Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Życzenia świąteczne

                Z okazji świąt narodzenia Syna Bożego , życzę Tobie : pachnącej lasem choinki pod którą znajdziesz swoje wymarzone prezenty . Zaś za wigilijnym stołem , uginającym się od jadła i napitku radosnej rodzinki. Na , którym nie zabraknie czerwonego barszczu , opłatka , piernika , a w telewizji Kevina , którego warto oglądać w towarzystwie dobrego wina . A na koniec moi mili , abyście się pogodzili. Życzę jak kto woli : Mikołaja lub Śnieżynki wyskakujących spod pierzynki.

PS I aby przyszły rok był lepszy od poprzedniego ale słabszy od następnego ;) życzy Marcin Piórkowski

czwartek, 19 grudnia 2019

Oda do Magdy

Magdaleno,asystentko moja .Ty jesteś jak zdrowie , ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię poznał. Dziś dobroć w Twojej osobie widzę i opisuję , bo raduję się  przy Tobie.

piątek, 6 grudnia 2019

Bajka

Dawno  dawno temu za górami, za lasami, za siedmioma jeziorami  rósł potężny,rozłożysty dąb, na którym zamieszkiwały rodziny ptaków. Niskie gałęzie zamieszkiwały niewielkich rozmiarów ziarnojady zaś wyższe zasiedlały drapieżniki.  Najwyższe z nich zajęła rodzina orłów.  Żyli sobie tata orzeł i mama orzeł i wspólnie wychowywali małego orzełka.
 Posłuchajcie jak to było.  Mały orzełek rósł jak na przysłowiowych drożdżach.  Gdy nauczył się latać, to niemałą frajdę sprawiały mu rodzinne polowania, podczas których uczył się i poznawał sztukę polowania i wybierania ofiary.  Gdy miał 10 lat,  podczas samotnego lotu spotkał szybującego sokoła, niedoświadczony mały orzełek chciał się z nim zaprzyjażnić .  Podleciał do niego i spotkała go przykra niespodzianka. Wielki drapieżnik machnął skrzydłem tak , że młody orlik upadając na skałę złamał skrzydło po czym stracił przytomność i bezwładnie zsunął się na ziemię.  Mama orzeł zaczęła się martwic dlaczego tak długo jej syn nie wraca do domu. Tata orzeł obiecał , że go znajdzie. Natychmiast poleciał po swojego kolegę kondora. Wyjaśnił mu w czym rzecz i oddalili się na poszukiwania. Nagle stary orzeł wzbił się do góry.                                                                                                                            O,jest-tam leży , ciekawe czy ...No właśnie-wszedł mu w słowo kondor                                              Chwilę potem byli przy młodym orle. Stary orzeł wystraszył się , że syn nie wykazuje oznak życia , i przerażony dotknął skrzydłem orlika i stwierdził z radością , że żyje. Po krótkich oględzinach, doszedł do wniosku, że trzeba go zabrać do ptasiego domu. Chwycił syna w szpony i udali się w drogę powrotną. W drodze powrotnej napotkali podejrzanego ptaka. Był nim sokół , który zaczął zataczać nad nimi złowrogie kręgi. Nagle ten podleciał i zaatakował poczciwego ojca , a na odsiecz pospieszył kondor.
Co szurasz-  wyskrzeczał wzburzony kondor , kto podnosi skrzydło na mojego przyjaciela jest moim wrogiem. W tym momencie wywiązała się walka między kondorem a sokołem. Korzystając z okazji stary orzeł wraz z synem odlecieli do swojego gniazda. Gdy dolecieli do orlego gniazda mama orzeł z zatroskanym dziobem poczęła się przyglądać młodemu orlikowi. Co ci się stało-zaczęła się martwić ptasia mama. Znalazłem go na żwirowisku , powiedział tata ptak.  I  tak  pod opieką troskliwych rodziców rósł mały orzeł, nabierał sił...Już nigdy więcej nie wzbił się w powietrze. Jeździ w specjalnej klatce na kółkach i zwiedza okolice oraz świat. Jest obecny  i żyje wśród nas .

sobota, 9 listopada 2019

Moje przemyślenia

Czym jest człowiek "krzywoprosty"?
Dla mnie jest bufonem , który chodząc po gruzowisku uważa, że jest na deskach teatru powszechnego. Muzyki klasycznej słucha na radyjku tranzystorowym, zaś zdjęcia robi starą Nokią 7650 i chwali się nimi wrzucając je na insta.  Cwaniakuje i robi z siebie pajaca. W dodatku jest homonidem, a przy tym uważa się za najmądrzejszego. Uchodzi za znafce, tak jest, nie jest to błąd ortograficzny wynikający z mojej nieznajomości ortografii, tylko jest to zabieg celowy. Zwraca uwagę na to co je ktoś inny, a sam pakuje w siebie bezwartościowe trociny.Niestety na mojej drodze spotkałem takich ludzi. 

piątek, 1 listopada 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 7

Po tym weszliśmy do domu i swoje kroki skierowaliśmy do gabinetu, gdzie zdjąłem zegar ze ściany, zrobiłem potężną dziurę, tak aby móc włożyć do środka indiański list, który przykryłem zawieszonym zegarem. Starzec odszedł, a ja zostałem sam w domu. I tak oto było z tym złotem, które to ponownie wykopał Aladyn”.



Rozdział VII

- ,,Wówczas kiedy przywiozłem do domu złoto, a żona moja poszła na plotki, zapukał do drzwi, jak się później okazało, bardzo stary jegomość. Miał koło setki. Podpierał się drewnianą laską i lekko się garbił. Nosił czarną pelerynę ze złotymi wstawkami, a w rękach miał zawiniątko, które to bardzo mnie zaintrygowało.
- Czego chcecie? –zapytałem.
- Chciałem Wam ofiarować tę kopertę, żebyście z jej zaleceniem zakopali złot … tam w ogródku, ponieważ śniło mi się, że grupka Indian z Gór Skalistych chce Wam ją odebrać. Tak będzie najlepiej.  
Wziąłem więc łopatę ze schowka pod schodami i wykopałem dół na 8 stóp głęboki i na tyleż szeroki. Włożyłem do niego złoto i zakopałem je. Po tym weszliśmy do domu i swoje kroki skierowaliśmy do gabinetu, gdzie zdjąłem zegar ze ściany, zrobiłem potężną dziurę, tak aby móc włożyć do środka indiański list, który przykryłem zawieszonym zegarem. Starzec odszedł, a ja zostałem sam w domu. I tak oto było z tym złotem, które to ponownie wykopał Aladyn”.

