Z okazji świąt narodzenia Syna Bożego , życzę Tobie : pachnącej lasem choinki pod którą znajdziesz swoje wymarzone prezenty . Zaś za wigilijnym stołem , uginającym się od jadła i napitku radosnej rodzinki. Na , którym nie zabraknie czerwonego barszczu , opłatka , piernika , a w telewizji Kevina , którego warto oglądać w towarzystwie dobrego wina . A na koniec moi mili , abyście się pogodzili. Życzę jak kto woli : Mikołaja lub Śnieżynki wyskakujących spod pierzynki.
PS I aby przyszły rok był lepszy od poprzedniego ale słabszy od następnego ;) życzy Marcin Piórkowski
Nie oceniaj książki po okładce to porzekadło wszystkim dobrze znane, moje brzmi nie oceniaj książki po tytule.
poniedziałek, 23 grudnia 2019
czwartek, 19 grudnia 2019
Oda do Magdy
Magdaleno,asystentko moja .Ty jesteś jak zdrowie , ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię poznał. Dziś dobroć w Twojej osobie widzę i opisuję , bo raduję się przy Tobie.
piątek, 6 grudnia 2019
Bajka
Dawno dawno temu za górami, za lasami, za siedmioma jeziorami rósł potężny,rozłożysty dąb, na którym zamieszkiwały rodziny ptaków. Niskie gałęzie zamieszkiwały niewielkich rozmiarów ziarnojady zaś wyższe zasiedlały drapieżniki. Najwyższe z nich zajęła rodzina orłów. Żyli sobie tata orzeł i mama orzeł i wspólnie wychowywali małego orzełka.
Posłuchajcie jak to było. Mały orzełek rósł jak na przysłowiowych drożdżach. Gdy nauczył się latać, to niemałą frajdę sprawiały mu rodzinne polowania, podczas których uczył się i poznawał sztukę polowania i wybierania ofiary. Gdy miał 10 lat, podczas samotnego lotu spotkał szybującego sokoła, niedoświadczony mały orzełek chciał się z nim zaprzyjażnić . Podleciał do niego i spotkała go przykra niespodzianka. Wielki drapieżnik machnął skrzydłem tak , że młody orlik upadając na skałę złamał skrzydło po czym stracił przytomność i bezwładnie zsunął się na ziemię. Mama orzeł zaczęła się martwic dlaczego tak długo jej syn nie wraca do domu. Tata orzeł obiecał , że go znajdzie. Natychmiast poleciał po swojego kolegę kondora. Wyjaśnił mu w czym rzecz i oddalili się na poszukiwania. Nagle stary orzeł wzbił się do góry. O,jest-tam leży , ciekawe czy ...No właśnie-wszedł mu w słowo kondor Chwilę potem byli przy młodym orle. Stary orzeł wystraszył się , że syn nie wykazuje oznak życia , i przerażony dotknął skrzydłem orlika i stwierdził z radością , że żyje. Po krótkich oględzinach, doszedł do wniosku, że trzeba go zabrać do ptasiego domu. Chwycił syna w szpony i udali się w drogę powrotną. W drodze powrotnej napotkali podejrzanego ptaka. Był nim sokół , który zaczął zataczać nad nimi złowrogie kręgi. Nagle ten podleciał i zaatakował poczciwego ojca , a na odsiecz pospieszył kondor.
Co szurasz- wyskrzeczał wzburzony kondor , kto podnosi skrzydło na mojego przyjaciela jest moim wrogiem. W tym momencie wywiązała się walka między kondorem a sokołem. Korzystając z okazji stary orzeł wraz z synem odlecieli do swojego gniazda. Gdy dolecieli do orlego gniazda mama orzeł z zatroskanym dziobem poczęła się przyglądać młodemu orlikowi. Co ci się stało-zaczęła się martwić ptasia mama. Znalazłem go na żwirowisku , powiedział tata ptak. I tak pod opieką troskliwych rodziców rósł mały orzeł, nabierał sił...Już nigdy więcej nie wzbił się w powietrze. Jeździ w specjalnej klatce na kółkach i zwiedza okolice oraz świat. Jest obecny i żyje wśród nas .
Co szurasz- wyskrzeczał wzburzony kondor , kto podnosi skrzydło na mojego przyjaciela jest moim wrogiem. W tym momencie wywiązała się walka między kondorem a sokołem. Korzystając z okazji stary orzeł wraz z synem odlecieli do swojego gniazda. Gdy dolecieli do orlego gniazda mama orzeł z zatroskanym dziobem poczęła się przyglądać młodemu orlikowi. Co ci się stało-zaczęła się martwić ptasia mama. Znalazłem go na żwirowisku , powiedział tata ptak. I tak pod opieką troskliwych rodziców rósł mały orzeł, nabierał sił...Już nigdy więcej nie wzbił się w powietrze. Jeździ w specjalnej klatce na kółkach i zwiedza okolice oraz świat. Jest obecny i żyje wśród nas .
sobota, 9 listopada 2019
Moje przemyślenia
Czym jest człowiek "krzywoprosty"?
Dla mnie jest bufonem , który chodząc po gruzowisku uważa, że jest na deskach teatru powszechnego. Muzyki klasycznej słucha na radyjku tranzystorowym, zaś zdjęcia robi starą Nokią 7650 i chwali się nimi wrzucając je na insta. Cwaniakuje i robi z siebie pajaca. W dodatku jest homonidem, a przy tym uważa się za najmądrzejszego. Uchodzi za znafce, tak jest, nie jest to błąd ortograficzny wynikający z mojej nieznajomości ortografii, tylko jest to zabieg celowy. Zwraca uwagę na to co je ktoś inny, a sam pakuje w siebie bezwartościowe trociny.Niestety na mojej drodze spotkałem takich ludzi.
piątek, 1 listopada 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 7
Po tym weszliśmy do domu i swoje kroki skierowaliśmy do gabinetu, gdzie zdjąłem zegar ze ściany, zrobiłem potężną dziurę, tak aby móc włożyć do środka indiański list, który przykryłem zawieszonym zegarem. Starzec odszedł, a ja zostałem sam w domu. I tak oto było z tym złotem, które to ponownie wykopał Aladyn”.
Rozdział
VII
- ,,Wówczas kiedy przywiozłem do domu złoto, a żona moja poszła na plotki, zapukał do drzwi, jak się później okazało, bardzo stary jegomość. Miał koło setki. Podpierał się drewnianą laską i lekko się garbił. Nosił czarną pelerynę ze złotymi wstawkami, a w rękach miał zawiniątko, które to bardzo mnie zaintrygowało.
- Czego chcecie? –zapytałem.
- Chciałem Wam ofiarować tę kopertę, żebyście z jej zaleceniem zakopali złot … tam w ogródku, ponieważ śniło mi się, że grupka Indian z Gór Skalistych chce Wam ją odebrać. Tak będzie najlepiej.
Wziąłem więc łopatę ze schowka pod schodami i wykopałem dół na 8 stóp głęboki i na tyleż szeroki. Włożyłem do niego złoto i zakopałem je. Po tym weszliśmy do domu i swoje kroki skierowaliśmy do gabinetu, gdzie zdjąłem zegar ze ściany, zrobiłem potężną dziurę, tak aby móc włożyć do środka indiański list, który przykryłem zawieszonym zegarem. Starzec odszedł, a ja zostałem sam w domu. I tak oto było z tym złotem, które to ponownie wykopał Aladyn”.
Od ataku na
spokojnych mieszkańców gospodarstwa Fordów minęło trochę czasu.
Przez ten okres wszyscy żyli w napięciu, w obawie przed kolejnym
niebezpieczeństwem. Pewnego razu Aladyna obudziło mocne pukanie.
Wstał i wyszedł biorąc broń, bowiem był już na tyle
doświadczony, że ,,pukawka’’ może zawsze się przydać.
Otworzył drzwi i zobaczył w nich Old Shatterhanda.
- O, witaj mój Drogi
Mistrzu! Nie spodziewałem się Ciebie co prawda, ale Twój widok
sprawia u mnie zawsze radość.
Proszę wejdź
przyjacielu, w jakiej sprawie przyszedłeś? - zapytał go Aladyn,
gdy wtem usłyszał rżenie konia, zastanowił się i zapytał na
głos: ,,Skąd tu się wziął koń?”. Po krótkiej chwili Old
Shatterhand wytłumaczył: ,,udałem się dzisiaj przed świtem w
kierunku torów kolejowych, żeby odetchnąć świeżym powietrzem,
nagle ujrzałem podbiegającego do mnie konia, który podbiegł do mnie i powąchał mi
rękę, radośnie zarżał a następnie zaprowadził mnie pod Twój dom”.
