Dzieło dedykuję rodzicom, bez których udziału nie byłoby mnie, a beze mnie nie byłoby tej powieści.
"Winnetou wydobył z kieszeni skórzany rulon, wyjął z niego mały totem, na którym było coś narysowane w rodzaju rebusu. Natychmiast wszyscy zabrali się ochoczo do rozwiązywania tej zagadki..."
Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.
Marcin Piórkowski
Rozdział I
Młody mężczyzna tuż po 20 urodzinach jechał na koniu od kilku
godzin. Pot spływał mu po twarzy, która zdradzała jego arabskie
pochodzenie. Było letnie upalne popołudnie, jak to zazwyczaj bywa
na Dzikim Zachodzie. Wszędzie widziałeś piaski pustyni, tylko
gdzieniegdzie rosły połacie kaktusów. Koń, na którym przemierzał
równiny, był maści czarnej. Ów mustang był bardzo silny.
Jeździec siedział na rumaku w wygodnym siodle, na nogach
miał buty, zwane tutaj mokasynami. Ubrany był w skórzane spodnie
z wiszącymi frędzlami u dołu, opasany zaś pasem, za którym
znajdowała się rusznica na niedźwiedzie. Natomiast górną część
ciała osłaniała bluza ze skóry bizona. Nagle jego oczom ukazało się niewielkich rozmiarów jeziorko i do
głowy wpadła mu następująca myśl: ,,Wykąpać się i napoić
konia”. Na czas kąpieli uwiązał zwierzę do pala, aby mu nie
uciekło. Po kąpieli napoił wierzchowca i ruszył w dalszą drogę.
Gdy dotarł do jakiegoś lasu, zsiadł z siodła i odszedł
kilkanaście kroków, by zbadać teren. Doszedł aż do polany, którą
okupowało kilkunastu czerwonoskórych. Palili ognisko, z którego
dym zdradzał ich obecność. Nasz bohater chciał wypróbować swą broń, więc załadował ją i
wystrzelił. Na nieszczęście trafił w nogę, jak się potem
okazało, wodza. To zdarzenie miało być brzemienne w skutkach. Ze
strachu rzucił rusznicę i uciekł. Serce załomotało mu z obawy
przed nieznanymi konsekwencjami. W tej chwili włożył rękę do
kieszeni, coś potarł i wyłoniła się przed nim biała postać.
- Czego żądasz? –
zapytała.
Tak oto chyba już
się domyślacie, Drogi Czytelniku, kim był jeździec. Był nim
Aladyn.
Życzeniem jego
było, aby znaleźć się przy koniu. Kiedy to się stało, wsiadł
na rumaka, popędził, i w krótkim czasie, oddalił się od miejsca
postrzału. Potarł znów lampę. Ukazał się dżin.
- Ten, u którego
jestem w posiadaniu, ten ma nade mną władzę – odezwał się
mieszkaniec czarodziejskiego przedmiotu.
- Chcemy abyś
rozbił dla nas namiot – tu Aladyn zakreślił ręką okrąg nad
sobą i nad koniem. Nasz bohater z
uśmiechem na twarzy wszedł do środka i położył się spać.
O świtaniu obudziły
go zbliżające się kroki. Usłyszał delikatne pukanie do namiotu.
Wyszedł na zewnątrz i jego oczom ukazało się kilku Indian. Po ich
ubiorze domyślił się, że należą do plemienia Siuksów. Po
krótkiej chwili Aladyn zrozumiał o co chodzi. Prąd przeszedł go
od stóp do głów.
- Czego chcecie? –
zapytał udając zaskoczenie.
- Chcieliśmy się
dowiedzieć, gdzie jest jakiś felczer.
Zapytany mężczyzna
uśmiechnął się szeroko.
- A co się stało?
- Wczoraj wieczorem
ktoś trafił naszego wodza w nogę.
- Ja mogę wam
wyleczyć wodza – zaproponował.