Od ataku na spokojnych mieszkańców gospodarstwa Fordów minęło trochę czasu. Przez ten okres wszyscy żyli w napięciu, w obawie przed kolejnym niebezpieczeństwem. Pewnego razu Aladyna obudziło mocne pukanie. Wstał i wyszedł biorąc broń, bowiem był już na tyle doświadczony, że ,,pukawka’’ może zawsze się przydać. Otworzył drzwi i zobaczył w nich Old Shatterhanda.
- O, witaj mój Drogi Mistrzu! Nie spodziewałem się Ciebie co prawda, ale Twój widok sprawia u mnie zawsze radość.
Proszę wejdź przyjacielu, w jakiej sprawie przyszedłeś? - zapytał go Aladyn, gdy wtem usłyszał rżenie konia, zastanowił się i zapytał na głos: ,,Skąd tu się wziął koń?”. Po krótkiej chwili Old Shatterhand wytłumaczył: ,,udałem się dzisiaj przed świtem w kierunku torów kolejowych, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, nagle ujrzałem podbiegającego do mnie konia, który podbiegł do mnie i powąchał mi rękę, radośnie zarżał a następnie zaprowadził mnie pod Twój dom”. Wtem szczęśliwy dawny właściciel konia wybiegł na ganek i z radością w głosie wykrzyknął: ,,To Ty jesteś mój koniku! Już nigdy Cię nie opuszczę!”. Mówiąc te słowa poklepywał go po grzbiecie. Chciał go dosiąść, ale za każdym razem te próby kończyły się niepowodzeniem, a koń zrzucał go z grzbietu. Kiedy to spostrzegł z oddali Old Wabble, podszedł i zacierając ręce przemówił tymi słowy: ,,Widzę, że Ty sobie z nim nie dasz rady, mój chłopcze. Pokazać Ci, jak ujeżdża wierzchowca król kowboi? ’’
- Ale i króla koń zrzucił kilka razy! - dostrzegł to Old Shatterhand i zaproponował swoją przejażdżkę.
- "To jeśli możesz, pomóż mi go ujarzmić". - brzmiała odpowiedź.
I Westman wsiadł na konia, który chciał go zrzucić, ale ten się nie dawał. Trzymał go mocno i bódł ostrogami tak, że po krótkiej chwili konik był grzeczny, jak kiedyś.
- "Możesz teraz spokojnie wsiadać na rumaka" - powiedział mistrz ujeżdżania do Aladyna. Szczęśliwy mąż Sandry, dosiadł konia i przejechał się po okolicy. Po powrocie, zaprosił wszystkich do swojego domu na śniadanie, które przygotowała jego ukochana żona. Na poranny posiłek podano jajecznicę z przepiórczych jajek, do tego na stole stał dzban z mlekiem. Najadłszy się ,,osiłek” zaproponował, że weźmie Billa na przechadzkę, co spotkało się z dużą aprobatą.
-,,Tylko uważaj mój przyjacielu, żebyś go w swym niedźwiedzim uścisku nie zmiażdżył!” – zażartował Aladyn.
-,,Ja mu nic nie zrobię, obiecuję, że oddam go w nienaruszonym stanie”.
-,,No to idźcie, pośpieszył ich młody ojciec”. W tym momencie Sandra podała chłopczyka Westmanowi.
Zatem poszli, Old Shatterhand niósł chłopca na jednym barku. Tak doszli do Gór Skalistych. Mężczyzna postawił malca na ziemię, klasnął trzykrotnie w dłonie i maluch roześmiawszy się zrobił pierwsze w życiu kilka niezgrabnych kroków. Po czym wziął Billa na ramię. Gdy wrócili zobaczyli Metysa.
- "Widziałem Was, jak byliście na spacerku, tam" - i ręką pokazał p. Henryk kierunek pasma gór. Jakiś czas temu zacząłem konstruować taki wózeczek dla mojego kochanego wnusia.
- "O to wspaniale" - ucieszył się Westman, to trzeba go wypróbować. Po chwili chłopczyk siedział w wózeczku. Wehikuł miał na stałe przytwierdzoną budkę w kształcie wielkiego kapelusza.
- "Wspaniały, czworo kół" - pochwalił Old Shatterhand.
- "Zgadzam się z Tobą" - dorzucił zainteresowany ojciec.
Tak, tak, tak był to cudowny pojazd, który mógł służyć jako ,,półleżące” łóżeczko oraz pojazd do długich wycieczek. Siedzisko stanowiło wiele poduszek, tak aby deski z których to wózek został zrobiony nie uwierały dziecka.
- "No, to kto pierwszy ma chęć wyjść z Billem na spacer?" - spytał pomysłowy dziadek, bo chciał wypróbować wytrzymałość swojego projektu.
-"Ja" - zaproponował jako pierwszy Old Wabble.
- "Wspaniały pomysł" - zawtórowała mu cała reszta. I tak oto król kowboi stał się królem w niańczeniu dzieci.
Spacer był bardzo długi. Pana Henryka zalewał momentami grubokroplisty pot, myślał, że dziecko wypadło z wózka, albo że się okaleczyło o wystającą drzazgę, której nie zakrył materiałem. Jednym słowem przeżywał męki twórcy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył na horyzoncie wracającego kowboja pchającego wózek z dzieckiem. Nic nikomu się nie stało.
- "O, idą, idą, wracają. Mój pojazd zdał egzamin" - ucieszył się dziadek.
- "Patrzcie, co znaleźliśmy?0!"
- "To są grzyby, a wiecie, że możemy je ususzyć i dodać do posiłku" – powiedziały zgodnie kobiety.


sobota, 24 sierpnia 2019

Zabawa ze słońcem




Czarno białe zdjęcie przedstawia wpadające słońce do kosza przeznaczonego do gry w koszykówkę. Kosz zamontowany jest na drzewie w Lasku Bródnowskim. Fotografia została wykonana matrycą monochromatyczną 20 megapixeli. Zrobienie tej fotografii wymagało dużej sprawności fizycznej oraz sprytu. Wykonał je na moją prośbę Adam mój były i nieodżałowany asystent ON.


niedziela, 28 lipca 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 9


Jest, jest, powiodło się- uradowała się Indianka. Potem wróciła do domu, by oznajmić, że ma gotowy napar, który po krótkim ostudzeniu, podała wlewając małymi łyczkami wprost w otwarte usta białej dziewczyny. Sandra nabierała siły z każdym dniem. Symptomy choroby ustępowały i cała rodzina była bardzo z tego powodu szczęśliwa.


Rozdział IX

Upłynęło kilka miesięcy od wyleczenia Sandry. Old Firehand zaproponował, że weźmie Billa na przechadzkę. Jego celem było zwiedzanie wioski indiańskiej, o której kiedyś słyszał z opowiadań. Domownicy małego domu mile zaskoczeni z entuzjazmem przystali na propozycję. Naszykowali chłopczykowi wózek, dali im jedzenie i odprowadzili w drogę. Nasi wędrowcy idąc piaszczystą drogą podziwiali, rzekłbyś magiczne krajobrazy. Po jakimś czasie w oddali ujrzałeś koronę drzew.
-O, w tym lesie jeszcze nie byliśmy. Ciekawe jakie skarby on kryje?
Przywitał ich wilgotny zapach mchu, na nim zaś porastały grzyby, dalej Twym oczom pojawiły się rozłożyste krzewy paproci, wiewiórki radośnie skakały z drzewa na drzewo. Zachwycił ich widok upszczonych tysiącem barw motyli, wtem znienacka wielki ptak zatrzepotał ogromnymi skrzydłami, zatrzymał się i powoli zaczął zataczać nad Westmanem i Billem kręgi wydając z siebie nieznane im dźwięki. Po czym zaczął odlatywać i wracać, tak jakby coś chciał im zasygnalizować.
-Zobacz, to jest sokół wędrowny!- zwrócił uwagę chłopca.
Malec patrząc do góry, próbował naśladować rączkami ruchy skrzydeł.

-Widzę, że ten ptak chce coś nam przekazać. Zatem, chodźmy za nim!
Po upływie kilku minut doszli do wioski. Była niewielka i wydawała się być sielska.
Przy jednym  wigwamie stała stara Indianka, która mogła mieć około 60 lat, Westmanowi się zdawało, że ta kobieta prowadzi zażywną rozmowę z murzynem i wtem spostrzegł w ręku kobiety bicz, zaś na nodze niewolnika gruby, ciężki łańcuch. Old Firehand odchrząknął i tym sposobem zwrócił uwagę starej squaw.
-,,Po co tu przyszedłeś?” - zapytała, gdy zauważyła białego mężczyznę z dzieckiem.
-,,Przyszedłem pokazać Billowi Wasze zwyczaje”
-Palimy fajkę pokoju, nosimy na szyi woreczki z lekami i od czasu do czasu chodzimy na polowanie, tylko wtedy kiedy czujemy głód! Hoek!- wyrecytowała Indianka.
- A to nasz czarnuch - pokazała palcem na murzyna.
Służący był ogromny, miał około 7 stóp wzrostu. Był dobrze odżywiony, widać było od razu, że nikt mu nie żałował jedzenia.
-Proszę zdjąć mu łańcuch, bo niewolnictwo bardzo źle mi się kojarzy - rzekł Firehand.
Ponieważ kobieta nie chciała się wdawać się w dyskusję z białym człowiekiem to prośba natychmiast została wysłuchana.
-Czy coś jeszcze? A może coś zjecie? - zaproponowała z wyczuwalną arogancją w głosie.
Westman był zdumiony nagłą gościnnością i odpowiedział: ,,Obejdzie się, mamy ze sobą wiktuały”.
Odeszli około stu jardów i wtem ujrzałeś słup siwego dymu, gryzącego w oczy. Po zapachu mogłeś wywnioskować, że jest to dym nie z ogniska. Nasz nieustraszony traper bez namysłu wziął wózek z dzieckiem na ręce i pobiegł z nim niczym rączy jeleń w tym kierunku. Jego oczy ujrzały płonący dom, z którego wydobywał się słodki mdlący zapach palonej skóry. Usłyszałeś zaś przykry zawodzący jęk ludzi.
,,Pali się, pali się, pali się! Pomocy…. Giną ludzie!” - zaczął głośno nawoływać Old Firehand.
-,,A co się stało?. Gdzie się pali?”- zadawali pytania miejscowi.
- Tutaj, chałupa płonie, ludzie giną, a ja mam małe dziecko pod opieką. Weźcie wiadra, cebry i co tam jeszcze macie i idźcie z nimi do stawu, ino rychło - komenderował Westman.
Trójka mężczyzn pobiegła po wodę, zaś pozostała czwórka wywarzyła drzwi i dwóch z nich wbiegło na górę.
-,,Nic tu nie ma!” – wykrzyknęli.
***squaw- kobieta, Indianka z Ameryki Północnej
-,,To teraz szukajcie na dole!” – powiedział komenderujący.
-,,O, ktoś tu jest. Są ludzie”- ucieszyli się.
Po chwili oczom Old Firehanda ukazały się trzy ciała.
-Sprawdźcie czy mają tętno! - wykrzyknął.
-Co mają? - zapytał jeden z mężczyzn.
-Dotknijcie ich szyi. Jeżeli wyczujecie pulsującą krew w żyłach to znaczy, że żyją i wymagają natychmiastowej pomocy.
-Mamy dobre i złe wieści - po chwili brzmiała odpowiedź.
-Mówcie! - odezwał się Westman.
-Żyją, ale niestety nie wszyscy. Mężczyzna w sile wieku nie wykazywał funkcji życiowych - po chwili brzmiała odpowiedź.

