziemy
na to polowanie?” - spytał Old Shatterhand..
- ,,Może tam gdzie
ostatnio” – zaproponował Old Surehand.
- ,,Dobry pomysł!”–
odpowiedział Old Firehand.
Tak jak się
umówili, tak uczynili.
*greenhorn-
początkujący niedoświadczony Westman.
Pierwszy
strzał oddał Old Wabble i ustrzelił większego dzika niż
poprzednim razem udało się to Aladynowi. Następny strzelał
Winnetou upolowawszy szarego wilka. Old Shatterhand postrzelił
ładnego, okazałego zająca. Zaś nasz główny bohater ustrzelił
dużego szarego niedźwiedzia.
- ,,Zostałeś dziś
mistrzem strzelnictwa. Gdzie się tego nauczyłeś chłopie?” -
pochwalił greenhorna właściciel pewnego oka oraz ręki.
- ,,Przy Tobie żadna
kobieta nie umrze z głodu” – powiedział z dowcipem Old
Shatterhand.
Old Firehand nic nie
mówił, bo był zazdrosny o to, że nie on ustrzelił największego
zwierzaka.
- ,,Jak ja teraz
zaniosę tego futrzaka do domu?”– zapytał właściciel
największej upolowanej zwierzyny.
-,,Pomóc Ci
przyjacielu?”- jako pierwszy zaproponował swoją pomoc król
kowboi.
-,,Bardzo byłbym
Wam wdzięczny Old Wabbl’e za zaproponowaną mi pomoc”- odparł
Aladyn.
Po dłuższej
chwili wszyscy Westmani zgromadzili się na miejscu zdarzenia.
-,,Jak Wy chcecie to
zataszczyć do domu?”- spytał zdumiony Old Shatterhand.
-,, A ja wiem, jak
to zrobimy. Chociaż jestem stary, sobie pomyślicie, ale jeszcze
głowę mam na karku”- odparł zadowolony ze swojego pomysłu Old
Wabble. Mam linę przy pomocy, której zsunęliśmy się z poddasza
do ogrodu w hacjendzie Pana Henryka. Pamiętacie?”
-,,Tak, pamiętamy,
pamiętamy”- odparli z radością w głosach myśliwi. Związali
zwierzynę i zaczęli ją ciągnąć w kierunku powrotnym.
W tym samym
czasie w rodzinnym domu Sandry trwało przygotowywanie do ślubu.
-,,Czy jesteś już
gotowa?”- odezwał się podenerwowany ojciec panny młodej.
-,,Już jestem
gotowa tatusiu!”
- ,,Mamusiu, zobacz,
jak wyglądam, czy mam coś poprawić?”- pyta o zdanie córka.
Ubrana była w
zwiewną koronkową suknię w odcieniu pierwszego śniegu. Na stopach
miała lekkie sandałki z różowymi kokardkami, zaś na głowie -
welon ciągnący się jej aż na 3 metry. Wyglądała zaskakująco
pięknie poprzez ładnie podkreślony różem lica i naturalny
szafirowy kolor oczu przypominający nie bez przesady toń oceanu.
Jej długie naturalnie podkręcone rzęsy oraz gęsty brwi były
pokryte czarnym tuszem. To wszystko w całości ze sobą ładnie się
komponowało.
-,,Oho, wracają
nasi myśliwi, coś ciągną po ziemi”- odezwał się przyszły
teść.
-,,Tak, już nie
mogę się doczekać”- wyrwało się z zaciśniętego gardła
Sandry. Była przejęta, bowiem czekała od wielu miesięcy na ten
najważniejszy dzień w jej życiu.
-,,Moje kobiety, już
idziemy! Mężczyźni są w domu, już wrócili z polowania”-
powiedział gospodarz.
Na widok Westmanów,
dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że
wkrótce będzie żoną Aladyna.
-,,Uff, ale się
zmęczyłem moja kochana księżniczko. To moja zdobycz dla Ciebie,
zobacz jaka ładna. Futro z niedźwiedzia możemy wyprawić i położyć
go w naszym przyszłym domku jako dywan na podłodze, a mięso
spożytkujemy wszyscy’’- zaproponował przyszły pan młody.
-,,Och, tak bardzo
się cieszę”- westchnęła z ulgą córka Karoliny i Henryka.
-,,No to komu w
drogę, temu czas się kończy i pieniądze”- powiedział Old
Firehand.