Wtem szczęśliwy dawny właściciel konia wybiegł na ganek i z
radością w głosie wykrzyknął: ,,To Ty jesteś mój koniku! Już
nigdy Cię nie opuszczę!”. Mówiąc te słowa poklepywał go po
grzbiecie. Chciał go dosiąść, ale za każdym razem te próby
kończyły się niepowodzeniem, a koń zrzucał go z grzbietu. Kiedy to
spostrzegł z oddali Old Wabble, podszedł i zacierając ręce
przemówił tymi słowy: ,,Widzę, że Ty sobie z nim nie dasz rady,
mój chłopcze. Pokazać Ci, jak ujeżdża wierzchowca król kowboi?
’’
- Ale i króla koń
zrzucił kilka razy! - dostrzegł to Old Shatterhand i zaproponował
swoją przejażdżkę.
- "To jeśli możesz,
pomóż mi go ujarzmić". - brzmiała odpowiedź.
I Westman wsiadł na
konia, który chciał go zrzucić, ale ten się nie dawał. Trzymał
go mocno i bódł ostrogami tak, że po krótkiej chwili konik był
grzeczny, jak kiedyś.
- "Możesz teraz
spokojnie wsiadać na rumaka" - powiedział mistrz ujeżdżania do
Aladyna. Szczęśliwy mąż Sandry, dosiadł konia i przejechał się
po okolicy. Po powrocie, zaprosił wszystkich do swojego domu na śniadanie, które przygotowała jego ukochana żona. Na poranny posiłek
podano jajecznicę z przepiórczych jajek, do tego na stole stał
dzban z mlekiem. Najadłszy się ,,osiłek” zaproponował, że
weźmie Billa na przechadzkę, co spotkało się z dużą aprobatą.
-,,Tylko uważaj mój
przyjacielu, żebyś go w swym niedźwiedzim uścisku nie zmiażdżył!”
– zażartował Aladyn.
-,,Ja mu nic nie
zrobię, obiecuję, że oddam go w nienaruszonym stanie”.
-,,No to idźcie,
pośpieszył ich młody ojciec”. W tym momencie Sandra podała
chłopczyka Westmanowi.
Zatem poszli, Old
Shatterhand niósł chłopca na jednym barku. Tak doszli do Gór
Skalistych. Mężczyzna postawił malca na ziemię, klasnął trzykrotnie w
dłonie i maluch roześmiawszy się zrobił pierwsze w życiu kilka
niezgrabnych kroków. Po czym wziął Billa na ramię. Gdy
wrócili zobaczyli Metysa.
- "Widziałem Was, jak
byliście na spacerku, tam" - i ręką pokazał p. Henryk kierunek
pasma gór. Jakiś czas temu zacząłem konstruować taki wózeczek
dla mojego kochanego wnusia.
- "O to
wspaniale" - ucieszył się Westman, to trzeba go wypróbować. Po
chwili chłopczyk siedział w wózeczku. Wehikuł miał na stałe
przytwierdzoną budkę w kształcie wielkiego kapelusza.
- "Wspaniały, czworo
kół" - pochwalił Old Shatterhand.
- "Zgadzam się z
Tobą" - dorzucił zainteresowany ojciec.
Tak, tak, tak był
to cudowny pojazd, który mógł służyć jako ,,półleżące”
łóżeczko oraz pojazd do długich wycieczek. Siedzisko stanowiło
wiele poduszek, tak aby deski z których to wózek został zrobiony
nie uwierały dziecka.
- "No, to kto pierwszy
ma chęć wyjść z Billem na spacer?" - spytał pomysłowy dziadek, bo
chciał wypróbować wytrzymałość swojego projektu.
-"Ja" - zaproponował jako
pierwszy Old Wabble.
- "Wspaniały
pomysł" - zawtórowała mu cała reszta. I tak oto król kowboi stał się
królem w niańczeniu dzieci.
Spacer był bardzo
długi. Pana Henryka zalewał momentami grubokroplisty pot, myślał,
że dziecko wypadło z wózka, albo że się okaleczyło o wystającą
drzazgę, której nie zakrył materiałem. Jednym słowem przeżywał
męki twórcy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył na horyzoncie
wracającego kowboja pchającego wózek z dzieckiem. Nic nikomu się
nie stało.
- "O, idą, idą,
wracają. Mój pojazd zdał egzamin" - ucieszył się dziadek.
- "Patrzcie, co
znaleźliśmy?0!"
- "To są grzyby, a
wiecie, że możemy je ususzyć i dodać do posiłku" – powiedziały
zgodnie kobiety.
sobota, 24 sierpnia 2019
Zabawa ze słońcem
Czarno białe zdjęcie przedstawia
wpadające słońce do kosza przeznaczonego do gry w koszykówkę.
Kosz zamontowany jest na drzewie w Lasku Bródnowskim. Fotografia
została wykonana matrycą monochromatyczną 20 megapixeli. Zrobienie
tej fotografii wymagało dużej sprawności fizycznej oraz sprytu.
Wykonał je na moją prośbę Adam mój były i nieodżałowany
asystent ON.
niedziela, 28 lipca 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 9
Jest, jest,
powiodło się- uradowała się Indianka. Potem wróciła do domu, by
oznajmić, że ma gotowy napar, który po krótkim ostudzeniu, podała
wlewając małymi łyczkami wprost w otwarte usta białej dziewczyny.
Sandra nabierała siły z każdym dniem. Symptomy choroby ustępowały
i cała rodzina była bardzo z tego powodu szczęśliwa.
Rozdział
IX
Upłynęło
kilka miesięcy od wyleczenia Sandry. Old Firehand zaproponował, że
weźmie Billa na przechadzkę. Jego celem było zwiedzanie wioski
indiańskiej, o której kiedyś słyszał z opowiadań. Domownicy
małego domu mile zaskoczeni z entuzjazmem przystali na propozycję.
Naszykowali chłopczykowi wózek, dali im jedzenie i odprowadzili w
drogę. Nasi wędrowcy idąc piaszczystą drogą podziwiali,
rzekłbyś magiczne krajobrazy. Po jakimś czasie w oddali ujrzałeś
koronę drzew.
-O, w tym lesie
jeszcze nie byliśmy. Ciekawe jakie skarby on kryje?
Przywitał ich
wilgotny zapach mchu, na nim zaś porastały grzyby, dalej Twym oczom
pojawiły się rozłożyste krzewy paproci, wiewiórki radośnie
skakały z drzewa na drzewo. Zachwycił ich widok upszczonych
tysiącem barw motyli, wtem znienacka wielki ptak zatrzepotał
ogromnymi skrzydłami, zatrzymał się i powoli zaczął zataczać
nad Westmanem i Billem kręgi wydając z siebie nieznane im dźwięki.
Po czym zaczął odlatywać i wracać, tak jakby coś chciał im
zasygnalizować.
-Zobacz, to jest
sokół wędrowny!- zwrócił uwagę chłopca.
Malec patrząc do
góry, próbował naśladować rączkami ruchy skrzydeł.
-Widzę, że ten
ptak chce coś nam przekazać. Zatem, chodźmy za nim!
Po upływie kilku
minut doszli do wioski. Była niewielka i wydawała się być
sielska.
Przy jednym wigwamie stała stara Indianka, która mogła mieć około 60 lat, Westmanowi
się zdawało, że ta kobieta prowadzi zażywną rozmowę z murzynem
i wtem spostrzegł w ręku kobiety bicz, zaś na nodze niewolnika
gruby, ciężki łańcuch. Old Firehand odchrząknął i tym sposobem
zwrócił uwagę starej squaw.
-,,Po co tu
przyszedłeś?” - zapytała, gdy zauważyła białego mężczyznę
z dzieckiem.
-,,Przyszedłem
pokazać Billowi Wasze zwyczaje”
-Palimy fajkę
pokoju, nosimy na szyi woreczki z lekami i od czasu do czasu chodzimy
na polowanie, tylko wtedy kiedy czujemy głód! Hoek!- wyrecytowała
Indianka.
- A to nasz czarnuch
- pokazała palcem na murzyna.
Służący był
ogromny, miał około 7 stóp wzrostu. Był dobrze odżywiony, widać
było od razu, że nikt mu nie żałował jedzenia.
-Proszę zdjąć mu
łańcuch, bo niewolnictwo bardzo źle mi się kojarzy - rzekł
Firehand.
Ponieważ kobieta
nie chciała się wdawać się w dyskusję z białym człowiekiem to
prośba natychmiast została wysłuchana.
-Czy coś jeszcze? A
może coś zjecie? - zaproponowała z wyczuwalną arogancją w
głosie.
Westman był
zdumiony nagłą gościnnością i odpowiedział: ,,Obejdzie się,
mamy ze sobą wiktuały”.