-No cóż tego można było się spodziewać. Proszę powynosić wszystkie ciała i położyć je na mokrej trawie.
Old Firehand po chwili polecił przykładanie wilgotnych okładów w celu sprawienia ulgi ciałom, które zostały naruszone przez języki ognia. Następnie wysłał najmłodszego uczestnika po szamana, żeby ten zajął się rannymi. Zaś palący się dom nie poddawał się i chłonął wiadra wody. Na szczęście w gaszeniu pożaru przyszedł na pomoc znikąd niespodziewany deszcz.
-Manitou, nad nami czuwał. Uff, naprawdę bardzo dobra robota. Tęgie z Was chłopy. Poradziliście sobie z nadzwyczaj trudnym zadaniem – pochwalił ich traper.
Bill przestraszony co i róż pochlipując siedział w wózku i obserwował to całe widowisko.
-A teraz muszę wracać, bo obowiązki wzywają- skinął na malca-dając im wyraźny znak.
Wrócili do domu, oddał Billa rodzicom, a sam udał się do p. Henryka i opowiedział mu co go dzisiaj spotkało. Ten mu pogratulował, uścisnął mu obie dłonie i stuknęli się kuflem piwa.





wtorek, 18 czerwca 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 8

- "Patrzcie, co znaleźliśmy?0!"


- "To są grzyby, a wiecie, że możemy je ususzyć i dodać do posiłku" – powiedziały zgodnie kobiety.

Rozdział VIII


Spacer był bardzo długi. Pana Henryka zalewał momentami grubokroplisty pot, myślał, że dziecko wypadło z wózka, albo że  okaleczyło się o wystającą drzazgę, której nie zakrył materiałem. Jednym słowem przeżywał męki twórcy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył na horyzoncie wracającego kowboja pchającego wózek z dzieckiem. Nic nikomu się nie stało.
- "O, idą, idą, wracają. Mój pojazd zdał egzamin" - ucieszył się dziadek.
- "Patrzcie, co znaleźliśmy?!"
- "To są grzyby, a wiecie, że możemy je ususzyć i dodać do posiłku" – powiedziały zgodnie kobiety.



Upłynęło trochę czasu, a Sandra bardzo się rozchorowała. Nie mogła nawet wyjść z domu. Zachowywała się bardzo podejrzanie. Objawy choroby były następujące: ból brzucha, dreszcze, a na dodatek nie mogła mówić. Zaniepokojony tym stanem Aladyn postanowił, że musi za wszelką cenę pomóc swojej małżonce i poszedł skoro świt po poradę do teściowej.
- Zięciu mój kochany, przecież to jest sprawa nie cierpiąca zwłoki, ona może się wykończyć, a przecież macie Billa, który potrzebuje obojga rodziców. W Mesa Verde jest bardzo dobry lekarz, więc udaj się do niego, jakbyś mógł to wróć przed zachodem słońca.
Aladyn zatem postanowił, że weźmie ze sobą Shatterhanda, ponieważ przy nim czuł się bezpiecznie. I ten wykazał wielokrotnie, że można na nim polegać.
- "Jak my mamy tam dotrzeć" - spytał Aladyn wiernego przyjaciela wychodząc na podwórko.
- "Mam pomysł, dotrzemy tam pociągiem" - odparł rezolutny mistrz Dzikiego Zachodu.
- "Którą mamy teraz godzinę?" - pyta greenhorn Shatterhanda drapiąc za uchem.
- "Prawdziwy Westman odpowiedziałby, że jest ta, którą biali nazywają szóstą" - odparł.
Udali się na stację, tą samą na której kiedyś wysiedli, tam rozpalili ognisko, aby maszynista wiedział, że w tym miejscu są chętni pasażerowie. Po upływie kwadransa siedzieli w pociągu jadącym w kierunku Mesa Verde. Mijali indiańskie wioski, małe miasteczka, aż po 7 godzinach wysiedli. 
I im oczom ukazało się oryginalne miasteczko z mieszkaniami wykutymi w skale. Wyżej ujrzałeś wysoką kamienistą skarpę z rzadka porośniętą zielonymi krzewami. Pomiędzy nimi znajdowały się otwory które prowadziły do licznych skalistych domów. Podążali w poszukiwaniu medyka i jednocześnie podziwiali okolicę, która była niezwykle piękna.
- "Gdzie tutaj urzęduje lekarz?" - zapytali się przybyli mężczyźni napotkanego przechodnia.
- "Tam, na pierwszym piętrze" - odparł wskazując ręką tubylec.
Przyjaciele podziękowali za cenne wskazówki i udali się po stopniach na górę.
- "Można wejść?"
- "Proszę" - Usłyszeli głos z głębi i weszli do środka. Lekarz wstał, by się z nimi przywitać. Teraz Aladyn mógł mu się dobrze przyjrzeć. Był to kowboj. Na głowie miał sombrero, a wokół biodra pas z doczepioną kaburą z której wystawał kolt. Na nogach miał mokasyny z ostrogami. Jego widok - to oryginał kowboja, ale i kowboje byli znakomitymi lekarzami.
- "Nazywam się Shatterhand" 

- "a ja Aladyn".
- ,,Mam na imię John, jestem lekarzem. Słucham, co Was tu sprowadza?”
Aladyn przedstawił obja-wy choroby swojej żony:
- "A skąd Pan wie, że boli ją brzuch?"
- "Ponieważ ściska go rękami".
-,,Acha” - zastanowił się medyk.
- "Moim zdaniem jest to boletus veneficii accusante (ostre zatrucie grzybami)" – odrzekł lekarz. Dał im torebkę z ziołami i do tego kilka wskazówek. 
Do garnka z wrzątkiem należy wsypać szczyptę ziół, gotować na małym ogniu tyle ile biały człowiek nazwałby jeden kwadrans, potem przelać do szklanki, a następnie duszkiem wypić lekko przestudzony napar.
- "Bardzo dziękuję, nawet Pan nie wie, jak ważna jest dla mnie i dla mojej żony ta pomoc" - odparł Arab. I żeby Panu się odwdzięczyć serdecznie zapraszam w nasze skromne progi. Jesteśmy z Colorado Springs, z gospodarstwa Fordów.
- ,,Ile się należy?" - spytał Aladyn.
- ,,150 dolców” – odparł John z uśmiechem na twarzy. Aladyn wyjął z kieszeni banknot studolarowy, bo nie miał więcej drobnych. Old Shatterhand tym razem nie wziął ze sobą żadnych pieniędzy (w tej chwili był goły, jak święty turecki), więc nie mógł wspomóc przyjaciela.
- ,,Tyle wystarczy!” – powiedział lekarz. Aladyn ukłonił się medykowi.
Uradowani przybysze udali się w kierunku torów kolejowych, bo wyliczyli, że pociąg do ich miasteczka odjeżdża około godziny 15.
- ,,Ach, co za urocza okolica!” – zachwycali się przyjaciele.
A tym czasem w świeżo wybudowanym domu przy łóżku chorej kobiety siedziała cała rodzina z Westmanami, trzymając ją za rękę na zmianę, w celu sprawdzenia czy jest ciepła i czy jest wyczuwalne tętno. Na szczęście tych funkcji życiowych nie brakowało.
- Mrugnij dwa razy powieką, jeżeli wiesz kim ja jestem, a jak nie to wystaw język - powiedział strapiony ojciec.
-Sandra zamrugała.
- Jeżeli chcesz się napić to tak samo mrugnij? – dopowiedziała zaniepokojona matka.
-Mrugnęła.
-Dlaczego ich tak długo nie ma?- odezwała się Pachnący Kwiat.
-Pewnie już są w drodze powrotnej – odrzekł Metys chodząc z kąta w kąt.