-,,No to dobry
pomysł”- ucieszył się pan domu.
I wszyscy udali się
do pobliskiego kościoła.
piątek, 1 marca 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 2
Rozdział II
Nakarmiwszy konia,
udali się w dalszą drogę. Odbywali podróż
przez trzy dni i trzy noce, aż dotarli do torów kolejowych. Tam
oddał konia w dobre ręce kowboja. Nieopodal torów była usypana
góra drewna, która się paliła i dawała znać maszyniście, by
się zatrzymał w tym wyznaczonym miejscu. Takie wówczas panowały
zwyczaje na Dzikim Zachodzie. Po chwili ujrzałeś siwą chmurę
zwiastującą nadjeżdżający pociąg. Następnie nadjechał ognisty
rumak, który zatrzymał się z głośnym zgrzytem hamulców. Drzwi
jednego z wagonów otwarły się i Aladyn wszedł do środka.
Siedziało tam kilku
mężczyzn. Byli to Westmani tacy jak: Old Wabble – stary kiwacz
(oszust) – król kowboi. Jego sędziwy wiek wynosił 90 lat, a mimo
to był wciąż krzepkim mężczyzną. Na głowie zwykł nosić
kapelusz z bardzo dużym rondem. Jego bluza była już tak stara, że
chyba stokroć cerowana oraz łatana. Na spodniach w „dobrym
stanie” widniało kilka łat oraz stuletnie legginy. W pasie
przewiązany był kaburą, w której nosił naładowaną broń. A
wszystko to podtrzymywane było przez szelki, aby nic nie spadło z
jego nad wyraz chudego ciała. Drugim Westmanem był
Old Shatterhand – „Grzmocąca Ręka”. Był grubo po 30 roku
życia. Przydomek ten zawdzięczał ogromnej sile ciosu. Zazwyczaj
zwykł nosić nowy, skórzany strój. Za pasem miał dwie sztuki
broni – 25 strzałowy sztucer Hendriego i rusznicę na
niedźwiedzia. Dzięki jego muskulaturze dawał sobie radę z wieloma
opryszkami. Z kolei trzecim był
słynny na cały Dziki Zachód czterdziestokilku letni traper Old
Firehand. Ten znów swój przydomek zawdzięczał temu, że kula z
jego broni zawsze kierowała się w czuły punkt wroga. Lubił ubierać
się w tradycyjny traperski strój. Jako broni używał jednorurkowej
strzelby. Jako ostatni w kącie
siedział czerwonoskóry Apacz Winnetou, którego osoby chyba nie
trzeba nikomu przedstawiać. Był ubrany w skórzane spodnie oraz w
myśliwską bluzę. Jego broń okazała się niedźwiedziówką
podobną do tej, którą posiadał Aladyn. Tę spluwę zdobiły
nacięcia oznaczające liczbę pokonanych przeciwników. Ponadto była
ponabijana srebrnymi gwoździami. Winnetou miał czarne, dość
długie sięgające ramion włosy. Jego ciało było mocne, gibkie i
wytrzymałe na wszelkie tortury. Miał 30 lat.
- Jestem Aladyn –
przywitał się podróżującym Westmanom.
W tym momencie
rozległ się gromki śmiech.
- Mam przy sobie
czarodziejską lampę – pochwalił się twardzielom.
- To pokaż to cacko
– rzekł Indianin.
Magik wyjął z
kieszeni czarodziejski przedmiot i wręczył go na chwile Apaczowi,
który rzucił nim o podłogę. Dżin ukazał się wszystkim po raz
ostatni i bez słowa ulotnił się przez uchylone w wagonie okno.
Właściciel lampy
zdenerwował się i rzucił się na Apacza.
- Chwileczkę -
wszedł między nich Old Shatterhand – myślę, że się nic nie
stanie Aladynowi,
bez tego utraconego
przedmiotu.
- My tobie pomożemy
kolego w każdej trudnej sytuacji- zaproponowali Old Wabble i Old
Firehand.
Współtowarzysze
podróży zgodzili się na propozycję. Winnetou przeprosił Aladyna
i na znak przyjaźni uścisnęli sobie dłonie. Wymienili się
nazwiskami obowiązującymi tu na Dzikim Zachodzie.