Odeszli około stu
jardów i wtem ujrzałeś słup siwego dymu, gryzącego w oczy. Po
zapachu mogłeś wywnioskować, że jest to dym nie z ogniska. Nasz
nieustraszony traper bez namysłu wziął wózek z dzieckiem na ręce
i pobiegł z nim niczym rączy jeleń w tym kierunku. Jego oczy
ujrzały płonący dom, z którego wydobywał się słodki mdlący
zapach palonej skóry. Usłyszałeś zaś przykry zawodzący jęk
ludzi.
,,Pali się, pali
się, pali się! Pomocy…. Giną ludzie!” - zaczął głośno
nawoływać Old Firehand.
-,,A co się stało?.
Gdzie się pali?”- zadawali pytania miejscowi.
- Tutaj, chałupa
płonie, ludzie giną, a ja mam małe dziecko pod opieką. Weźcie
wiadra, cebry i co tam jeszcze macie i idźcie z nimi do stawu, ino
rychło - komenderował Westman.
Trójka mężczyzn
pobiegła po wodę, zaś pozostała czwórka wywarzyła drzwi i
dwóch z nich wbiegło na górę.
-,,Nic tu nie ma!”
– wykrzyknęli.
***squaw-
kobieta, Indianka z Ameryki Północnej
-,,To teraz
szukajcie na dole!” – powiedział komenderujący.
-,,O, ktoś tu jest.
Są ludzie”- ucieszyli się.
Po chwili oczom Old
Firehanda ukazały się trzy ciała.
-Sprawdźcie czy
mają tętno! - wykrzyknął.
-Co mają? - zapytał
jeden z mężczyzn.
-Dotknijcie ich
szyi. Jeżeli wyczujecie pulsującą krew w żyłach to znaczy, że
żyją i wymagają natychmiastowej pomocy.
-Mamy dobre i złe
wieści - po chwili brzmiała odpowiedź.
-Mówcie! - odezwał
się Westman.
-Żyją, ale
niestety nie wszyscy. Mężczyzna w sile wieku nie wykazywał funkcji
życiowych - po chwili brzmiała odpowiedź.
-No cóż tego można
było się spodziewać. Proszę powynosić wszystkie ciała i położyć
je na mokrej trawie.
Old Firehand po
chwili polecił przykładanie wilgotnych okładów w celu sprawienia
ulgi ciałom, które zostały naruszone przez języki ognia.
Następnie wysłał najmłodszego uczestnika po szamana, żeby ten
zajął się rannymi. Zaś palący się dom nie poddawał się i
chłonął wiadra wody. Na szczęście w gaszeniu pożaru przyszedł
na pomoc znikąd niespodziewany deszcz.
-Manitou, nad nami
czuwał. Uff, naprawdę bardzo dobra robota. Tęgie z Was chłopy.
Poradziliście sobie z nadzwyczaj trudnym zadaniem – pochwalił ich
traper.
Bill przestraszony
co i róż pochlipując siedział w wózku i obserwował to całe
widowisko.
-A teraz muszę
wracać, bo obowiązki wzywają- skinął na malca-dając im wyraźny
znak.
Wrócili do domu,
oddał Billa rodzicom, a sam udał się do p. Henryka i opowiedział
mu co go dzisiaj spotkało. Ten mu pogratulował, uścisnął mu
obie dłonie i stuknęli się kuflem piwa.
wtorek, 18 czerwca 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 8
- "Patrzcie, co znaleźliśmy?0!"
- "To są grzyby, a wiecie, że możemy je ususzyć i dodać do posiłku" – powiedziały zgodnie kobiety.
Rozdział
VIII
Spacer był bardzo długi. Pana Henryka zalewał momentami grubokroplisty pot, myślał, że dziecko wypadło z wózka, albo że okaleczyło się o wystającą drzazgę, której nie zakrył materiałem. Jednym słowem przeżywał męki twórcy. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył na horyzoncie wracającego kowboja pchającego wózek z dzieckiem. Nic nikomu się nie stało.
- "O, idą, idą, wracają. Mój pojazd zdał egzamin" - ucieszył się dziadek.
- "Patrzcie, co znaleźliśmy?!"
- "To są grzyby, a wiecie, że możemy je ususzyć i dodać do posiłku" – powiedziały zgodnie kobiety.
Upłynęło trochę
czasu, a Sandra bardzo się rozchorowała. Nie mogła nawet wyjść z
domu. Zachowywała się bardzo podejrzanie. Objawy choroby były
następujące: ból brzucha, dreszcze, a na dodatek nie mogła mówić.
Zaniepokojony tym stanem Aladyn postanowił, że musi za wszelką
cenę pomóc swojej małżonce i poszedł skoro świt po poradę do
teściowej.
- Zięciu mój
kochany, przecież to jest sprawa nie cierpiąca zwłoki, ona może
się wykończyć, a przecież macie Billa, który potrzebuje obojga
rodziców. W Mesa Verde jest bardzo dobry lekarz, więc udaj się do
niego, jakbyś mógł to wróć przed zachodem słońca.
Aladyn zatem
postanowił, że weźmie ze sobą Shatterhanda, ponieważ przy nim czuł się bezpiecznie. I ten wykazał wielokrotnie, że można na nim polegać.
- "Jak my mamy tam
dotrzeć" - spytał Aladyn wiernego przyjaciela wychodząc na podwórko.
- "Mam pomysł,
dotrzemy tam pociągiem" - odparł rezolutny mistrz Dzikiego Zachodu.
- "Którą mamy teraz
godzinę?" - pyta greenhorn Shatterhanda drapiąc za uchem.
- "Prawdziwy Westman
odpowiedziałby, że jest ta, którą biali nazywają szóstą" - odparł.
Udali się na
stację, tą samą na której kiedyś wysiedli, tam rozpalili
ognisko, aby maszynista wiedział, że w tym miejscu są chętni
pasażerowie. Po upływie kwadransa siedzieli w pociągu jadącym w
kierunku Mesa Verde. Mijali indiańskie wioski, małe miasteczka, aż
po 7 godzinach wysiedli.
I im oczom ukazało się oryginalne
miasteczko z mieszkaniami wykutymi w skale. Wyżej ujrzałeś wysoką kamienistą skarpę z rzadka porośniętą zielonymi krzewami.
Pomiędzy nimi znajdowały się otwory które prowadziły do licznych
skalistych domów. Podążali w poszukiwaniu medyka i jednocześnie
podziwiali okolicę, która była niezwykle piękna.
- "Gdzie tutaj
urzęduje lekarz?" - zapytali się przybyli mężczyźni napotkanego
przechodnia.
- "Tam, na pierwszym
piętrze" - odparł wskazując ręką tubylec.
Przyjaciele
podziękowali za cenne wskazówki i udali się po stopniach na górę.
- "Można wejść?"
- "Proszę" - Usłyszeli
głos z głębi i weszli do środka. Lekarz wstał, by się z nimi
przywitać. Teraz Aladyn mógł mu się dobrze przyjrzeć. Był to
kowboj. Na głowie miał sombrero, a wokół biodra pas z doczepioną
kaburą z której wystawał kolt. Na nogach miał mokasyny z
ostrogami. Jego widok - to oryginał kowboja, ale i kowboje byli
znakomitymi lekarzami.
- "Nazywam się
Shatterhand"
- "a ja Aladyn".
- ,,Mam na imię
John, jestem lekarzem. Słucham, co Was tu sprowadza?”
Aladyn
przedstawił obja-wy choroby swojej żony:
- "A skąd Pan wie, że
boli ją brzuch?"
- "Ponieważ ściska
go rękami".
-,,Acha” -
zastanowił się medyk.
- "Moim zdaniem jest
to boletus veneficii accusante (ostre zatrucie grzybami)" – odrzekł
lekarz. Dał im torebkę z ziołami i do tego kilka wskazówek.
Do garnka z wrzątkiem należy wsypać szczyptę ziół, gotować na małym ogniu tyle ile biały człowiek nazwałby jeden kwadrans, potem przelać do szklanki, a następnie duszkiem wypić lekko przestudzony napar.
Do garnka z wrzątkiem należy wsypać szczyptę ziół, gotować na małym ogniu tyle ile biały człowiek nazwałby jeden kwadrans, potem przelać do szklanki, a następnie duszkiem wypić lekko przestudzony napar.
- "Bardzo dziękuję,
nawet Pan nie wie, jak ważna jest dla mnie i dla mojej żony ta
pomoc" - odparł Arab. I żeby Panu się odwdzięczyć serdecznie
zapraszam w nasze skromne progi. Jesteśmy z Colorado Springs, z
gospodarstwa Fordów.
- ,,Ile się należy?" - spytał Aladyn.