Potarł znów lampę,
aby przy jej pomocy uleczyć Indianina.
Po chwili przywódca
Siuksów skoczył w górę i wykrzyknął:
- Jestem zdrowy!
Czerwonoskórzy
bardzo się ucieszyli. Podziękowaniom nie było końca. Syn wodza
wyciągnął zza pasa jakieś żelastwo i wręczył właścicielowi.
Była to broń na niedźwiedzia, którą nasz bohater zostawił ze
strachu na polanie.
Upłynęło kilka
godzin od uzdrowienia wodza, a już Aladyn ruszył w kierunku
Teksasu, by zbadać teren. Ponieważ czekała go daleka droga,
pojechał konno. Lampę zostawił w namiocie, aby mu nie
przeszkadzała. Wziął tylko rusznicę, którą przedtem oczyścił.
Był około dwóch godzin w drodze, gdy poczuł pragnienie. Dookoła
było mnóstwo kaktusów. Mężczyzna zatrzymał konia, po czym
sięgnął po broń, która miała ostrą końcówkę, co umożliwiło
mu odcięcie kawałka kolczastej rośliny. Obciął kolce, by mu nie
przeszkadzały. Naciął kaktusa wzdłuż, podniósł go do ust i
wycisnął. Napił się i ruszył dalej na zwiady. Upał był nie do
wytrzymania, więc Aladyn zaczął się zastanawiać, w jaki sposób
się ochłodzić. W pewnym momencie podpalił dominującą w tym
miejscu roślinność i po chwili ujrzałeś na niebie przybierający
ciemne barwy obłok, z którego za chwilę miał spaść obfity,
orzeźwiający deszcz. Bohater, zachwycony skutkami swojego pomysłu,
wsiadł z powrotem na konia i udał się w drogę powrotną do
namiotu. Po powrocie do przenośnego domu poczuł głód.
- Co zrobimy do
jedzenia, mój przyjacielu? - zwrócił się do swego rumaka.
W przygotowaniu
posiłku miał mu pomóc mieszkaniec lampy i Aladyn zaczął jej
szukać. Przeszukał cały namiot, ale nigdzie jej nie było. Wybiegł
zatem na zewnątrz, by poszukać śladów, ale były one pozacierane.
Bardzo się zdenerwował i pobiegł w te pędy do lasu, bo domyślił
się, że lampę wzięli Indianie. Przeszukał całą polanę, gdzie
dzień wcześniej było ognisko, przy którym siedzieli
czerwonoskórzy, ale jej tam nie znalazł tylko świeże ślady
stóp, które prowadziły w głąb lasu. Żeby nie zostać
zauważonym, zaczął czołgać się wzdłuż nich, spostrzegł, że
prowadziły one do jeziora, tego samego, w którym dnia wczorajszego
kąpał się. Pomyślał o konieczności drugiej kąpieli. Rozebrał
się, odzież rzucił na trawę, po czym wskoczył do wody. Następnie
zaczerpnął głęboko powietrza i zanurkował. Po wypłynięciu na
powierzchnię spostrzegł, że w miejscu, gdzie zostawił ubrania,
niespodziewanie wyrosła skalista góra. Nasz bohater wyszedłszy z
jeziora, włożył na siebie ubranie, po czym skierował się ku
skale, która zamiast przybliżać się z każdym jego krokiem coraz
bardziej oddalała. Po drodze przeskoczył jakieś ogrodzenie. Za nim
znajdował się plac, na środku którego rosło drzewo, zza którego
znienacka wyskoczyło sześciu Siuksów, którzy pochwycili
błyskawicznie biedaka, ogłuszyli go pięścią, po czym przywiązali
go do pnia tak, że wisiał głową w dół.
