Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Rozdział 1- dedykacja


Dzieło dedykuję rodzicom, bez których udziału nie byłoby mnie, a beze mnie nie byłoby tej powieści.


"Winnetou wydobył z kieszeni skórzany rulon, wyjął z niego mały totem, na którym było coś narysowane w rodzaju rebusu. Natychmiast wszyscy zabrali się ochoczo do rozwiązywania tej zagadki..."
 Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

Marcin Piórkowski 


Rozdział I


   Młody mężczyzna tuż po 20 urodzinach jechał na koniu od kilku godzin. Pot spływał mu po twarzy, która zdradzała jego arabskie pochodzenie. Było letnie upalne popołudnie, jak to zazwyczaj bywa na Dzikim Zachodzie. Wszędzie widziałeś piaski pustyni, tylko gdzieniegdzie rosły połacie kaktusów. Koń, na którym przemierzał równiny, był maści czarnej. Ów mustang był bardzo silny. Jeździec siedział na rumaku w wygodnym siodle, na nogach miał buty, zwane tutaj mokasynami. Ubrany był w skórzane spodnie z wiszącymi frędzlami u dołu, opasany zaś pasem, za którym znajdowała się rusznica na niedźwiedzie. Natomiast górną część ciała osłaniała bluza ze skóry bizona. Nagle jego oczom ukazało się niewielkich rozmiarów jeziorko i do głowy wpadła mu następująca myśl: ,,Wykąpać się i napoić konia”. Na czas kąpieli uwiązał zwierzę do pala, aby mu nie uciekło. Po kąpieli napoił wierzchowca i ruszył w dalszą drogę. Gdy dotarł do jakiegoś lasu, zsiadł z siodła i odszedł kilkanaście kroków, by zbadać teren. Doszedł aż do polany, którą okupowało kilkunastu czerwonoskórych. Palili ognisko, z którego dym zdradzał ich obecność. Nasz bohater chciał wypróbować swą broń, więc załadował ją i wystrzelił. Na nieszczęście trafił w nogę, jak się potem okazało, wodza. To zdarzenie miało być brzemienne w skutkach. Ze strachu rzucił rusznicę i uciekł. Serce załomotało mu z obawy przed nieznanymi konsekwencjami. W tej chwili włożył rękę do kieszeni, coś potarł i wyłoniła się przed nim biała postać.
- Czego żądasz? – zapytała.
Tak oto chyba już się domyślacie, Drogi Czytelniku, kim był jeździec. Był nim Aladyn.
Życzeniem jego było, aby znaleźć się przy koniu. Kiedy to się stało, wsiadł na rumaka, popędził, i w krótkim czasie, oddalił się od miejsca postrzału. Potarł znów lampę. Ukazał się dżin.
- Ten, u którego jestem w posiadaniu, ten ma nade mną władzę – odezwał się mieszkaniec czarodziejskiego przedmiotu.
- Chcemy abyś rozbił dla nas namiot – tu Aladyn zakreślił ręką okrąg nad sobą i nad koniem. Nasz bohater z uśmiechem na twarzy wszedł do środka i położył się spać.

     O świtaniu obudziły go zbliżające się kroki. Usłyszał delikatne pukanie do namiotu. Wyszedł na zewnątrz i jego oczom ukazało się kilku Indian. Po ich ubiorze domyślił się, że należą do plemienia Siuksów. Po krótkiej chwili Aladyn zrozumiał o co chodzi. Prąd przeszedł go od stóp do głów.
- Czego chcecie? – zapytał udając zaskoczenie.
- Chcieliśmy się dowiedzieć, gdzie jest jakiś felczer.
Zapytany mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- A co się stało?
- Wczoraj wieczorem ktoś trafił naszego wodza w nogę.
- Ja mogę wam wyleczyć wodza – zaproponował.
Potarł znów lampę, aby przy jej pomocy uleczyć Indianina.
Po chwili przywódca Siuksów skoczył w górę i wykrzyknął:
- Jestem zdrowy!
Czerwonoskórzy bardzo się ucieszyli. Podziękowaniom nie było końca. Syn wodza wyciągnął zza pasa jakieś żelastwo i wręczył właścicielowi. Była to broń na niedźwiedzia, którą nasz bohater zostawił ze strachu na polanie.