-
Zbliżamy się do Colorado Springs - zauważył Winnetou. Tymczasem
pociąg zaczął hamować i zatrzymał się na stacji. Tam wysiedli.
- Jedziesz dalej czy
idziesz z nami? – spytał Old Wabble.
- Tak, idę z wami –
odparł z ochotą Aladyn.
- Trafny wybór –
ocenił Old Firehand i klepnął go po przyjacielsku.
Udali się więc do
miasteczka. Zapukali w drzwi jednego z domów. Po krótkiej chwili w
drzwiach stanął Metys ubrany w strój wprost z paryskiego domu
mody. Na okaleczonej głowie miał czarny kapelusz. Widać
było, że lubił elegancję i wytworne życie. Miał 45 lat.
- Nazywam się Ford,
Henryk Ford- przedstawił się przybyszom i zapytał: ,,Czego
chcecie?’’
- Chcemy noclegu –
odparli jednomyślnie.
- Wejdźcie do domu.
Do salonu było
bezpośrednie wejście, owo pomieszczenie było bardzo piękne, a na
rzeźbionych fotelach siedziały dwie kobiety – matka z córką.
Córka miała na imię Sandra. Ubrana była w lekką, zwiewną
sukienkę w zielonym kolorze. Jej prześliczne blond włosy opadały
na ramiona, szafirowe oczy otaczały czarne od tuszu brwi i rzęsy,
zaś ciało było muśnięte słońcem. Dziewczyna miała 18 lat.
Aladyn na jej widok od razu się zakochał. Tuż obok dziewczyny,
siedziała czterdziestoletnia Karolina, miała na sobie czarno-biały
kostium. Miała nienaganną figurę i piękne, lśniące,
kruczo-czarne niczym drzewo hebanowe włosy, upięte zazwyczaj w kok.
- Och, tato! Wreszcie
mamy gości! – odezwała się młoda dama.
- Wolne pokoje są
na piętrze – rzekł gospodarz.
Domownicy zaprosili
gości na wieczerze, która miała rozpocząć się za kwadrans.
Wszyscy poszli obejrzeć wnętrze domu. Przy wejściu, po lewej
stronie były drzwi do łazienki, po prawej zaś znajdowała się
dużych rozmiarów kuchnia, a na wprost mieściły się schody,
których balustrada została wyrzeźbiona w stylu Ludwika XIV. Pod schodami
znajdował się mały gabinet, w którym Mr. Henryk miał na ścianie
duży, kryształowy zegar, zdobiony drogocennymi klejnotami. Zegar ten
przykrywał dziurę, w której był ukryty pewien tajemniczy
przedmiot. Przy jednej ze ścian
stało biurko pod którym schowana była waga. Naprzeciw drzwi do
gabinetu było wejście do salonu, w którym mieściło się sześć dużych, wygodnych, rzeźbionych foteli, zaś w rogu wymurowany był
kominek, w którym płonął ogień. W przeciwległym rogu stał
fortepian, który pamiętał czasy Rewolucji Francuskiej. Na jednej
ze ścian wisiał obraz przedstawiający bitwę pod Termopilami. W
salonie również znajdowały się drzwi do dwóch sypialni. Po obejrzeniu
parteru, goście wraz z gospodarzem udali się, by obejrzeć piętro.
Gdy weszli na górę ujrzeli dwa dość duże pokoje, w których
mieściły się wygodne łóżka. Obejrzawszy dom,
wszyscy zasiedli przy kominku i zjedli kolację z następujących
potraw: indyk w sosie meksykańskim, do tego obrana kolba kukurydzy,
zaś do picia rozcieńczona tequila z miodem i świeżymi listkami
mięty.
-Mmm! Bardzo
pyszna!- pochwalił Aladyn.
-Rzeczywiście,
nigdy nie miałem czegoś tak wykwintnego w ustach – dodał
Winnetou.
I tak wszyscy po
kolei zachwalali wyborną wieczerzę, a następnie udali się na
spoczynek do sypialni na piętrze. Tak jak stali położyli się do
łóżek.
Sen Czerwonoskórego
był płytki i czujny, jak zwykle w nowym miejscu. Doświadczony
różnymi przygodami wolał nie zmrużyć oka. Wstał i bezszelestnie
zszedł na dół, gdzie następnie swoje kroki skierował do
gabinetu, a później zamknął za sobą drzwi.
- Uff… udało się!
– pomyślał.