- ,,150 dolców”
– odparł John z uśmiechem na twarzy. Aladyn wyjął z kieszeni
banknot studolarowy, bo nie miał więcej drobnych. Old Shatterhand
tym razem nie wziął ze sobą żadnych pieniędzy (w tej chwili był
goły, jak święty turecki), więc nie mógł wspomóc przyjaciela.
- ,,Tyle wystarczy!”
– powiedział lekarz. Aladyn ukłonił się medykowi.
Uradowani przybysze
udali się w kierunku torów kolejowych, bo wyliczyli, że pociąg do
ich miasteczka odjeżdża około godziny 15.
- ,,Ach, co za urocza
okolica!” – zachwycali się przyjaciele.
A tym czasem w
świeżo wybudowanym domu przy łóżku chorej kobiety siedziała
cała rodzina z Westmanami, trzymając ją za rękę na zmianę, w
celu sprawdzenia czy jest ciepła i czy jest wyczuwalne tętno. Na
szczęście tych funkcji życiowych nie brakowało.
- Mrugnij dwa razy
powieką, jeżeli wiesz kim ja jestem, a jak nie to wystaw język -
powiedział strapiony ojciec.
-Sandra zamrugała.
- Jeżeli chcesz się
napić to tak samo mrugnij? – dopowiedziała zaniepokojona matka.
-Mrugnęła.
-Dlaczego ich tak
długo nie ma?- odezwała się Pachnący Kwiat.
-Pewnie już są w
drodze powrotnej – odrzekł Metys chodząc z kąta w kąt.
Wracając do
naszej wspaniałej dwójki mężczyzn, którzy właśnie w tym
momencie dojechali do Colorado Springs, a była to godzina, którą
biały człowiek zwykł nazywać 10 wieczór.
- Och, jak jestem
szczęśliwy; nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Zdobyliśmy
lekarstwo dla mojej kochanej Sandruni. Pośpieszmy się, każda
minuta dla niej jest na wagę złota – powiedział zatroskany mąż.
W szybkim tempie godnym maratończyka dotarli do małego domu.
- O, jesteście! -
uradowali się wszyscy.
- "Zobacz, mam coś
dla Ciebie moja Księżniczko". Aladyn wyjął z kieszeni worek
z suszonymi ziołami.
- Daj to, ja się tym
zajmę, znam się na zielarstwie - powiedziała Indianka z wyczuwalną
nutą radości w głosie. Macie może jakieś wskazówki, jak to
podawać?
Zestresowany tym
zajściem Arab powiedział, że zapomniał, ale w sukurs przyszedł
mu przyjaciel. Ten ostatni pamiętał o wszystkim ze szczegółami.
Powtórzył słowo w słowo starając się niczego nie przekręcić.
Pachnący Kwiat rozpaliła ognisko pod domem i zaczęła według
instrukcji przygotowywać miksturę. Do kociołka wlała wodę z
pobliskiej studni, ponieważ taka według niej była najlepsza.
Gliniane naczynie powiesiła na gałęzi na wysokości 5 stóp od
ziemi. Następnie wrzuciła szczyptę ziół i indiańskim zwyczajem
obeszła trzykrotnie palenisko. W kociołku zabulgotało.
Jest, jest,
powiodło się - uradowała się Indianka. Potem wróciła do domu, by
oznajmić, że ma gotowy napar, który po krótkim ostudzeniu, podała
wlewając małymi łyczkami wprost w otwarte usta białej dziewczyny.
Sandra nabierała sił z każdym dniem. Symptomy choroby ustępowały
i cała rodzina była bardzo z tego powodu szczęśliwa.
piątek, 31 maja 2019
Moje pierwsze samodzielne wakacje _ Brańszczyk
Trzecią planetą od słońca w naszym układzie słonecznym jest Ziemia, a ta jest podzielona na kontynenty: Australia - Ameryka Południowa - Ameryka Północna - Antarktyda - Azja - Afryka - Europa. W Europie jest takie Państwo, jak Polska, która dzieli się na województwa, takie jak m. in. Kujawsko-Pomorskie, Lubelskie, Mazowieckie. Nas oczywiście interesuje to ostatnie, gdzie na północnym-wschodzie Mazowsza, znajduje się malowniczo położona wieś o nazwie Brańszczyk.

Stoi, tam dom, prowadzony przez Brata Łukasza Mikołajczyka. Należy on do Zgromadzenia Ojców Orionistów. Organizuje dla nas turnusy, dba o nas, nasze wszelkie prośby są przez Niego wysłuchane. A poza tym jest fajnym przyjacielem. Miałem zaszczyt być jego gościem już dwa razy. Jadąc tam za pierwszym razem, bałem się, bo nigdy wcześniej w moim 30-letnim życiu, nie wyjeżdżałem bez rodziców. Na szczęście przywitała mnie tam bardzo ciepła i miła atmosfera, która skutecznie rozwiała wszelkie obawy.

Program dnia był następujący. Był czas na higienę, następnie śniadanko, po którym szliśmy na konferencje prowadzoną przez o. Wacława Oszajce SJ. Poruszał on w nich tematykę dnia codziennego i przekazywał nam swoje spostrzeżenia i doświadczenia. Opowiadał nam m. in. historię z własnego życia kapłańskiego, kiedy pełnił rolę duszpasterza akademickiego. Opowiedział nam kiedyś anegdotę, że w Kościele zrobiono jakby akwarium dla małych dzieci, aby nie przeszkadzały w czasie Mszy. Następnie w programie była Msza i obiad. Jakiś czas po obiedzie, udawaliśmy się na wycieczkę po okolicy. Na przykład szliśmy na pocztę, aby zakupić pocztówki dla naszych przyjaciół. Innym razem do sklepu ABC, gdzie kupowaliśmy przekąski i napoje.
Mój wspaniałomyślny wolontariusz dał mi swoją jezuicką suknię, na przebranie. Tego dnia byłem bardzo szczęśliwy. Bawiliśmy się świetnie do późnej nocy, a wspólnym tańcom nie było końca. Moim zdaniem wyjazd był bardzo udany.
Warto wspomnieć, że na pierwszym turnusie opiekują się nami wolontariusze z nowicjatu jezuickiego. Zaś na drugim rolę tę przejmują młodzi orioniści i siostry orionistki. Pod koniec turnusu zacząłem być bardzo smutny, ponieważ koniec naszego wyjazdu zbliżał się, a ja poznałem tu wielu fajnych ludzi.
I JA TAM BYŁEM, MIÓD I WINO PIŁEM I DOSKONALE SIĘ BAWIŁEM :)
Ogromne podziękowania należą się mojemu wolontariuszowi Pawłowi za wspaniałą opiekę i za to że mi pozwalał na bycie sobą. Również dziękuję Dyrektorowi Łukaszowi Mikołajczykowi, za wspaniały kontakt, atmosferę i trud codziennego wspierania nas. S. Augustynie za medyczne wsparcie, s. Izoldzie za niezapomniane przeżycia, a Grzesiowi i Celinie za trud transportowania mnie.
I oczywiście mojej kochanej Mamusi, że wszystko tak ładnie zorganizowała.
niedziela, 19 maja 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 6
Można powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat temu.
Rozdział
VI
Domy
otaczał las w którym Alladyn ubił potężnego niedźwiedzia a Old Surehand był w niewoli, po kilku wznowionych porachunkach z
Siuksami.
Można
powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset
domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd
płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak
pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat
temu.
W sąsiednim
miasteczku Denver, co niedziela odbywały się turnieje strzeleckie.
Na jeden z nich chcieli Westmani zabrać Alladyna. Do tego miejsca
miał zaprowadzić ich gospodarz, ale tego dnia było to niemożliwe,
bowiem złapał go silny reumatyzm. Ponieważ nie znali drogi,
gospodarz dał im więc parę wskazówek, jak mają dojść do celu,
po czym wszyscy mężczyźni wyruszyli. Dotarli do indiańskiej
wioski, w której było kilkanaście domów. Z jednego z nich wyszedł
stary, ale poczciwy Indianin.
- Gdzie chcecie iść
- zagadał.
Winetou wyszedł na
przód i powiedział: ,,Idziemy na konkurs strzelecki i pokazał mu
swoją strzelbę”. Indianin zawołał ze zdumieniem w głosie:
,,Uf,uf, skąd macie taką dobrą broń mój czerwony bracie?”
-Dostałem w
testamencie –odparł Apacz-krótko i na temat, jak zwykle.
-Każdy z nas ma
taką - pochwalił się Old Wabble.
-Z taką bronią
możecie sobie postrzelać – odparł mieszkaniec tej okolicy,
głaszcząc swą starą broń, która już do niczego się nie
nadawała.