Wracając do naszej wspaniałej dwójki mężczyzn, którzy właśnie w tym momencie dojechali do Colorado Springs, a była to godzina, którą biały człowiek zwykł nazywać 10 wieczór.
- Och, jak jestem szczęśliwy; nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Zdobyliśmy lekarstwo dla mojej kochanej Sandruni. Pośpieszmy się, każda minuta dla niej jest na wagę złota – powiedział zatroskany mąż. W szybkim tempie godnym maratończyka dotarli do małego domu.
- O, jesteście! - uradowali się wszyscy.
- "Zobacz, mam coś dla Ciebie moja Księżniczko". Aladyn wyjął z kieszeni worek z suszonymi ziołami.
- Daj to, ja się tym zajmę, znam się na zielarstwie - powiedziała Indianka z wyczuwalną nutą radości w głosie. Macie może jakieś wskazówki, jak to podawać?
Zestresowany tym zajściem Arab powiedział, że zapomniał, ale w sukurs przyszedł mu przyjaciel. Ten ostatni pamiętał o wszystkim ze szczegółami. Powtórzył słowo w słowo starając się niczego nie przekręcić. Pachnący Kwiat rozpaliła ognisko pod domem i zaczęła według instrukcji przygotowywać miksturę. Do kociołka wlała wodę z pobliskiej studni, ponieważ taka według niej była najlepsza. Gliniane naczynie powiesiła na gałęzi na wysokości 5 stóp od ziemi. Następnie wrzuciła szczyptę ziół i indiańskim zwyczajem obeszła trzykrotnie palenisko. W kociołku zabulgotało.
Jest, jest, powiodło się - uradowała się Indianka. Potem wróciła do domu, by oznajmić, że ma gotowy napar, który po krótkim ostudzeniu, podała wlewając małymi łyczkami wprost w otwarte usta białej dziewczyny. Sandra nabierała sił z każdym dniem. Symptomy choroby ustępowały i cała rodzina była bardzo z tego powodu szczęśliwa.


piątek, 31 maja 2019

Moje pierwsze samodzielne wakacje _ Brańszczyk


Trzecią planetą od słońca w naszym układzie słonecznym jest Ziemia, a ta jest podzielona na kontynenty: Australia - Ameryka Południowa - Ameryka Północna - Antarktyda - Azja - Afryka - Europa. W Europie jest takie Państwo, jak Polska, która dzieli się na województwa, takie jak m. in. Kujawsko-Pomorskie, Lubelskie, Mazowieckie. Nas oczywiście interesuje to ostatnie, gdzie na północnym-wschodzie Mazowsza, znajduje  się malowniczo położona wieś o nazwie Brańszczyk.









Stoi, tam dom, prowadzony przez Brata Łukasza Mikołajczyka. Należy on do Zgromadzenia Ojców Orionistów. Organizuje dla nas turnusy, dba o nas, nasze wszelkie prośby są przez Niego wysłuchane. A poza tym jest fajnym przyjacielem. Miałem zaszczyt być jego gościem już dwa razy. Jadąc tam za pierwszym razem, bałem się, bo nigdy wcześniej w moim 30-letnim życiu, nie wyjeżdżałem bez rodziców. Na szczęście przywitała mnie tam bardzo ciepła i miła atmosfera, która skutecznie rozwiała wszelkie obawy.




Program dnia był następujący. Był czas na higienę, następnie śniadanko, po którym szliśmy na konferencje prowadzoną przez o. Wacława Oszajce SJ. Poruszał on w nich tematykę dnia codziennego i przekazywał nam swoje spostrzeżenia i doświadczenia. Opowiadał nam m. in. historię z własnego życia kapłańskiego, kiedy pełnił rolę duszpasterza akademickiego. Opowiedział nam kiedyś anegdotę, że w Kościele zrobiono jakby akwarium dla małych dzieci, aby nie przeszkadzały w czasie Mszy. Następnie w programie była Msza i obiad. Jakiś czas po obiedzie, udawaliśmy się na wycieczkę po okolicy. Na przykład szliśmy na pocztę, aby zakupić pocztówki dla naszych przyjaciół. Innym razem do sklepu ABC, gdzie kupowaliśmy przekąski i napoje.


 Warto nadmienić, że często chodziliśmy pod Kościół, gdzie opowiadałem dowcipy jeden za drugim. Pewnego razu, gdy tam byliśmy wyszedł do nas Proboszcz podczas Mszy i spytał się nas, czy Msza może nam nie przeszkadza. Po kolacji był apel, na który poszedłem raz z ciekawości, a następnie oświadczyłem oficjalnie że apel mam w poważaniu. Wyrozumiały o. Wacław zwolnił mnie z nich. W niedalekiej okolicy były również pyszne lody, na które często chodzilismy. Na jednym z pogodnych wieczorków został ogłoszony bal przebierańców.
 Mój wspaniałomyślny wolontariusz dał mi swoją jezuicką suknię, na przebranie. Tego dnia byłem bardzo szczęśliwy. Bawiliśmy się świetnie do późnej nocy, a wspólnym tańcom nie było końca. Moim zdaniem wyjazd był bardzo udany.
Warto wspomnieć, że na pierwszym turnusie opiekują się nami wolontariusze z nowicjatu jezuickiego. Zaś na drugim rolę tę przejmują młodzi orioniści i siostry orionistki. Pod koniec turnusu zacząłem być bardzo smutny, ponieważ koniec naszego wyjazdu zbliżał się, a ja poznałem tu wielu fajnych ludzi.

I JA TAM BYŁEM, MIÓD I WINO PIŁEM I DOSKONALE SIĘ BAWIŁEM :)


Ogromne podziękowania należą się mojemu wolontariuszowi Pawłowi za wspaniałą opiekę i za to że mi pozwalał na bycie sobą. Również dziękuję Dyrektorowi Łukaszowi Mikołajczykowi, za wspaniały kontakt, atmosferę i trud codziennego wspierania nas. S. Augustynie za medyczne wsparcie, s. Izoldzie za niezapomniane przeżycia, a Grzesiowi i Celinie za trud transportowania mnie. 
I oczywiście mojej kochanej Mamusi, że wszystko tak ładnie zorganizowała. 



 

niedziela, 19 maja 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 6

Można powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat temu.



Rozdział VI


Domy otaczał las w którym Alladyn ubił potężnego niedźwiedzia a Old Surehand był w niewoli, po kilku wznowionych porachunkach z Siuksami. Można powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat temu.

W sąsiednim miasteczku Denver, co niedziela odbywały się turnieje strzeleckie. Na jeden z nich chcieli Westmani zabrać Alladyna. Do tego miejsca miał zaprowadzić ich gospodarz, ale tego dnia było to niemożliwe, bowiem złapał go silny reumatyzm. Ponieważ nie znali drogi, gospodarz dał im więc parę wskazówek, jak mają dojść do celu, po czym wszyscy mężczyźni wyruszyli. Dotarli do indiańskiej wioski, w której było kilkanaście domów. Z jednego z nich wyszedł stary, ale poczciwy Indianin.
- Gdzie chcecie iść - zagadał.
Winetou wyszedł na przód i powiedział: ,,Idziemy na konkurs strzelecki i pokazał mu swoją strzelbę”. Indianin zawołał ze zdumieniem w głosie: ,,Uf,uf, skąd macie taką dobrą broń mój czerwony bracie?”
-Dostałem w testamencie –odparł Apacz-krótko i na temat, jak zwykle.
-Każdy z nas ma taką - pochwalił się Old Wabble.
-Z taką bronią możecie sobie postrzelać – odparł mieszkaniec tej okolicy, głaszcząc swą starą broń, która już do niczego się nie nadawała.
-To gdzie mamy iść na ten turniej - dodał zniecierpliwiony Old Shatterhand.
-Tam za takim wysokim drzewem - widzicie? Jest rynek, na którym dzisiaj są organizowane zawody.
Westmani więc udali się we wskazanym kierunku dając spotkanemu ciężką monetę jako zapłatę. Niedługo potem byli na rynku. Uwagę ich zwróciły stare strzelnice. Udali się więc w ich kierunku. Turniej rozpoczął się kwadrans temu, ale tylko trzy z dziesięciu stanowisk były wolne. Zapytali się sędziego, gdzie mogą się ustawić.
-Tam, odpowiedział i pokazał im trzy wolne miejsca. Umówili się, że będą strzelać po 5 strzałów, tak żeby wszyscy nasi bohaterowie mieli równe szanse. Jako pierwszy oddał strzał Aladyn, trzy razy w ,,8”, a 2 razy trafił w ,,10”. Tym oto sposobem zdobył 44 punkty.
- Dobrze Ci poszło - pochwalił go właściciel pseudonimu ,,Grzmocąca Ręka”. Drugi strzelał Old Wabble, który trafił 5 razy w ,,2”, czyli zdobył 10 punktów. Jako trzeci oddał serię strzałów Old Firehand zdobywając tym samym najwyższe noty (50). Następny strzelał Old Surehand , który uzyskał 48 punktów. Potem do walki stanął Old Shatterhand, pierwszy strzał oddał w cieniutką gałąź, przedziurawiając ją na wylot, wprawiając wszystkich w wielki podziw, drugi, jak i pozostałe naboje też podobnie utkwiły w tarczy w punkcie ,,10”. Zdobył więc 50 pkt. Ostatni brał udział w konkursie Winnetou, którego strzały okazały się również celne jak jego towarzyszy, którzy zdobyli najwyższą punktację. Nasza trójka szczęśliwych zwycięzców udała się jako pierwsi do organizatora po odbiór nagrody w postaci 200 dolarów na osobę. Pozostałym uczestnikom zostały przydzielone pieniądze według podwajanych uzyskanych punktów. I tym sposobem przez te parę przyjemnych chwil mężczyźni zarobili 804 ,,zielonych”. Trzeba było się teraz podzielić pieniędzmi uwzględniając pana Henryka. Po dłuższej naradzie jednomyślnie trzech zwycięzców zaproponowało odliczenie połowę swojej wygranej jako podziękowanie dla Mistera Forda od wszystkich Wetsmanów. 