Po czym zdjął ze
ściany nie dający mu spokoju zegar. Po chwili ujrzał w ścianie
dziurę, po namyśle wsadził w nią rękę i wyczuł pod palcami
skórzane zawiniątko. Chwycił je i schował do kieszeni, powiesił
zegar na miejsce i sprawdził czy nie zostawił śladów swojej
obecności. Następnie wymknął
się z pomieszczenia i wrócił na górę.
- Wstawajcie
towarzysze! Mam coś dla Was! – oznajmił i rozwinął zawiniątko.
Za oknem świtało.
W obawie przed panem
Henrykiem schował zawiniątko w zanadrzu.
- Pora może coś
zjeść – zaproponował Old Firehand.
- Zaraz coś ukręcę,
poczekajcie na mnie – powiedział Aladyn.
- Eee tam! Chodźmy
coś upolujemy – rzekł Old Shatterhand.
Otworzyli okno.
- Co chcecie zrobić?
– spytał zdumiony były właściciel lampy.
- Zaraz zobaczysz –
odparł Old Wabble, który otworzył okno.
- Dawajcie linę!
Och, przecież noszę ją zawsze przy sobie – zreflektował się
król kowboi. – Och z tą moją starą
głową!
Spuścił linę
przez okno, a następnie wszyscy po kolei zeszli po niej. Po tej
akcji udali się ku rwącej w tym miejscu rzece, na której była
kładka. Po chwili byli już po drugiej stronie.
Westmani z Aladynem
poszli do restauracji aby się najeść i dobrze wypić. Gdy weszli,
usłyszeli głos kelnera:
- Co podać? –
zapytał i podał kartę dań.
- Może zjemy po dwa
befsztyki – zaproponował Winnetou.
- A ja wolę łapę
niedźwiedzia w miodzie – powiedział Firehand
- No to zjedzmy po
misiu – zakomenderował Old Shatterhand.
Po upływie dwóch
kwadransów pojawił się kelner z zamówieniem.
- Proszę –
powiedział, podając półmiski z dobrze wypieczonym mięsem,
polanym słodkim sosem na bazie miodu wielokwiatowego. Aladyn na początku
trochę się skrzywił, nigdy bowiem nie jadł czegoś takiego, ale
gdy wziął do ust pierwszy kęs, krzyknął:
- To jest pyszne!
Mięso z półmisków
znikło w okamgnieniu. Gdy zjedli, poprosili barmana, by zaprowadził
ich w ustronne miejsce. Było ono oświetlone 15-toma zapalonymi
świecami. W ścianie widniało tylko jedno zakratowane okienko,
przez które wpadała niewielka ilość światła.
- „Uff” -
westchnęli wszyscy z ulgą, gdy drzwi się zamknęły.
Winnetou wydobył z
kieszeni skórzany rulon, wyjął z niego mały totem, na którym
było coś narysowane w rodzaju rebusu. Natychmiast wszyscy zabrali
się ochoczo do rozwiązywania tej zagadki.
- Oooo! – rzekł
mężczyzna o pseudonimie ,,Grzmocąca Ręka” – to bardzo łatwe!
Popatrzcie, tam dwóch Siuksów zakrada się do torów kolejowych.
- Przy których ja
wczoraj sprzedałem konia! – przypomniało się Aladynowi.
- A tu dochodzą do
lasu, który minęliśmy wczoraj idąc do domu pana Henryka – dodał
stary kowboj.
- A to jest właśnie
jego dom z ogródkiem, w którym jest zakopane złoto… o czym
świadczy żółta plamka – stwierdził słusznie Old Firehand.
Westmani wyszli z
pomieszczenia, rozejrzeli się dookoła, zamknęli za sobą drzwi i
udali się do pracownika lokalu w celu uregulowania rachunku. Pochwalili jadło i
rzucili pięciodolarowy banknot na kontuar, za którym stał barman.
Gdy ten ujrzał tak hojną zapłatę, szeroki uśmiech pojawił się
na jego twarzy.
- Polecamy się na
przyszłość! – Ruchem ręki wskazał swoją osobę, a następnie
wnętrze restauracji.
,,Dżentelmeni”
wyszli i udali się z powrotem w stronę domu Metysa.
A Wy skąd się tu
wzięliście? – zapytał zdziwiony pan Henryk.