-To gdzie mamy iść
na ten turniej - dodał zniecierpliwiony Old Shatterhand.
-Tam za takim
wysokim drzewem - widzicie? Jest rynek, na którym dzisiaj są
organizowane zawody.
Westmani więc udali
się we wskazanym kierunku dając spotkanemu ciężką monetę jako
zapłatę. Niedługo potem byli na rynku. Uwagę ich zwróciły
stare strzelnice. Udali się więc w ich kierunku. Turniej rozpoczął się kwadrans temu, ale tylko trzy z dziesięciu stanowisk
były wolne. Zapytali się sędziego, gdzie mogą się ustawić.
-Tam, odpowiedział
i pokazał im trzy wolne miejsca. Umówili się, że będą strzelać
po 5 strzałów, tak żeby wszyscy nasi bohaterowie mieli równe
szanse. Jako pierwszy oddał strzał Aladyn, trzy razy w ,,8”, a 2
razy trafił w ,,10”. Tym oto sposobem zdobył 44 punkty.
- Dobrze Ci poszło
- pochwalił go właściciel pseudonimu ,,Grzmocąca Ręka”. Drugi
strzelał Old Wabble, który trafił 5 razy w ,,2”, czyli zdobył
10 punktów. Jako trzeci oddał serię strzałów Old Firehand
zdobywając tym samym najwyższe noty (50). Następny strzelał Old
Surehand , który uzyskał 48 punktów. Potem do walki stanął Old
Shatterhand, pierwszy strzał oddał w cieniutką gałąź,
przedziurawiając ją na wylot, wprawiając wszystkich w wielki
podziw, drugi, jak i pozostałe naboje też podobnie utkwiły w
tarczy w punkcie ,,10”. Zdobył więc 50 pkt. Ostatni brał udział
w konkursie Winnetou, którego strzały okazały się również celne jak jego towarzyszy, którzy zdobyli najwyższą punktację.
Nasza trójka szczęśliwych zwycięzców udała się jako pierwsi do
organizatora po odbiór nagrody w postaci 200 dolarów na osobę.
Pozostałym uczestnikom zostały przydzielone pieniądze według
podwajanych uzyskanych punktów. I tym sposobem przez te parę
przyjemnych chwil mężczyźni zarobili 804 ,,zielonych”. Trzeba
było się teraz podzielić pieniędzmi uwzględniając pana Henryka.
Po dłuższej naradzie jednomyślnie trzech zwycięzców
zaproponowało odliczenie połowę swojej wygranej jako podziękowanie
dla Mistera Forda od wszystkich Wetsmanów.
Wrócili do domu, dali gospodarzowi ustaloną ilość zarobionych dolarów. Ten zaś uściskał ich ręce, na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Wieczorem odbyła się zakrapiana biesiada przy ognisku, bo trzeba było jakoś uczcić sukces. Gdy pociemniało usłyszeli wrzawy i pisk, był to pisk Siuksów. Wydawali oni bowiem charakterystyczny odgłos, który można było odróżnić od szczekotu Komanczów i Apaczów. Nagle zjawiło się około 50-ciu Indian, którzy zaczęli strzelać z łuków do gospodarzy zatrutymi, ale na szczęście chybionymi strzałami i w dodatku głośno trzykrotnie wykrzykując: ,,Przybyliśmy po Pachnący Kwiat”. Biesiadnicy byli zaskoczeni i nadzwyczaj oburzeni, ponieważ wiedzieli, że za dziewczynę oddali bardzo dużo złota. Za tym wstali od ogniska i zaczęli się bronić waląc pięściami na oślep i tym sposobem porozwalali połowę przeciwników, również strzelali z karabinów nabojami dwudziestomilimetrowymi, celując w serca Indian. Aladyn oddawał strzał po strzale celnie celując do czerwonoskórych. Zaś Old Wabble kiwał się na boki, bowiem był to stary kiwacz, który strzelał ze swojej dwururki i dość dobrze trafiał – jak przystało na dziewięćdziesięcioletniego doświadczonego Westmana.
Old Surehand w tym czasie domyślił się intrygi Starego Bizona i nie mówiąc nikomu pobiegł do lasu.
Skierował się do szałasu wodza z myślą:,,Niech no tylko dorwę tego oszusta, to zerwę z niego skórę”. Wódz na widok rozwścieczonego białego człowieka, wziął tomehouk i bez namysłu rzucił nim w stronę głowy przybysza. Ten Westman jednak był za twardy, aby zginąć od ręki Indianina. Old Surehand zrobił unik tak, że złapał topór w locie. Czerwonoskóry nie przywidział takiego obrotu wydarzeń. ,,Oh, Ty! Gdzie się tego nauczyłeś biały duchu?”.
Wrócili do domu, dali gospodarzowi ustaloną ilość zarobionych dolarów. Ten zaś uściskał ich ręce, na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Wieczorem odbyła się zakrapiana biesiada przy ognisku, bo trzeba było jakoś uczcić sukces. Gdy pociemniało usłyszeli wrzawy i pisk, był to pisk Siuksów. Wydawali oni bowiem charakterystyczny odgłos, który można było odróżnić od szczekotu Komanczów i Apaczów. Nagle zjawiło się około 50-ciu Indian, którzy zaczęli strzelać z łuków do gospodarzy zatrutymi, ale na szczęście chybionymi strzałami i w dodatku głośno trzykrotnie wykrzykując: ,,Przybyliśmy po Pachnący Kwiat”. Biesiadnicy byli zaskoczeni i nadzwyczaj oburzeni, ponieważ wiedzieli, że za dziewczynę oddali bardzo dużo złota. Za tym wstali od ogniska i zaczęli się bronić waląc pięściami na oślep i tym sposobem porozwalali połowę przeciwników, również strzelali z karabinów nabojami dwudziestomilimetrowymi, celując w serca Indian. Aladyn oddawał strzał po strzale celnie celując do czerwonoskórych. Zaś Old Wabble kiwał się na boki, bowiem był to stary kiwacz, który strzelał ze swojej dwururki i dość dobrze trafiał – jak przystało na dziewięćdziesięcioletniego doświadczonego Westmana.
Old Surehand w tym czasie domyślił się intrygi Starego Bizona i nie mówiąc nikomu pobiegł do lasu.
Skierował się do szałasu wodza z myślą:,,Niech no tylko dorwę tego oszusta, to zerwę z niego skórę”. Wódz na widok rozwścieczonego białego człowieka, wziął tomehouk i bez namysłu rzucił nim w stronę głowy przybysza. Ten Westman jednak był za twardy, aby zginąć od ręki Indianina. Old Surehand zrobił unik tak, że złapał topór w locie. Czerwonoskóry nie przywidział takiego obrotu wydarzeń. ,,Oh, Ty! Gdzie się tego nauczyłeś biały duchu?”.
- ,, Nauczyła mnie
wytrwałość ” – powiedział na to biały człowiek i odszedł.
Chcąc jednak się zemścić na Starym Bizonie za intrygę związaną
z Pachnącym Kwiatem powrócił, bo dostrzegł białe czaszki
usypane w wielki stos. Był on ukryty za szałasem. Dobiegł do nich
i kopnął tak mocno, że porozsypywały się dookoła.
,,Co Ty narobiłeś?”
– krzyknął Indianin. I w tym momencie zaczęła się walka na
pięści. Siuks zaczął walić pięściami, jak młyn, a jego biały
przeciwnik robił gwałtowne uniki. W końcu niechciany przybysz
złapał Indianina za nadgarstki, podrzucił kolanem starego i pchnął
go na plecy. Następnie przygwoździł jego do ziemi i wysyczał mu
do ucha:
- ,,Ty stary wężu zginiesz, jeżeli jeszcze raz zrobisz mi taki numer. Zapamiętaj, ona jest moja. Dałem Ci za nią sto kilogramów złota”. Po chwili odszedł . Wrócił do pobojowiska. Było tam kilku zaciekle walczących czerwonoskórych.
Tymczasem Winnetou biegał tam i z powrotem do rzeki Colorado, aby tam wrzucać ciała zabitych wojowników. To miało na celu ukryć zwłoki przed niechcianymi spojrzeniami. Aladyn wrócił do swojego domu i był bardzo rad ujrzawszy całych i zdrowych Sandrę z Bilem i trzęsącą się ze strachu młodą Indiankę.
-,,Aaaaaaaaaa, a gdzie jest mój Surehand?”- zdenerwowanie zapytała Pachnący Kwiat.
- ,,Twój luby zaraz też przyjdzie. Nic się nie martw!”- odpowiedział uspokajającym tonem gospodarz domu, który po chwili wyszedł na ganek by zaczerpnąć świeżego powietrza. Tym czasem Surehand dochodził do domu. Był bardzo poruszony losem jego niedawno poślubionej żony, myślał jak się ona czuje i czy jej się nic nie stało, bo by tego nigdy sobie nie wybaczył.