   Wrócili do domu, dali gospodarzowi ustaloną ilość zarobionych dolarów. Ten zaś uściskał ich ręce, na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Wieczorem odbyła się zakrapiana biesiada przy ognisku, bo trzeba było jakoś uczcić sukces. Gdy pociemniało usłyszeli wrzawy i pisk, był to pisk Siuksów. Wydawali oni bowiem charakterystyczny odgłos, który można było odróżnić od szczekotu Komanczów i Apaczów. Nagle zjawiło się około 50-ciu Indian, którzy zaczęli strzelać z łuków do gospodarzy zatrutymi, ale na szczęście chybionymi strzałami i w dodatku głośno trzykrotnie wykrzykując: ,,Przybyliśmy po Pachnący Kwiat”. Biesiadnicy byli zaskoczeni i nadzwyczaj oburzeni, ponieważ wiedzieli, że za dziewczynę oddali bardzo dużo złota. Za tym wstali od ogniska i zaczęli się bronić waląc pięściami na oślep i tym sposobem porozwalali połowę przeciwników, również strzelali z karabinów nabojami dwudziestomilimetrowymi, celując w serca Indian. Aladyn oddawał strzał po strzale celnie celując do czerwonoskórych. Zaś Old Wabble kiwał się na boki, bowiem był to stary kiwacz, który strzelał ze swojej dwururki i dość dobrze trafiał – jak przystało na dziewięćdziesięcioletniego doświadczonego Westmana.
 Old Surehand w tym czasie domyślił się intrygi Starego Bizona i nie mówiąc nikomu pobiegł do lasu. 
Skierował się do szałasu wodza z myślą:,,Niech no tylko dorwę tego oszusta, to zerwę z niego skórę”. Wódz na widok rozwścieczonego białego człowieka, wziął tomehouk i bez namysłu rzucił nim w stronę głowy przybysza. Ten Westman jednak był za twardy, aby zginąć od ręki Indianina. Old Surehand zrobił unik tak, że złapał topór w locie. Czerwonoskóry nie przywidział takiego obrotu wydarzeń. ,,Oh, Ty! Gdzie się tego nauczyłeś biały duchu?”.
- ,, Nauczyła mnie wytrwałość ” – powiedział na to biały człowiek i odszedł. Chcąc jednak się zemścić na Starym Bizonie za intrygę związaną z Pachnącym Kwiatem powrócił, bo dostrzegł białe czaszki usypane w wielki stos. Był on ukryty za szałasem. Dobiegł do nich i kopnął tak mocno, że porozsypywały się dookoła.
,,Co Ty narobiłeś?” – krzyknął Indianin. I w tym momencie zaczęła się walka na pięści. Siuks zaczął walić pięściami, jak młyn, a jego biały przeciwnik robił gwałtowne uniki. W końcu niechciany przybysz złapał Indianina za nadgarstki, podrzucił kolanem starego i pchnął go na plecy. Następnie przygwoździł jego do ziemi i wysyczał mu do ucha:
- ,,Ty stary wężu zginiesz, jeżeli jeszcze raz zrobisz mi taki numer. Zapamiętaj, ona jest moja. Dałem Ci za nią sto kilogramów złota”. Po chwili odszedł . Wrócił do pobojowiska. Było tam kilku zaciekle walczących czerwonoskórych.
 Tymczasem Winnetou  biegał tam i z powrotem do rzeki Colorado, aby tam wrzucać ciała zabitych wojowników. To miało na celu ukryć zwłoki przed niechcianymi spojrzeniami. Aladyn wrócił do swojego domu i był bardzo rad ujrzawszy całych i zdrowych Sandrę z Bilem i trzęsącą się ze strachu młodą Indiankę.
-,,Aaaaaaaaaa, a gdzie jest mój Surehand?”- zdenerwowanie zapytała Pachnący Kwiat.
- ,,Twój luby zaraz też przyjdzie. Nic się nie martw!”- odpowiedział uspokajającym tonem gospodarz domu, który po chwili wyszedł na ganek by zaczerpnąć świeżego powietrza. Tym czasem Surehand dochodził do domu. Był bardzo poruszony losem jego niedawno poślubionej żony, myślał jak się ona czuje i czy jej się nic nie stało, bo by tego nigdy sobie nie wybaczył.
 Zmartwione zaś kobiety przez większość spędzonego czasu wypatrywały przez okno idącego mężczyznę.
- ,,Jest, jest, widziałam go”- uspokoiła Sandra Indiankę, i ta od razu wybiegła z domu z rozwartymi ramionami, niczym skrzydła anioła, wpadła w objęcia dzielnego i walecznego męża. W tym zwycięskim uniesieniu wrócili do ogniska. Podczas, gdy ,,woda rozmowna” rozwiązywała biesiadnikom języki.
 Panu Henrykowi przypomniała się pewna historia, którą zapragnął się podzielić:
- ,,Wówczas kiedy przywiozłem do domu złoto, a żona moja poszła na plotki, zapukał do drzwi, jak się później okazało, bardzo stary jegomość. Miał koło setki. Podpierał się drewnianą laską i lekko się garbił. Nosił czarną pelerynę ze złotymi wstawkami, a w rękach miał zawiniątko, które to bardzo mnie zaintrygowało.
-Czego chcecie? –zapytałem.
-Chciałem Wam ofiarować tę kopertę, żebyście z jej zaleceniem zakopali złoto… tam w ogródku, ponieważ śniło mi się, że grupka Indian z Gór Skalistych chce Wam ją odebrać. Tak będzie najlepiej.
Wziąłem więc łopatę ze schowka pod schodami i wykopałem dół na 8 stóp głęboki i na tyleż szeroki. Włożyłem do niego złoto i zakopałem je. Po tym weszliśmy do domu i swoje kroki skierowaliśmy do gabinetu, gdzie zdjąłem zegar ze ściany, zrobiłem potężną dziurę, tak aby móc włożyć do środka indiański list, który przykryłem zawieszonym zegarem. Starzec odszedł, a ja zostałem sam w domu. I tak oto było z tym złotem, które to ponownie wykopał Aladyn”.

czwartek, 2 maja 2019

STWORZENIE PODWODNEGO ŚWIATA

Dzień pierwszy

Na początku było brudne akwarium.


Dzień drugi

Władca postanowił, że akwarium uczyni czystym.  Postawił puste akwarium.


Dzień trzeci 

I Pan rzekł do swego sługi: "Niech w akwarium pojawi się podłoże, pod wszelką roślinność". I tak się stało - upłynął dzień trzeci.


Dzień czwarty

I nastał dzień czwarty. I Pan ponownie rzekł do swego sługi: "Pora, żeby ziemie zalać wodą". I tak się stało - upłynął dzień czwarty.

Dzień piaty

Nastał dzień piąty. Pan rzekł do swego przyjaciela: "Najwyższa pora, aby posadzić wszelką roślinność". Tak upłynął dzień piąty.  








Dzień szósty

Nastał dzień szósty. Pan rzekł do swojego poddanego: "Teraz czas najwyższy, aby dom ten zamieszkały podwodne stworzenia. I tak się stało - upłynął dzień szósty.




Dzień siódmy

Pan odpoczął i przyglądał się swojemu stworzeniu i stwierdził, że: "Tak, to było dobre".

środa, 1 maja 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 5


     Szczęśliwa córka pomagała mamie przy domowym ogródku, zaś zadowolony zięć czasami wspominał z teściem, jak tu przyjechał z kolegami po raz pierwszy. I na te wspomnienia niejednokrotnie zakręciła się mu łezka w oku, był to bowiem jeden z najpiękniejszych momentów w jego życiu.