- Otworzyliśmy okno
na górze i poszliśmy na małe polowanko, aby nie budzić pana i
pańskiej rodziny. – I tu mówiąc te słowa, poklepał swą broń
Old Wabble.
- Aha, a więc to
tak. A jak udało się polowanie?- zapytał zainteresowany gospodarz.
- Jedliśmy
niedźwiedzia – odparł zagadkowo najmłodszy Westman.
Mr Fordowi uniosły
się brwi ze zdziwienia.
- A gdzie żeście
byli na tym polowaniu?
- Byliśmy w knajpie
po drugiej stronie – odpowiedział zgodnie z prawdą Old Firehand.
- Czy mógłby Pan
pożyczyć nam łopatę? – zapytał małomówny Winnetou.
- Już ją wam za
chwilę przyniosę. A tak właściwie to po co wam ona?
- Chcieliśmy coś
sprawdzić.
- Kto ma zacząć
kopać?- spytał Old Shatterhand.
- Ja chciałbym –
zaproponował Aladyn.
Po krótkiej chwili
ochotnik wykopał dół i nadział się na coś bardzo twardego. Gdy
odsypał trochę ziemi, oślepił go blask złota. W momencie, jak
Winnetou ujrzał te bryłę złota zaczął się cieszyć jak mały
Indianin.
Odkrywca próbował
kilkukrotnie wyjąc skarb z ziemi ale ów ani drgnął.
- Daj ja to wyjmę –
zaproponował Old Shatterhand.
Chwycił on
porządnie, oburącz i jednym energicznym ruchem wyjął samorodek.
- Ale bryła! –
wykrzyknęli radośnie wszyscy.
Chcieli być
uczciwymi ludźmi i zanieśli ją do domu pana Henryka.
Kiedy Aladyn zakopał
dół, odniósł łopatę na miejsce i podążył z pośpiechem do
salonu, by podziwiać ze wszystkimi cud natury. Mr Ford usłyszawszy,
że złoto należy do niego, powiedział, że powinien zatrzymać je
ten, kto je odkopał.
- Najwyższa pora by
to zważyć – dodała pani domu.
- Dobrze – wszyscy
od razu się zgodzili.
Waga wskazywała
jeden kwintal (100 kg). Po zważeniu pan Henryk zaprosił wszystkich
do wysłuchania pewnej opowieści, która zaczynała się tak:
Dawno, dawno temu,
kiedy miałem dwadzieścia parę lat, popłynąłem rzeką Colorado
z kilkoma przyjaciółmi, aby pomóc w bitwie pod Skalniakiem. Po
dopłynięciu na miejsce do Gór Skalistych wszyscy wysiedliśmy,
uzbrojeni tylko w toporki. Gdy wspinaliśmy się pod górę,
usłyszeliśmy dziki wrzask, jakby kogoś obdzierano ze skóry. Gdy
dotarliśmy do celu okazało się, że na szczycie stała grupka
Indian i skalpowała białoskórych ludzi. Nas również to spotkało.
Po oskalpowaniu nas spytali po co tu przyszliśmy. Po wielkim bólu,
którego doznałem, wyjęczałem, że przyszliśmy na wojnę z wami.
Łatwo sobie wyobrazić jak to podziałało na Siuksów, wpadli we
wściekłość. Dali mi szpadel i kazali żebym znalazł i wykopał
bryłę złota, o której to powiedział im pewny znajomy szaman,
któremu się przyśniło, że te góry kryją w sobie drogocenny
kruszec w postaci złota. Wziąłem łopatę, odszedłem kilkaset
jardów, zamyśliłem się, wkopałem szpadel i usłyszałem zgrzyt.
Wtem zawołałem moich towarzyszy, razem wzięliśmy złoto i
zanieśliśmy do łajby.
- Mieliśmy ją
oddać czerwonoskórym – zaprotestował kolega.
- Miałem oddać ją
tym wstręciuchom? O nie!!!
Dlatego skarb
zakopałem w ziemi i leżał tam tak długo, że o nim zapomniałem.
Wy go odkopaliście i wspomnienia wróciły.
- Ale fajna historia
– ucieszył się Old Wabble.
Pan Henryk dodał –
w międzyczasie poznałem swoją żonę Karolinę, a po 10 miesiącach
urodziła się nam córka Sandra.
To koniec opowieści
gospodarza.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)