Zmartwione zaś kobiety przez większość spędzonego czasu wypatrywały przez okno idącego mężczyznę.
- ,,Jest, jest, widziałam go”- uspokoiła Sandra Indiankę, i ta od razu wybiegła z domu z rozwartymi ramionami, niczym skrzydła anioła, wpadła w objęcia dzielnego i walecznego męża. W tym zwycięskim uniesieniu wrócili do ogniska. Podczas, gdy ,,woda rozmowna” rozwiązywała biesiadnikom języki.
Panu Henrykowi przypomniała się pewna historia, którą zapragnął się podzielić:
- ,,Wówczas kiedy przywiozłem do domu złoto, a żona moja poszła na plotki, zapukał do drzwi, jak się później okazało, bardzo stary jegomość. Miał koło setki. Podpierał się drewnianą laską i lekko się garbił. Nosił czarną pelerynę ze złotymi wstawkami, a w rękach miał zawiniątko, które to bardzo mnie zaintrygowało.
- ,,Ty stary wężu zginiesz, jeżeli jeszcze raz zrobisz mi taki numer. Zapamiętaj, ona jest moja. Dałem Ci za nią sto kilogramów złota”. Po chwili odszedł . Wrócił do pobojowiska. Było tam kilku zaciekle walczących czerwonoskórych.
Tymczasem Winnetou biegał tam i z powrotem do rzeki Colorado, aby tam wrzucać ciała zabitych wojowników. To miało na celu ukryć zwłoki przed niechcianymi spojrzeniami. Aladyn wrócił do swojego domu i był bardzo rad ujrzawszy całych i zdrowych Sandrę z Bilem i trzęsącą się ze strachu młodą Indiankę.
-,,Aaaaaaaaaa, a gdzie jest mój Surehand?”- zdenerwowanie zapytała Pachnący Kwiat.
- ,,Twój luby zaraz też przyjdzie. Nic się nie martw!”- odpowiedział uspokajającym tonem gospodarz domu, który po chwili wyszedł na ganek by zaczerpnąć świeżego powietrza. Tym czasem Surehand dochodził do domu. Był bardzo poruszony losem jego niedawno poślubionej żony, myślał jak się ona czuje i czy jej się nic nie stało, bo by tego nigdy sobie nie wybaczył.
Zmartwione zaś kobiety przez większość spędzonego czasu wypatrywały przez okno idącego mężczyznę.
- ,,Jest, jest, widziałam go”- uspokoiła Sandra Indiankę, i ta od razu wybiegła z domu z rozwartymi ramionami, niczym skrzydła anioła, wpadła w objęcia dzielnego i walecznego męża. W tym zwycięskim uniesieniu wrócili do ogniska. Podczas, gdy ,,woda rozmowna” rozwiązywała biesiadnikom języki.
Panu Henrykowi przypomniała się pewna historia, którą zapragnął się podzielić:
- ,,Wówczas kiedy przywiozłem do domu złoto, a żona moja poszła na plotki, zapukał do drzwi, jak się później okazało, bardzo stary jegomość. Miał koło setki. Podpierał się drewnianą laską i lekko się garbił. Nosił czarną pelerynę ze złotymi wstawkami, a w rękach miał zawiniątko, które to bardzo mnie zaintrygowało.
-Czego chcecie?
–zapytałem.
-Chciałem Wam
ofiarować tę kopertę, żebyście z jej zaleceniem zakopali złoto…
tam w ogródku, ponieważ śniło mi się, że grupka Indian z Gór
Skalistych chce Wam ją odebrać. Tak będzie najlepiej.
Wziąłem więc
łopatę ze schowka pod schodami i wykopałem dół na 8 stóp
głęboki i na tyleż szeroki. Włożyłem do niego złoto i
zakopałem je. Po tym weszliśmy do domu i swoje kroki skierowaliśmy
do gabinetu, gdzie zdjąłem zegar ze ściany, zrobiłem potężną
dziurę, tak aby móc włożyć do środka indiański list, który
przykryłem zawieszonym zegarem. Starzec odszedł, a ja zostałem sam
w domu. I tak oto było z tym złotem, które to ponownie wykopał
Aladyn”.
czwartek, 2 maja 2019
STWORZENIE PODWODNEGO ŚWIATA
Dzień pierwszy
Na początku było brudne akwarium.Dzień drugi
Władca postanowił, że akwarium uczyni czystym. Postawił puste akwarium.Dzień trzeci
I Pan rzekł do swego sługi: "Niech w akwarium pojawi się podłoże, pod wszelką roślinność". I tak się stało - upłynął dzień trzeci.Dzień czwarty
I nastał dzień czwarty. I Pan ponownie rzekł do swego sługi: "Pora, żeby ziemie zalać wodą". I tak się stało - upłynął dzień czwarty.

Dzień piaty
Nastał dzień piąty. Pan rzekł do swego przyjaciela: "Najwyższa pora, aby posadzić wszelką roślinność". Tak upłynął dzień piąty. Dzień szósty
Nastał dzień szósty. Pan rzekł do swojego poddanego: "Teraz czas najwyższy, aby dom ten zamieszkały podwodne stworzenia. I tak się stało - upłynął dzień szósty.

Dzień siódmy
Pan odpoczął i przyglądał się swojemu stworzeniu i stwierdził, że: "Tak, to było dobre".
środa, 1 maja 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski - część 5
Szczęśliwa córka
pomagała mamie przy domowym ogródku, zaś zadowolony zięć czasami
wspominał z teściem, jak tu przyjechał z kolegami po raz pierwszy.
I na te wspomnienia niejednokrotnie zakręciła się mu łezka w oku,
był to bowiem jeden z najpiękniejszych momentów w jego życiu.
Rozdział V
W domu Fordów
panowała tradycja, polegająca na tym, że gospodyni miała zwyczaj
wstawać jako pierwsza, żeby przygotować śniadanie dla pogrążonych
snem domowników.
Pewnego ranka stało
się coś niespotykanego jak do tej pory. Panią Karolinę
obudziło głośne szuranie na piętrze. Postanowiła, że wstanie i
uchyli drzwi, żeby sprawdzić, kto tak wcześniej wstał. Następnie
na schodach ujrzała wysokiego mężczyznę, którym bez wątpienia
był Old Surehand. Ponieważ nie chciała zostać podejrzana o
podglądanie, szybko wycofała się do małżeńskiej sypialni i przyłożyła ucho do ściany, ponieważ była bardzo ciekawa, co
Westman gotów uczynić. Po chwili usłyszała odgłos otwieranych
drzwi głównych. Natychmiast zjawiła się przy oknie, by
odprowadzić wzrokiem oddalającego się gościa.
Tym czasem obserwowany mężczyzna podążał w kierunku pobliskiego lasu, gdzie umówił się wcześniej z Indianami na zakład, że przetrwa ich tortury. Doszedł do niewielkiej polany, gdzie grupa kilkunastu siedzących czerwonoskórych braci paliła ognisko.
Tym czasem obserwowany mężczyzna podążał w kierunku pobliskiego lasu, gdzie umówił się wcześniej z Indianami na zakład, że przetrwa ich tortury. Doszedł do niewielkiej polany, gdzie grupa kilkunastu siedzących czerwonoskórych braci paliła ognisko.
-,,O, jesteś już!”
- bardzo się ucieszyli.
- ,, No to chodź tu teraz do nas!” –wypowiedziawszy te słowa, dopadło go dwóch mocnych rdzennych mieszkańców tej ziemi i przywiązali do drzewa. Westman był w pozycji pionowej, kończyny miał związane grubymi linami do pnia,
- ,, No to chodź tu teraz do nas!” –wypowiedziawszy te słowa, dopadło go dwóch mocnych rdzennych mieszkańców tej ziemi i przywiązali do drzewa. Westman był w pozycji pionowej, kończyny miał związane grubymi linami do pnia,
a indiańscy
wojownicy rzucali dookoła niego, po kolei -toporami, zwanymi tutaj
tomahawkami, co wywoływało głęboki stres. Była to próba przy
palu męczarni, której większość białych nie przeżywała.
Przetrzymanie jeńca przy palu było celowe, aby sprawić mu jak
najwięcej strachu. Gdy męczarnie psychiczne miały się już ku
końcowi, Old Surehand powiedział tak:
- ,,Wasze sztuczki są dobre dla greenhornów, a nie dla zaawansowanych i zahartowanych Westmanów!”.
- ,,Wasze sztuczki są dobre dla greenhornów, a nie dla zaawansowanych i zahartowanych Westmanów!”.