Rozdział V

         W domu Fordów panowała tradycja, polegająca na tym, że gospodyni miała zwyczaj wstawać jako pierwsza, żeby przygotować śniadanie dla pogrążonych snem domowników.
Pewnego ranka stało się coś niespotykanego jak do tej pory. Panią Karolinę obudziło głośne szuranie na piętrze. Postanowiła, że wstanie i uchyli drzwi, żeby sprawdzić, kto tak wcześniej wstał. Następnie na schodach ujrzała wysokiego mężczyznę, którym bez wątpienia był Old Surehand. Ponieważ nie chciała zostać podejrzana o podglądanie, szybko wycofała się do małżeńskiej sypialni i przyłożyła ucho do ściany, ponieważ była bardzo ciekawa, co Westman gotów uczynić. Po chwili usłyszała odgłos otwieranych drzwi głównych. Natychmiast zjawiła się przy oknie, by odprowadzić wzrokiem oddalającego się gościa. 
    Tym czasem obserwowany mężczyzna podążał w kierunku pobliskiego lasu, gdzie umówił się wcześniej z Indianami na zakład, że przetrwa ich tortury. Doszedł do niewielkiej polany, gdzie grupa kilkunastu siedzących czerwonoskórych braci paliła ognisko.
-,,O, jesteś już!” - bardzo się ucieszyli.
- ,, No to chodź tu teraz do nas!” –wypowiedziawszy te słowa, dopadło go dwóch mocnych rdzennych mieszkańców tej ziemi i przywiązali do drzewa. Westman był w pozycji pionowej, kończyny miał związane grubymi linami do pnia,
a indiańscy wojownicy rzucali dookoła niego, po kolei -toporami, zwanymi tutaj tomahawkami, co wywoływało głęboki stres. Była to próba przy palu męczarni, której większość białych nie przeżywała. Przetrzymanie jeńca przy palu było celowe, aby sprawić mu jak najwięcej strachu. Gdy męczarnie psychiczne miały się już ku końcowi, Old Surehand powiedział tak:
- ,,Wasze sztuczki są dobre dla greenhornów, a nie dla zaawansowanych i zahartowanych Westmanów!”.
      Pachnący Kwiat, jedyna córka wodza plemienia Siuksów o ślicznej i niespotykanej urodzie: czarniejszych od hebanu włosach i błyszczących w tym samym odcieniu oczach, również obserwowała to widowisko. Ubrana była w lnianą sukienkę przypominającą kolorem  kalifornijskie niebo. Na głowie zaś miała jedwabną białą chustkę. W momencie, gdy narzuciła ją jeńcowi na głowę kończąc tym jego tortury, dziewczyna wykazała się szlachetnym sercem. -,,Mój Ci jest mój”- krzyknęła. Tym oto sposobem zrobiła dobry uczynek, za który kiedyś Wielki Monitou ją wynagrodzi.           Westmanowi intensywniej zabiło serce na jej widok, bowiem miał wobec niej duży dług wdzięczności, który później, jak się okazało przerodził się w uczucie, nazywanym miłością.
-,,Czy na pewno chcesz tego białego człowieka za męża?”- zapytał córkę wódz.
- ,,Tak, jest czcigodny Ojcze!”.
- ,,W takim razie, proszę przeciąć więzy Old Surehanda”- zwrócił się Dzielny Bizon do swoich poddanych. Była to wielka ujma i obelga wydawania czerwonoskórej córki za białego męża lub odwrotnie. Ten szczęśliwiec winien ofiarować teściowi za tak piękną dziewicę równowartość 100 kg złota, a w dodatku było to jedyne dziecko wodza. Tym oto sposobem czerwonoskóra zostanie na zawsze wydziedziczona ze swojej rodziny. Ponury, smutny i podenerwowany bohater tej przygody wrócił do domu, opowiedział wszystkim historię, jaka go spotkała w lesie i poprosił domowników o pomoc.
- ,,Zaraz coś wymyślimy!” – powiedział p. Henryk i udał się w kierunku drzwi głównych. Po dłuższej chwili nieobecności gospodarza domu wszyscy nagle usłyszeli jego zasapany głos: -,,Ufff. Och, jak mi ciężko. 
-Niech mi ktoś pomoże!”.
-,,A o co chodzi Henryku?”- odezwała się zaniepokojona żona. -,,Niosę coś bardzo ciężkiego!”.
    Surehand, Aladyn i Winnetou w tej chwili znaleźli się w pobliżu wołającego o pomoc, wzięli od niego sztabę złota i zanieśli pod wskazane im miejsce.
- ,,To jest dla Ciebie młody przyjacielu!”.
- ,,Dziękuję Wam bardzo Panie Ford, ale jak Wam za to się odwdzięczę?”- zapytał obdarowany.
- ,,Jak będziesz miał syna to nazwiesz go moim imieniem”.
- ,,Och, dla mnie to będzie wielki zaszczyt”- odezwał się Old Surehand. Już szczęśliwy Westman zaczął ciągnąć w kierunku lasu sztabę złota podarowaną mu wspaniałomyślnie przez hacjendera. Po kilkunastu minutach dotarł do wodza z tymi oto słowami: 
-,,Daję w Wasze ręce posag, za córkę Pachnący Kwiat i od tej pory przyrzekam na Monitou, że będę o nią dbał i że włos z jej głowy nie spadnie”.
      Zaszkliły się oczy Dzielnemu Bizonowi i przypomniało mu się, jak Dzika Sarna, jego jedyna żona, gdy odchodziła z tego świata to ostatnie jej zdanie, które wypowiedziała, było takie: 
-,,Pamiętaj, mój ukochany, pragnę żeby nasza córka, swoją mądrą decyzją uratowała komuś życie”. 
    Wódz z bólem serca złączył ręce białego i czerwonej dziewczyny, a potem ich pobłogosławił. Westman bardzo się ucieszył i udał się z nowo poślubioną żoną do domu metysa.
    Panu Henrykowi kamień spadł z serca na widok wracającej młodej pary. Miał bowiem wobec dziewczyny kilka oczekiwań.
     Do tej pory brakowało jego córce i żonie dodatkowej pary rąk w gospodarstwie domowym. 
   Na razie świeżo poślubieni mieli zamieszkać w domu dzieci Fordów, bo na postawienie trzeciego domu zabrakło  miejsca. 
      Minął rok od zaślubin Aladyna z Sandrą, a wszyscy mogli podziwiać małego dwumiesięcznego Billa, ich synka. Tą okazję postanowili zatem uczcić wodą ognistą. Dla wszystkich mężczyzn jej wystarczyło, gdyż kobiety delikatne z swojej natury popijały dobrego gatunku wino sprowadzone z Hiszpanii. 
     Dzięki pojawieniu się bardzo pomocnej indianki , szczęśliwi rodzice mogli już spokojnie poświęcać czas na wychowanie swojego dziecka.

      W bliskim sąsiedztwie Fordów zabrzmiały głośne śmiechy, chóralne śpiewy i chichoty dam.

        Domy otaczał las w którym Aladyn ubił potężnego niedźwiedzia a Old Surehand był w niewoli, po kilku wznowionych porachunkach z Siuksami.
    Można powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat temu.

,

piątek, 29 marca 2019

Moja droga do gwiazd

      W poniedziałek 1 października roku pamiętnego 2018, zdecydowałem się, że w końcu muszę zrobić ten krok. Miało być nim spróbowanie swoich sił przed kamerami. Znaleźliśmy z Adamem (którego osoby nie muszę chyba już nikomu przedstawiać) znaną agencję castingową, która mieściła się w centrum Warszawy. Po ustaleniu terminu i godziny spotkania, wysłałem maila z zapytaniem o dostosowanie lokalu do wózków, niestety na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Nadszedł w końcu oczekiwany dzień przesłuchania. Wyruszyliśmy na przystanek autobusowy linii 118, która pasowała nam, aby dojechać na miejsce bezpośrednio. Po kilku minutach przyjechał, a na miejscu byliśmy po około 40 minutach. Banda rozwydrzonych dzieci która wsiadła na jednym z przystanków, nie była jak się później okazało naszym największym problemem. Na wstępie powitał nas spory stopień przed drzwiami wejściowymi, oraz wąskie drzwi. Stojąc w środku budynku, mając do wyboru kilkanaście schodów w górę, albo jeszcze więcej w dół, widząc nasze zakłopotanie, zainteresowała się naszym losem para młodych ludzi, którzy powiedzieli, aby poczekać a zaraz ktoś nam pomoże. Przyszło do nas dwóch pracowników, którzy po kilku wskazówkach jak podnosić wózek, pomogli nam pokonać schody do góry, gdzie czekała na nas mała ciasna winda, do której ledwo wjechałem wózkiem. Następną przeszkodą okazały się kolejne wąskie drzwi oraz dwa stopnie po wejściu do poczekalni. Pracownicy musieli zrobić szybkie przemeblowanie, aby mój wózek mógł zjechać bezpiecznie po schodach. Zostaliśmy skierowani do kolejnej poczekalni, gdzie dano nam do wypełnienia ankietę, którą zdążyliśmy częściowo wypełnić, ponieważ fotograf wywołał moje nazwisko. Udaliśmy się do pokoju przesłuchań, gdzie przywitał nas mały kundelek o imieniu Żaba. Właścicielka Żaby zadawała  rozmaite pytania, a w tym czasie fotograf robił mi mnóstwo zdjęć. Mój asystent wypełniał w tym czasie ankietę. Podczas rozmowy Adam wspomniał o tym, że piszę słuchowiska co zainteresowało młodą kobietę. Wymieniliśmy się mailami, a ja obiecałem, że wyślę pierwszy odcinek. Tak też zrobiłem. Pracownicy zapewniali, że odezwą się gdyby znalazła się jakaś rola dla mnie.Według mnie  warto było tam pojechać, pomimo tylu utrudnień i nieudogodnień. Na pytanie dlaczego chciałbym być aktorem, odpowiedziałem, że byłbym autentycznym aktorem na wózku, co ich bardzo ucieszyło.Pomimo tylu niedogodności  (bariery architektoniczne ) uważam , że było warto.