Aladyn obudził się
w bólach spowodowanych intensywnymi uderzeniami batem po plecach, z
których sączyła się krew. Następnie zobaczył lampę na ziemi, a
obok niej leżała jego dwururka. A wszystko to na wyciągnięcie
rąk, które miał związane z tyłu. Nie mógł też krzyczeć, bo
jego usta były zakneblowane. Czuł się potwornie z powodu bólu
głowy, który był potęgowany widokiem czarodziejskiego przedmiotu.
Na przód wystąpił
wódz Sokole Pióro, który wziął do ręki strzelbę i pogroził
nią jeńcowi. Po tym zwrócił się do swojego syna, żeby mu
odkneblował usta, by pozyskać informację o tym żelastwie, które
zdaniem Indian, nie przedstawiało żadnej wartości. Broń była
nabita, więc nasz bohater się ucieszył. Dla niego była to cenna
rzecz. Dzięki niej mógł czerwonoskórych trzymać w szachu. Choć
tymczasem, to oni mieli go w niewoli. Właściciel rusznicy
opowiedział im tajemnicę tej broni, jak ona działa i że dzięki
niej może zdobywać pożywienie. Wódz kazał przeciąć więzy na
rękach Aladyna, aby ten mógł udowodnić swoją prawdomówność.
Niechciany przybysz wziął rusznicę i oddał pierwszy strzał
w gałąź, tak że kula przedziurawiła ją na wylot. Indianie ze strachu upadli na ziemię i zaczęli krzyczeć „uff,uff,uff”.
w gałąź, tak że kula przedziurawiła ją na wylot. Indianie ze strachu upadli na ziemię i zaczęli krzyczeć „uff,uff,uff”.
- Proszę abyście
mi rozwiązali nogi, o ile uważacie, że już jestem wolny-
powiedział częściowo oswobodzony.
Wódz rozkazał
jednemu ze swych czerwonoskórych, aby przeciął pęta na nogach
niedoświadczonego Westman’a, co było sygnałem, że nastał
koniec niewoli. Aladyn wykorzystał tę sytuację, odwrócił się,
wziął lampę i ją potarł.
- Czego chcesz mój
właścicielu - rozległ się głos - Czy żądasz, abym zaniósł
Ciebie do Twojego namiotu?
- Owszem.
Po drodze dżin
wytłumaczył mu zjawisko przesuwanej skały. To był jeden z
psikusów, które robił duch zamieszkały
w czarodziejskim naczyniu swojemu Panu. Po krótkiej chwili znaleźli się w namiocie. Nakarmiwszy konia, udali się w dalszą drogę. Odbywali podróż przez trzy dni i trzy noce, aż dotarli do torów kolejowych. Tam oddał konia w dobre ręce kowboja. Nieopodal torów była usypana góra drewna, która się paliła i dawała znać maszyniście, by się zatrzymał w tym wyznaczonym miejscu. Takie wówczas panowały zwyczaje na Dzikim Zachodzie. Po chwili ujrzałeś siwą chmurę zwiastującą nadjeżdżający pociąg. Następnie nadjechał ognisty rumak, który zatrzymał się z głośnym zgrzytem hamulców. Drzwi jednego z wagonów otwarły się i Aladyn wszedł do środka.
w czarodziejskim naczyniu swojemu Panu. Po krótkiej chwili znaleźli się w namiocie. Nakarmiwszy konia, udali się w dalszą drogę. Odbywali podróż przez trzy dni i trzy noce, aż dotarli do torów kolejowych. Tam oddał konia w dobre ręce kowboja. Nieopodal torów była usypana góra drewna, która się paliła i dawała znać maszyniście, by się zatrzymał w tym wyznaczonym miejscu. Takie wówczas panowały zwyczaje na Dzikim Zachodzie. Po chwili ujrzałeś siwą chmurę zwiastującą nadjeżdżający pociąg. Następnie nadjechał ognisty rumak, który zatrzymał się z głośnym zgrzytem hamulców. Drzwi jednego z wagonów otwarły się i Aladyn wszedł do środka.