Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

piątek, 18 stycznia 2019

Pakuj z Piórem cz.1 i cz. 2




Na początku był sufit, później był koncept, następnie były zakupy w znanym sklepie remontowo-budowlanym (zapraszam reklamodawców do współpracy), potem były dziury w suficie (oddalone od siebie w odległości odpowiadającej rozstawowi moich wyrostków barkowych), a w nich kotwy chemiczne, w które zamontowano kołki z hakami Fishera nr 12. Do zestawu dołączyły metalowe bloczki na karabińczykach, przez które przeciągnięta została linka o średnicy 6 mm. Uchwyty zostały wykonane z rurek PCV o średnicy 25mm. Dzięki elementom mocującym do linek namiotowych udało się stworzyć mechanizm regulujący długość linki i zapobiegający jej przesuwaniu się. Ćwiczenia, które widzicie na filmie polegają na wspomaganiu ruchu w stawach jednej kończyny, poprzez pracę drugiej, co przyczynia się do zwiększenia zakresu ruchomości i rozciągnięciu mięśni w moim przypadku. Zacząłem 2 miesiące temu od 20 powtórzeń na każdą rękę, natomiast teraz ćwiczę od 15 do 20 minut. Staram się pogłębiać zakres ruchomości jednocześnie zwracając uwagę na prawidłowe ustawienie stawów kończyn górnych i oś ciała. Te ćwiczenia stymulują również mięśnie klatki piersiowej, obręczy barkowej, triceps, oraz najszerszy grzbietu. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze dużo pracy przede mną, ale jestem zdeterminowany a ćwiczenia sprawiają mi wiele frajdy. Całkowity koszt wyniósł 160 zł. W tym miejscu chciałbym podziękować mojemu asystentowi Adamowi, oraz przyjacielowi Danielowi za  pomysł i pomoc w instalacji urządzenia do ćwiczeń, a także mojej mamie za codzienne wspieranie mnie oraz motywowanie do wysiłku.


Do poprzedniego zestawu dołączyłem obciążniki 450g x 2.
Zapiąłem je na linkach.W efekcie u mnie wspomaga przyrost tkanki mięśniowej a także zwiększa wysiłek podczas ćwiczeń.

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Lot nad Warszawą




21 Czerwca 2013 roku pojechałem z tatuśkiem do aeroklubu mieszczącego się na Bemowie. Tego dnia panował istny upał, a słońce przypiekało niemiłosiernie. Po dojechaniu na miejsce, skontaktowaliśmy się z Panem Mieczysławem, że już jesteśmy przed bramą. Po krótkim czasie podszedł do nas, aby pomóc mi wysiąść z samochodu. Pan Mieczysław jest pilotem, bardzo doświadczonym i wielokrotnie to udowadniał. W chwili w której piszę ten post miał tyle samo startów ile lądowań. Po obejrzeniu kilku awionetek, jednomyślnie stwierdziliśmy, że do żadnej z nich nie będę w stanie wsiąść. Zrobiłem więc smutną minę, ,,złożyłem się w scyzoryk", ale okazało się, że jest jeszcze jedna opcja - czteroosobowy samolot. Ucieszyliśmy się bardzo z ojcem i przeszliśmy się po lotnisku. A tu nagle zonk - mój tata zauważył, że zapomnieliśmy wziąć z domu jednej ważnej rzeczy.

Aparatu? - zapytałem.
Nie! Twoich okularów - odpowiedział staruszek.

Przez krótką chwilę znowu się zasmuciłem, ale szybko przypomniałem sobie, że zaraz będziemy latać, co od razu poprawiło mi humor. Mechanik o imieniu Mefisto (tak nam się wówczas  przedstawił), gdy zobaczył nas spacerujących w słońcu, zlanych litrami potu, zaprosił nas do hangaru co prawdopodobnie uratowało nas od udaru cieplnego. Przyszliśmy we wskazane miejsce i po kilku minutach ujrzeliśmy pchany przez kilku mężczyzn jednopłatowiec. Już po chwili byłem w bardzo ciasnym wnętrzu Cesny 172A wraz z tatą i pilotem. Pan Mieczysław nachylił się i krzyknął przez uchylone okno: ,,Na lewo od śmigła!", zaraz później: ,,Na prawo od śmigła!". Czynność tą powtarzał kilkukrotnie, aby upewnić się, że nie ma nikogo w zasięgu śmigła. Odpalił silnik Continental 210 KM wykonując pół obrotu kluczykiem i już po chwili oderwaliśmy się od płyty lotniska. Lecieliśmy nad Warszawą na wysokości 500 m z prędkością ok. 180 km/h. Lot jak dla mnie mógłby trwać znacznie dłużej niż 10 minut, chociaż hałas silnika był nie do zniesienia. Samo lądowanie przypominało mi hamowanie metra. Kto nigdy nie leciał awionetką, bo lot samolotem pasażerskim to nie to samo, powinien koniecznie spróbować. Podziękowania należą się Panu Mieczysławowi Litwińczykowi, za zorganizowanie tej fantastycznej przygody i doświadczenia, oraz mojemu tacie, który zawiózł mnie na spotkanie z żelaznym ptakiem.