poniedziałek, 25 marca 2019

Coś dla lodomaniaków

Lodziarnia "Retro Smaki" ul. Poborzańska 45/4u 03-365 Warszawa


       
      20 lipca byliśmy w Parku Bródnowskim z moim ulubionym asystentem Adamem. Było bardzo gorąco i naszła nas ochota, aby się schłodzić. Przypomniało mi się, że znajomy polecił mi pewien lokal z bardzo dobrymi lodami rzemieślniczymi, o nazwie "Retro Smaki", który po chwili błądzenia udało się znaleźć. Szczęśliwi otworzyliśmy drzwi i doznaliśmy szoku, do naszych uszu docierały jazzowe nuty. Podeszliśmy do kasy, obok której stała wielkich rozmiarów lodówka z różnymi smakami zimnych pyszności. Zapytaliśmy, czy można tu dostać dobre lody? Najlepsze - usłyszeliśmy odpowiedź. Dostaliśmy do spróbowania po łyżeczce wiśni z rumem i czekoladą, co utwierdziło nas koneserów, że dziewczyna mówiła prawdę. Ostatecznie zamówiłem Nutellę, a Adam kiwi ze szpinakiem. Spore porcje ok. 70g zachwyciły nasze oczy, a już za chwilę miały zachwycić także nasze podniebienia. Po uregulowaniu rachunku, zaproponowałem wspólne zdjęcie, co niestety spotkało się z odmową. Na nieszczęście strąciłem stojący na krawędzi lady mały, pusty słoik na napiwki, który roztrzaskał się o twardą podłogę. Zaczęliśmy przepraszać za wyrządzoną szkodę i zostawiliśmy rekompensatę pieniężną za poniesione straty. Z bijącymi sercami udaliśmy się do sklepu po jakiś mały słoik, ale w sklepie z pamiątkami znaleźliśmy ładną metalową puszkę-skarbonkę z napisem " To tutaj fajna dziewczyna zbiera fundusze na przygody małe i duże", którą kupiliśmy i udaliśmy się z powrotem do lodziarni. Podbiliśmy do kasy a ja podniosłem siatkę w której była skarbonka i wręczyłem ją wraz z ponownymi przeprosinami. Dziewczyna za kasą była miło zaskoczona i od razu puste miejsce po pustym słoiku zastąpiła ładną skarbonką. Koniec końców dziewczyna miała rację co do lodów, jak żyję nigdy takich dobrych nie jadłem. Ta głębia smaku, oraz intensywność czekolady powalają i nie dają o sobie zapomnieć. Serdecznie zachęcam do skosztowania, oraz chętnie wskażę drogę ;)


piątek, 22 marca 2019

Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 4




Rozdział IV


  Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
-,,Uff, ale się zmęczyłem moja kochana księżniczko. To moja zdobycz dla Ciebie, zobacz jaka ładna. Futro z niedźwiedzia możemy wyprawić i położyć go w naszym przyszłym domku jako dywan na podłodze, a mięso spożytkujemy wszyscy’’- zaproponował przyszły pan młody.
-,,Och, tak bardzo się cieszę”- westchnęła z ulgą córka Karoliny i Henryka.
-,,No to komu w drogę, temu czas się kończy i pieniądze”- powiedział Old Firehand.
-,,No to dobry pomysł”- ucieszył się pan domu.
I wszyscy udali się do pobliskiego kościoła.



      Idąc w kierunku zachodnim około 15 minut od domu, ujrzeli następujący widok: rzekłbyś drewnianą chatkę, na której dachu widniał krzyż, a na poddaszu była umiejscowiona dzwonnica. Świątynia ta w stylu anglikańskim pamięta czasy 16 wieku. Obecnie znajduje się w małej wiosce przynależącej do miasta Kolorado, o nazwie Pueldo. Nasi bohaterowie weszli do środka, tam spostrzegli krzątającego się po świątyni 40 letniego pastora. Miał na sobie czarną koszulę z pozłacanymi guzikami i spodnie w tej samej barwie.
-,,Witajcie Henryku. Co Was do mnie sprowadza?”- zapytał.
-,,Witajcie Alanie. Czy udzieliłbyś ślubu mojej córce i temu oto dżentelmenowi, Aladynowi? - zapytał Pan Henryk, wskazując na stojących obok siebie młodych.
-,,No to trzeba zawołać Panią pastorową i za chwilę dokonamy obrządku”- powiedział duchowny i poszedł po swoją żonę, która była w gabinecie obok. W momencie, gdy włożył prawą rękę do szuflady i zaczął nerwowo przeszukiwać ją, natknął się na coś ostrego, przypominającego w kształcie bardzo ostre narzędzie, które w rezultacie sprawiło mu natychmiastowy ból.
-,, Gdzie są te obrączki?’- zwrócił się pastor do swojej 38 letnią żony.
-,,No przecież Ci mówiłam, że przełożyłam je do drugiej szafki. A co się stało?”
-,,Do licha, chyba się skaleczyłem”- odpowiedział zapytany .
-,, Ach, przecież tu położyłam nóż”- odparła przestraszona kobieta. Daj mi szybko rękę to Ci ją opatrzę, mam tutaj bandaż i wodę ognistą.
-,,Dzięki kochanie, to jest tylko mała ranka. Ty lepiej idź do gości, a ja zrobię sobie opatrunek i za chwilę do Was wrócę”- rzekł Alan. Pani pastorowa pojawiła się przed gośćmi ubrana w szarą tunikę oraz w trzewikach na niskim obcasie w kolorze błękitu. Jej siwe włosy upięte w kok dodawały jej szyku i elegancji. Na nosie miała okulary.
-,,Witam. Jestem mis Mery, żona pastora. Przyniosłam Wam obrączki, mały nożyk i talerzyk”.
-,,Dzień dobry. Moje uszanowanie, całuję rączki”- z galanterią odezwał się Pan Henryk i pocałował kobietę w dłoń. A to są nasi goście i para zakochanych wskazał ręką na stojących obok niego szczęśliwych ludzi. I po przedstawieniu się z wszystkimi zawołała męża:,, Alanie, czy już jesteś gotowy?”.
-,,Tak, już idę do Was”- odkrzyknął. No to zaczynamy od pewnego tutaj obowiązującego obrządku, polegającym na nakłuciu nożykiem opuszek serdecznych palców u prawych rąk nowożeńców. U Indian ten zwyczaj miał oznaczać wierność do końca życia. Ważne było, żeby podczas tego rytuału, krew nie spadła na drewnianą podłogę, bowiem to oznaczało wielkie nieszczęście w związku.
,, Tak, proszę, ja Wam teraz tym oto nożykiem nakłuję opuszki serdecznych palców u prawych rąk, to nie będzie bolało. A Ty Mery nastaw ten talerzyk” – powiedział duchowny.
Trzy minuty później było już po wszystkim. Młodzi wymienili się nawzajem obrączkami z wygrawerowanymi imionami. Na okaleczonym palcu Sandry widniał krążek ze szczerego złota, zaś na ręce Aladyna ze srebra.
-,,Od tej chwili może Was tylko rozłączyć Wielki Manitou”- powiedział mistrz ceremonii.
Wziąwszy ślub, para młoda pocałowała się.
-,,Howgh” – krzyknął Winnetou. Wyraz ten u Indian oznaczał, że zgadzam się z przedmówcą, jestem tego samego zdania lub potwierdzam.
-,,Gratuluje Aladynie takiej kobiety”- powiedział Old Wabble.
Old Firehand zaś podszedł do panny młodej, wyjął z kieszeni plik banknotów dziesięciodolarowych i wręczył go jej.
-,,Bardzo Ci dziękuję”- odezwała się Sandra.
-,,Tak, trzymaj to i potraktuj jako prezent ode mnie”. Dziewczyna nigdy takich pieniędzy nie widziała na oczy.
Po krótkiej ceremonii i gratulacjach, wszyscy goście ruszyli z powrotem do domu Pana
*Wielki Manitou jest to odpowiednik św. Ducha u Indian.
Henryka. Trzeba było zważyć niedźwiedzia, którego upolował Aladyn. Gdy dotarli do domu
Wesstmani wzięli zwierzynę, położyli ją na wadze, skala od razu podskoczyła do końca, tzn. strzałka wskazywała 1500 funtów = w przybliżeniu 700 kg. Trzeba było coś z nim zrobić. Mięsa z niedźwiedzia wystarczyłoby na około tygodnia czasu, oczywiście pieczonego na ognisku, a następnie polanego miodem, otrzymanego od pszczelarza mieszkającego w niedalekim sąsiedztwie.
-,,No to moi drodzy, proponuję, aby zdjąć skórę z szarego misia i poprosić o pomoc Old Shatterhanda i Winnetou”- zadecydował pan domu.
-,,Wszyscy poparli p. Henryka”.