Pachnący Kwiat,
jedyna córka wodza plemienia Siuksów o ślicznej i niespotykanej
urodzie: czarniejszych od hebanu włosach i błyszczących w tym
samym odcieniu oczach, również obserwowała to widowisko. Ubrana
była w lnianą sukienkę przypominającą kolorem kalifornijskie
niebo. Na głowie zaś miała jedwabną białą chustkę. W momencie,
gdy narzuciła ją jeńcowi na głowę kończąc tym jego tortury,
dziewczyna wykazała się szlachetnym sercem. -,,Mój Ci jest mój”-
krzyknęła. Tym oto sposobem zrobiła dobry uczynek, za który
kiedyś Wielki Monitou ją wynagrodzi. Westmanowi intensywniej zabiło
serce na jej widok, bowiem miał wobec niej duży dług wdzięczności,
który później, jak się okazało przerodził się w uczucie,
nazywanym miłością.
-,,Czy na pewno
chcesz tego białego człowieka za męża?”- zapytał córkę wódz.
- ,,Tak, jest czcigodny Ojcze!”.
- ,,W takim razie, proszę przeciąć więzy Old Surehanda”- zwrócił się Dzielny Bizon do swoich poddanych. Była to wielka ujma i obelga wydawania czerwonoskórej córki za białego męża lub odwrotnie. Ten szczęśliwiec winien ofiarować teściowi za tak piękną dziewicę równowartość 100 kg złota, a w dodatku było to jedyne dziecko wodza. Tym oto sposobem czerwonoskóra zostanie na zawsze wydziedziczona ze swojej rodziny. Ponury, smutny i podenerwowany bohater tej przygody wrócił do domu, opowiedział wszystkim historię, jaka go spotkała w lesie i poprosił domowników o pomoc.
- ,,Zaraz coś wymyślimy!” – powiedział p. Henryk i udał się w kierunku drzwi głównych. Po dłuższej chwili nieobecności gospodarza domu wszyscy nagle usłyszeli jego zasapany głos: -,,Ufff. Och, jak mi ciężko.
-Niech mi ktoś pomoże!”.
- ,,Tak, jest czcigodny Ojcze!”.
- ,,W takim razie, proszę przeciąć więzy Old Surehanda”- zwrócił się Dzielny Bizon do swoich poddanych. Była to wielka ujma i obelga wydawania czerwonoskórej córki za białego męża lub odwrotnie. Ten szczęśliwiec winien ofiarować teściowi za tak piękną dziewicę równowartość 100 kg złota, a w dodatku było to jedyne dziecko wodza. Tym oto sposobem czerwonoskóra zostanie na zawsze wydziedziczona ze swojej rodziny. Ponury, smutny i podenerwowany bohater tej przygody wrócił do domu, opowiedział wszystkim historię, jaka go spotkała w lesie i poprosił domowników o pomoc.
- ,,Zaraz coś wymyślimy!” – powiedział p. Henryk i udał się w kierunku drzwi głównych. Po dłuższej chwili nieobecności gospodarza domu wszyscy nagle usłyszeli jego zasapany głos: -,,Ufff. Och, jak mi ciężko.
-Niech mi ktoś pomoże!”.
-,,A o co chodzi
Henryku?”- odezwała się zaniepokojona żona. -,,Niosę coś bardzo
ciężkiego!”.
Surehand, Aladyn i
Winnetou w tej chwili znaleźli się w pobliżu wołającego o pomoc,
wzięli od niego sztabę złota i zanieśli pod wskazane im miejsce.
- ,,To jest dla Ciebie młody przyjacielu!”.
- ,,Dziękuję Wam bardzo Panie Ford, ale jak Wam za to się odwdzięczę?”- zapytał obdarowany.
- ,,Jak będziesz miał syna to nazwiesz go moim imieniem”.
- ,,Och, dla mnie to będzie wielki zaszczyt”- odezwał się Old Surehand. Już szczęśliwy Westman zaczął ciągnąć w kierunku lasu sztabę złota podarowaną mu wspaniałomyślnie przez hacjendera. Po kilkunastu minutach dotarł do wodza z tymi oto słowami:
-,,Daję w Wasze ręce posag, za córkę Pachnący Kwiat i od tej pory przyrzekam na Monitou, że będę o nią dbał i że włos z jej głowy nie spadnie”.
Zaszkliły się oczy Dzielnemu Bizonowi i przypomniało mu się, jak Dzika Sarna, jego jedyna żona, gdy odchodziła z tego świata to ostatnie jej zdanie, które wypowiedziała, było takie:
-,,Pamiętaj, mój ukochany, pragnę żeby nasza córka, swoją mądrą decyzją uratowała komuś życie”.
Wódz z bólem serca złączył ręce białego i czerwonej dziewczyny, a potem ich pobłogosławił. Westman bardzo się ucieszył i udał się z nowo poślubioną żoną do domu metysa.
- ,,To jest dla Ciebie młody przyjacielu!”.
- ,,Dziękuję Wam bardzo Panie Ford, ale jak Wam za to się odwdzięczę?”- zapytał obdarowany.
- ,,Jak będziesz miał syna to nazwiesz go moim imieniem”.
- ,,Och, dla mnie to będzie wielki zaszczyt”- odezwał się Old Surehand. Już szczęśliwy Westman zaczął ciągnąć w kierunku lasu sztabę złota podarowaną mu wspaniałomyślnie przez hacjendera. Po kilkunastu minutach dotarł do wodza z tymi oto słowami:
-,,Daję w Wasze ręce posag, za córkę Pachnący Kwiat i od tej pory przyrzekam na Monitou, że będę o nią dbał i że włos z jej głowy nie spadnie”.
Zaszkliły się oczy Dzielnemu Bizonowi i przypomniało mu się, jak Dzika Sarna, jego jedyna żona, gdy odchodziła z tego świata to ostatnie jej zdanie, które wypowiedziała, było takie:
-,,Pamiętaj, mój ukochany, pragnę żeby nasza córka, swoją mądrą decyzją uratowała komuś życie”.
Wódz z bólem serca złączył ręce białego i czerwonej dziewczyny, a potem ich pobłogosławił. Westman bardzo się ucieszył i udał się z nowo poślubioną żoną do domu metysa.
Panu Henrykowi
kamień spadł z serca na widok wracającej młodej pary. Miał
bowiem wobec dziewczyny kilka oczekiwań.
Do tej pory brakowało jego córce i żonie dodatkowej pary rąk w gospodarstwie domowym.
Na razie świeżo poślubieni mieli zamieszkać w domu dzieci Fordów, bo na postawienie trzeciego domu zabrakło miejsca.
Minął rok od zaślubin Aladyna z Sandrą, a wszyscy mogli podziwiać małego dwumiesięcznego Billa, ich synka. Tą okazję postanowili zatem uczcić wodą ognistą. Dla wszystkich mężczyzn jej wystarczyło, gdyż kobiety delikatne z swojej natury popijały dobrego gatunku wino sprowadzone z Hiszpanii.
Dzięki pojawieniu się bardzo pomocnej indianki , szczęśliwi rodzice mogli już spokojnie poświęcać czas na wychowanie swojego dziecka.
Do tej pory brakowało jego córce i żonie dodatkowej pary rąk w gospodarstwie domowym.
Na razie świeżo poślubieni mieli zamieszkać w domu dzieci Fordów, bo na postawienie trzeciego domu zabrakło miejsca.
Minął rok od zaślubin Aladyna z Sandrą, a wszyscy mogli podziwiać małego dwumiesięcznego Billa, ich synka. Tą okazję postanowili zatem uczcić wodą ognistą. Dla wszystkich mężczyzn jej wystarczyło, gdyż kobiety delikatne z swojej natury popijały dobrego gatunku wino sprowadzone z Hiszpanii.
Dzięki pojawieniu się bardzo pomocnej indianki , szczęśliwi rodzice mogli już spokojnie poświęcać czas na wychowanie swojego dziecka.
W bliskim
sąsiedztwie Fordów zabrzmiały głośne śmiechy, chóralne śpiewy
i chichoty dam.
Domy otaczał las w
którym Aladyn ubił potężnego niedźwiedzia a Old Surehand był w
niewoli, po kilku wznowionych porachunkach z Siuksami.
Można powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat temu.
Można powiedzieć, że cały obszar tego miasteczka zajmowało kilkaset domostw, restauracja oraz rzeka Kolorado, którą niegdyś pod prąd płynął hacjender z towarzyszami na podbój Skalistych Gór. Jak pamiętamy z opowieści pana Henryka zdarzyło się to wiele lat temu.