    Upłynęło kilka godzin od uzdrowienia wodza, a już Aladyn ruszył w kierunku Teksasu, by zbadać teren. Ponieważ czekała go daleka droga, pojechał konno. Lampę zostawił w namiocie, aby mu nie przeszkadzała. Wziął tylko rusznicę, którą przedtem oczyścił. Był około dwóch godzin w drodze, gdy poczuł pragnienie. Dookoła było mnóstwo kaktusów. Mężczyzna zatrzymał konia, po czym sięgnął po broń, która miała ostrą końcówkę, co umożliwiło mu odcięcie kawałka kolczastej rośliny. Obciął kolce, by mu nie przeszkadzały. Naciął kaktusa wzdłuż, podniósł go do ust i wycisnął. Napił się i ruszył dalej na zwiady. Upał był nie do wytrzymania, więc Aladyn zaczął się zastanawiać, w jaki sposób się ochłodzić. W pewnym momencie podpalił dominującą w tym miejscu roślinność i po chwili ujrzałeś na niebie przybierający ciemne barwy obłok, z którego za chwilę miał spaść obfity, orzeźwiający deszcz. Bohater, zachwycony skutkami swojego pomysłu, wsiadł z powrotem na konia i udał się w drogę powrotną do namiotu. Po powrocie do przenośnego domu poczuł głód.
- Co zrobimy do jedzenia, mój przyjacielu? - zwrócił się do swego rumaka. 
W przygotowaniu posiłku miał mu pomóc mieszkaniec lampy i Aladyn zaczął jej szukać. Przeszukał cały namiot, ale nigdzie jej nie było. Wybiegł zatem na zewnątrz, by poszukać śladów, ale były one pozacierane. Bardzo się zdenerwował i pobiegł w te pędy do lasu, bo domyślił się, że lampę wzięli Indianie. Przeszukał całą polanę, gdzie dzień wcześniej było ognisko, przy którym siedzieli czerwonoskórzy, ale jej tam nie znalazł tylko świeże ślady stóp, które prowadziły w głąb lasu. Żeby nie zostać zauważonym, zaczął czołgać się wzdłuż nich, spostrzegł, że prowadziły one do jeziora, tego samego, w którym dnia wczorajszego kąpał się. Pomyślał o konieczności drugiej kąpieli. Rozebrał się, odzież rzucił na trawę, po czym wskoczył do wody. Następnie zaczerpnął głęboko powietrza i zanurkował. Po wypłynięciu na powierzchnię spostrzegł, że w miejscu, gdzie zostawił ubrania, niespodziewanie wyrosła skalista góra. Nasz bohater wyszedłszy z jeziora, włożył na siebie ubranie, po czym skierował się ku skale, która zamiast przybliżać się z każdym jego krokiem coraz bardziej oddalała. Po drodze przeskoczył jakieś ogrodzenie. Za nim znajdował się plac, na środku którego rosło drzewo, zza którego znienacka wyskoczyło sześciu Siuksów, którzy pochwycili błyskawicznie biedaka, ogłuszyli go pięścią, po czym przywiązali go do pnia tak, że wisiał głową w dół.

   Aladyn obudził się w bólach spowodowanych intensywnymi uderzeniami batem po plecach, z których sączyła się krew. Następnie zobaczył lampę na ziemi, a obok niej leżała jego dwururka. A wszystko to na wyciągnięcie rąk, które miał związane z tyłu. Nie mógł też krzyczeć, bo jego usta były zakneblowane. Czuł się potwornie z powodu bólu głowy, który był potęgowany widokiem czarodziejskiego przedmiotu.
Na przód wystąpił wódz Sokole Pióro, który wziął do ręki strzelbę i pogroził nią jeńcowi. Po tym zwrócił się do swojego syna, żeby mu odkneblował usta, by pozyskać informację o tym żelastwie, które zdaniem Indian, nie przedstawiało żadnej wartości. Broń była nabita, więc nasz bohater się ucieszył. Dla niego była to cenna rzecz. Dzięki niej mógł czerwonoskórych trzymać w szachu. Choć tymczasem, to oni mieli go w niewoli. Właściciel rusznicy opowiedział im tajemnicę tej broni, jak ona działa i że dzięki niej może zdobywać pożywienie. Wódz kazał przeciąć więzy na rękach Aladyna, aby ten mógł udowodnić swoją prawdomówność. Niechciany przybysz wziął rusznicę i oddał pierwszy strzał
w gałąź, tak że kula przedziurawiła ją na wylot. Indianie ze strachu upadli na ziemię i zaczęli krzyczeć „uff,uff,uff”.
- Proszę abyście mi rozwiązali nogi, o ile uważacie, że już jestem wolny- powiedział częściowo oswobodzony.
Wódz rozkazał jednemu ze swych czerwonoskórych, aby przeciął pęta na nogach niedoświadczonego Westman’a, co było sygnałem, że nastał koniec niewoli. Aladyn wykorzystał tę sytuację, odwrócił się, wziął lampę i ją potarł.
- Czego chcesz mój właścicielu - rozległ się głos - Czy żądasz, abym zaniósł Ciebie do Twojego namiotu?
- Owszem.
Po drodze dżin wytłumaczył mu zjawisko przesuwanej skały. To był jeden z psikusów, które robił duch zamieszkały
w czarodziejskim naczyniu swojemu Panu. Po krótkiej chwili znaleźli się w namiocie. Nakarmiwszy konia, udali się w dalszą drogę. Odbywali podróż przez trzy dni i trzy noce, aż dotarli do torów kolejowych. Tam oddał konia w dobre ręce kowboja. Nieopodal torów była usypana góra drewna, która się paliła i dawała znać maszyniście, by się zatrzymał w tym wyznaczonym miejscu. Takie wówczas panowały zwyczaje na Dzikim Zachodzie. Po chwili ujrzałeś siwą chmurę zwiastującą nadjeżdżający pociąg. Następnie nadjechał ognisty rumak, który zatrzymał się z głośnym zgrzytem hamulców. Drzwi jednego z wagonów otwarły się i Aladyn wszedł do środka.


poniedziałek, 18 lutego 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - zapowiedź

Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło dobrze znane , moje brzmi : nie oceniaj książki po tytule.
Marcin Piórkowski


Dzieło dedykuję rodzicom, bez których udziału nie byłoby mnie, a beze mnie nie byłoby tej powieści.


"Winnetou wydobył z kieszeni skórzany rulon, wyjął z niego mały totem, na którym było coś narysowane w rodzaju rebusu. Natychmiast wszyscy zabrali się ochoczo do rozwiązywania tej zagadki..."