        Niewiasty w tym czasie udały się do kuchni, żeby upiec placki na meksykańskie tortille, do tego miały użyć resztki mięsa, które zostało im z upolowanego niegdyś dzika. Sos zrobiły z papryczek jalapeno i pomidorów, zaś nadzienie było z fasoli, kukurydzy, trochę czosnku, imbiru i mięty. Po upływie ze czterech kwadransów kolacja była gotowa. Kobiety wnosiły do salonu na ceramicznych półmiskach przygotowaną własnoręcznie tortillę, zaś Westmani w tym samym czasie zrobili obok domu ognisko oraz piekli na nim weselnego niedźwiedzia.
Old Surehand zaproponował Aladynowi, że może mu zrobić naszyjnik z kłów oraz pazurów upolowanej zwierzyny. Ten na tą propozycję, bardzo był rad.
-,,Dziękuję przyjacielu!” – odparł pan młody.
-,,Sandro, pozwól jeszcze na chwilkę do kuchni - zawołała Karolina córkę. Tutaj mamy dzbanek z tekillą, żeby zrobić jakiś eliksir do picia. Proponuję moje dziecko, żebyś teraz poszła na pole i zebrała trochę lubczyku oraz tataraku. Jak przyniesiesz te zioła to wtedy je posiekamy i wrzucimy do dzbanka z wodą, ognistą ma się rozumieć.
Panowie pokroili pieczeń i obecnym zwyczajem musieli przed podaniem ją zdegustować, zaś pierwszy kawałek należał się panu młodemu w celu sprawdzenia czy mięso nie jest zatrute.
-,,No i jak Aladynie Ci się wydaje, jaki ma smak?”
Zapytany odpowiedział z pełnymi ustami, że mięso jest bardzo smaczne i dobrze wypieczone, zatem zapraszam wszystkich na weselną ucztę.
-,,Pan Henryk krzyknął do swojej żony z podwórka, na którym piekli niedźwiedzia, czy już jest wszystko gotowe?”
-,,A czy Sandra już wróciła?” - zapytała Karolina. Wysłałam ją już jakiś czas temu po zioła.
-,,Nie ma jej, zaniepokoił się pan młody. A gdzie ona miała iść?”
-,,Poszła na pole”.
-,,Zaraz tam pobiegnę” - odparł nasz bohater. I nie zastanawiając się wybiegł ze strachu z wybałuszanymi oczami.
-,,Poczekaj na mnie Aladynie, poczekaj, pójdę z Tobą”- złożył propozycję Winnetou.
-,,W porządku mój przyjacielu, musimy się spieszyć. Nie może się jej stać żadna krzywda. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył”- tłumaczył świeżo poślubiony.
Dotarli wkrótce do rozwidlenia dróg.
- ,,No to ja idę w lewo, a Ty idziesz w prawo. Kto pierwszy ją znajdzie to zrobi trzy strzały w górę ze swojej broni’’- zakomenderował czerwonoskóry. Każdy pobiegł w swoją stronę. Po niedługim upływie czasu panu młodemu ukazały się połacie zboża i wysokie ogrodzenia wzdłuż pola. W oddali zamigotał mu bielejący się dach i wystające za nim łany kukurydzy. Nasz niedoświadczony Westman zaczął węszyć podstęp, podszedł do domu, przytknął ucho w szparę między drzwiami i nic nie usłyszał. Po chwili szarpnął za klamkę: ,,Uf, na szczęście były otwarte”- ucieszył się Aladyn. Drzwi złowróżbnie zaskrzypiały, od razu oblał się potem, ale mimo wielkiego przeszywającego go strachu wszedł do środka. Przed sobą ujrzał związaną do krzesła Sandrę, miała zaklejone usta, więc nie mogła wołać o pomoc, zresztą, nikt na tym pustkowiu i tak by jej nie usłyszał. Po krótkiej chwili zerwał jej plaster z warg.
-,,On, on tu gdzieś jest”- wyjąkała ze strachu Sandra.
-,,Pst, pst, nic Ci się przy mnie nie stanie, zatem przystąpmy do dzieła”- wyszeptał jej mąż do ucha. Po krótkiej chwili dziewczyna była już oswobodzona z więzów. Aladyn otworzył drzwi i w mig zobaczył ogromnego draba, mierzącego chyba 7 stóp, a w dodatku był dobrze zbudowany.
-,,Oho, mamy gościa, a gość na moim terenie jest intruzem, więc trzeba go obezwładnić”- poinformował niespodziewanego przybysza ranczer. Uwolniona w odruchu obronnym sięgnęła za łopatę, która leżała w rogu stodoły i wybiegła z nią z pomieszczenia gospodarczego.
,,Kochanie, tu jestem”- krzyknęła aby odwrócić uwagę od oprawcy jej męża i uderzyła właściciela tych ziem łopatą w potylicę. Ten zachwiał się, ale nie upadł, czego kobieta się nie spodziewała.
Farmer rzucił się z pięściami na Aladyna i w tym momencie usłyszeli strzał, po którym zakończył żywot gospodarz. Po chwili zza horyzontu wyłonił się Winnetou, podbiegł szybko do nieruchomego ciała i sprawdził czy oddycha, bowiem strzelał z niebezpiecznie dalekiej odległości. Dla upewnienia walnął go korbą swojej broni w głowę. Para młoda poszła do domu zostawiając Indianina oprawcy, ponieważ takie na Dzikim Zachodzie panowało prawo. Taka to jest zemsta za narażenia życia swoich przyjaciół. Wkrótce wszyscy siedzieli przy ognisku, pili eliksir miłości, jedli łapy oraz polędwicę niedźwiedzia w miodzie. Bardzo im to smakowało.
- ,,Um, wspaniała uczta!”- odparł szczęśliwy pan domu. Zaś Karolina miała łzy wzruszenia, oczywiście ze szczęścia, że córka jest cała i zdrowa. Czerwonoskóry opowiedział wszystkim o zajściu z ranczerem, a po tej krótkiej opowieści wszyscy podziwiali dzielną postawę Sandry. Siedzieli, rozmawiali i tańczyli przy blasku ognia aż do bladego świtu. Old Wabble wyjął quena i zaczął w niego dmuchać wydobywając zeń wysokie dźwięki składającą się w skoczną melodię. Aladyn pokazywał wszystkim naszyjnik z kłów oraz pazurów upolowanego szarego niedźwiedzia.
-Wspaniała robota! - pochwalili biesiadnicy rzemiosło Surehanda. Wraz z świtem poszli wszyscy zmęczeni spać.
      
        Minęło kilka miesięcy od zaślubin, a już obok domu Pana Henryka stał nowy jednopiętrowy dom nowożeńców z dużymi oknami oraz spadzistym zadaszeniem pokrytym dachówką ceramiczną w kolorze palonej cegły. Teść wraz z zamieszkałymi w jego domu westmanami pomógł zięciowi postawić tę małą hacjendę, zbudowawszy ją z drewnianych bali. Budynek ten miał na dole 2 pokoje, łazienkę i dużą kuchnię z salonem. Do środka chaty wchodziło się przez zadaszoną balkonem werandę. Na prawo od drzwi wejściowych mieściła się niewielkich rozmiarów izba, w której Aladyn, tak jak Mister Ford zrobił gabinet. Na lewo od wejścia znajdowała się łazienka z wygodną wanną na nóżkach o kształcie lwich łap, tuż obok była sypialnia małżonków, w której rzucało się w oczy mahoniowe duże łóżko, którego rama przypominała kształt serca oraz ogromna trzydrzwiowa szafa wyglądająca na ciężką i solidną. Obok łoża stał stolik nocny z toaletką z lustrem i szufladkami z pozłacanymi rączkami. Tuż obok usytuowany był pokój o przeznaczeniu dziecięcym w tonacji różnokolorowych kwiatów. Mijając pokój malucha dalej wchodziło się do dużych rozmiarów salonu z wydzielonym pomieszczeniem kuchennym. W tym salonie znajdowały się, tak jak w domu Pana Henryka, sześć foteli oraz okazała wygodna pluszowa kanapa i kominek bez którego nie mógł by sobie wyobrazić życia żaden ziemianin, przy którym stał niewielki stolik. W przeciwległym kącie widniała biblioteczka, co podkreślało inteligencki charakter domu. Kuchnia została zaprojektowana w stylu kolonialnym. Balustrada przy niezbyt stromych stopniach pnących w górę była wykonana na wzór stylu nowojorskiego. Schody z mahoniowego drewna pokryte bezbarwnym lakierem nadawały szczególny urok tejże hacjendzie. Na górze znajdowały się 3 pokoiki przeznaczone dla gości, a także niewielkich rozmiarów łazienka oraz okazały balkon z widokiem na góry skaliste. Pomieszczenia 
gościnne były wyposażone w łóżka, szafki i niewielkie stoliki. Na ścianach znajdowała się boazeria. Zasłony we wszystkich oknach domu miały barwy flagi Stanów Zjednoczonych. Głównie w domostwie Aladyna i Sandry panowały kolory żółci, błękitu oraz soczystej zieleni. Małżonkowie wiedli spokojny tryb życia i często odwiedzali rodziców, jedli wspólne posiłki, bowiem było blisko, wystarczyło przejść kilkanaście jardów od domu Aladyna do hacjendy p. Henryka. Okolica napawała spokojem, pod chaty podchodziły z pobliskiego lasu niejednokrotnie bażanty, zające oraz kuropatwy. Szczęśliwa córka pomagała mamie przy domowym ogródku, zaś zadowolony zięć czasami wspominał z teściem, jak tu przyjechał z kolegami po raz pierwszy. I na te wspomnienia niejednokrotnie zakręciła się mu łezka w oku, był to bowiem jeden z najpiękniejszych momentów w jego życiu.
*quena – indiański flet