,
piątek, 29 marca 2019
Moja droga do gwiazd
W poniedziałek 1 października roku pamiętnego 2018, zdecydowałem się, że w końcu muszę zrobić ten krok. Miało być nim spróbowanie swoich sił przed kamerami. Znaleźliśmy z Adamem (którego osoby nie muszę chyba już nikomu przedstawiać) znaną agencję castingową, która mieściła się w centrum Warszawy. Po ustaleniu terminu i godziny spotkania, wysłałem maila z zapytaniem o dostosowanie lokalu do wózków, niestety na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Nadszedł w końcu oczekiwany dzień przesłuchania. Wyruszyliśmy na przystanek autobusowy linii 118, która pasowała nam, aby dojechać na miejsce bezpośrednio. Po kilku minutach przyjechał, a na miejscu byliśmy po około 40 minutach. Banda rozwydrzonych dzieci która wsiadła na jednym z przystanków, nie była jak się później okazało naszym największym problemem. Na wstępie powitał nas spory stopień przed drzwiami wejściowymi, oraz wąskie drzwi. Stojąc w środku budynku, mając do wyboru kilkanaście schodów w górę, albo jeszcze więcej w dół, widząc nasze zakłopotanie, zainteresowała się naszym losem para młodych ludzi, którzy powiedzieli, aby poczekać a zaraz ktoś nam pomoże. Przyszło do nas dwóch pracowników, którzy po kilku wskazówkach jak podnosić wózek, pomogli nam pokonać schody do góry, gdzie czekała na nas mała ciasna winda, do której ledwo wjechałem wózkiem. Następną przeszkodą okazały się kolejne wąskie drzwi oraz dwa stopnie po wejściu do poczekalni. Pracownicy musieli zrobić szybkie przemeblowanie, aby mój wózek mógł zjechać bezpiecznie po schodach. Zostaliśmy skierowani do kolejnej poczekalni, gdzie dano nam do wypełnienia ankietę, którą zdążyliśmy częściowo wypełnić, ponieważ fotograf wywołał moje nazwisko. Udaliśmy się do pokoju przesłuchań, gdzie przywitał nas mały kundelek o imieniu Żaba. Właścicielka Żaby zadawała rozmaite pytania, a w tym czasie fotograf robił mi mnóstwo zdjęć. Mój asystent wypełniał w tym czasie ankietę. Podczas rozmowy Adam wspomniał o tym, że piszę słuchowiska co zainteresowało młodą kobietę. Wymieniliśmy się mailami, a ja obiecałem, że wyślę pierwszy odcinek. Tak też zrobiłem. Pracownicy zapewniali, że odezwą się gdyby znalazła się jakaś rola dla mnie.Według mnie warto było tam pojechać, pomimo tylu utrudnień i nieudogodnień. Na pytanie dlaczego chciałbym być aktorem, odpowiedziałem, że byłbym autentycznym aktorem na wózku, co ich bardzo ucieszyło.Pomimo tylu niedogodności (bariery architektoniczne ) uważam , że było warto.
poniedziałek, 25 marca 2019
Coś dla lodomaniaków
![]() |
| Lodziarnia "Retro Smaki" ul. Poborzańska 45/4u 03-365 Warszawa |
20 lipca byliśmy w Parku Bródnowskim z moim ulubionym asystentem Adamem. Było bardzo gorąco i naszła nas ochota, aby się schłodzić. Przypomniało mi się, że znajomy polecił mi pewien lokal z bardzo dobrymi lodami rzemieślniczymi, o nazwie "Retro Smaki", który po chwili błądzenia udało się znaleźć. Szczęśliwi otworzyliśmy drzwi i doznaliśmy szoku, do naszych uszu docierały jazzowe nuty. Podeszliśmy do kasy, obok której stała wielkich rozmiarów lodówka z różnymi smakami zimnych pyszności. Zapytaliśmy, czy można tu dostać dobre lody? Najlepsze - usłyszeliśmy odpowiedź. Dostaliśmy do spróbowania po łyżeczce wiśni z rumem i czekoladą, co utwierdziło nas koneserów, że dziewczyna mówiła prawdę. Ostatecznie zamówiłem Nutellę, a Adam kiwi ze szpinakiem. Spore porcje ok. 70g zachwyciły nasze oczy, a już za chwilę miały zachwycić także nasze podniebienia. Po uregulowaniu rachunku, zaproponowałem wspólne zdjęcie, co niestety spotkało się z odmową. Na nieszczęście strąciłem stojący na krawędzi lady mały, pusty słoik na napiwki, który roztrzaskał się o twardą podłogę. Zaczęliśmy przepraszać za wyrządzoną szkodę i zostawiliśmy rekompensatę pieniężną za poniesione straty. Z bijącymi sercami udaliśmy się do sklepu po jakiś mały słoik, ale w sklepie z pamiątkami znaleźliśmy ładną metalową puszkę-skarbonkę z napisem " To tutaj fajna dziewczyna zbiera fundusze na przygody małe i duże", którą kupiliśmy i udaliśmy się z powrotem do lodziarni. Podbiliśmy do kasy a ja podniosłem siatkę w której była skarbonka i wręczyłem ją wraz z ponownymi przeprosinami. Dziewczyna za kasą była miło zaskoczona i od razu puste miejsce po pustym słoiku zastąpiła ładną skarbonką. Koniec końców dziewczyna miała rację co do lodów, jak żyję nigdy takich dobrych nie jadłem. Ta głębia smaku, oraz intensywność czekolady powalają i nie dają o sobie zapomnieć. Serdecznie zachęcam do skosztowania, oraz chętnie wskażę drogę ;)
piątek, 22 marca 2019
Alladyn na dzikim zachodzie - Marcin Piórkowski część 4
Rozdział
IV
Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
Na widok Westmanów, dziewczyna z radości zaczęła podskakiwać mając nadzieję, że wkrótce będzie żoną Aladyna.
-,,Uff, ale się zmęczyłem moja kochana księżniczko. To moja zdobycz dla Ciebie, zobacz jaka ładna. Futro z niedźwiedzia możemy wyprawić i położyć go w naszym przyszłym domku jako dywan na podłodze, a mięso spożytkujemy wszyscy’’- zaproponował przyszły pan młody.
-,,Och, tak bardzo się cieszę”- westchnęła z ulgą córka Karoliny i Henryka.
-,,No to komu w drogę, temu czas się kończy i pieniądze”- powiedział Old Firehand.
-,,No to dobry pomysł”- ucieszył się pan domu.
I wszyscy udali się do pobliskiego kościoła.
Idąc w kierunku
zachodnim około 15 minut od domu, ujrzeli następujący widok:
rzekłbyś drewnianą chatkę, na której dachu widniał krzyż, a na
poddaszu była umiejscowiona dzwonnica. Świątynia ta w stylu
anglikańskim pamięta czasy 16 wieku. Obecnie znajduje się w małej
wiosce przynależącej do miasta Kolorado, o nazwie Pueldo. Nasi
bohaterowie weszli do środka, tam spostrzegli krzątającego się po
świątyni 40 letniego pastora. Miał na sobie czarną koszulę z
pozłacanymi guzikami i spodnie w tej samej barwie.
-,,Witajcie Henryku.
Co Was do mnie sprowadza?”- zapytał.
-,,Witajcie Alanie.
Czy udzieliłbyś ślubu mojej córce i temu oto dżentelmenowi,
Aladynowi? - zapytał Pan Henryk, wskazując na stojących obok
siebie młodych.
-,,No to trzeba
zawołać Panią pastorową i za chwilę dokonamy obrządku”-
powiedział duchowny i poszedł po swoją żonę, która była w
gabinecie obok. W momencie, gdy włożył prawą rękę do szuflady i
zaczął nerwowo przeszukiwać ją, natknął się na coś ostrego,
przypominającego w kształcie bardzo ostre narzędzie, które w
rezultacie sprawiło mu natychmiastowy ból.
-,, Gdzie są te
obrączki?’- zwrócił się pastor do swojej 38 letnią żony.
-,,No przecież Ci
mówiłam, że przełożyłam je do drugiej szafki. A co się stało?”
-,,Do licha, chyba
się skaleczyłem”- odpowiedział zapytany .
-,, Ach, przecież
tu położyłam nóż”- odparła przestraszona kobieta. Daj mi
szybko rękę to Ci ją opatrzę, mam tutaj bandaż i wodę ognistą.
-,,Dzięki kochanie,
to jest tylko mała ranka. Ty lepiej idź do gości, a ja zrobię
sobie opatrunek i za chwilę do Was wrócę”- rzekł Alan. Pani
pastorowa pojawiła się przed gośćmi ubrana w szarą tunikę oraz
w trzewikach na niskim obcasie w kolorze błękitu. Jej siwe włosy
upięte w kok dodawały jej szyku i elegancji. Na nosie miała
okulary.
-,,Witam. Jestem mis
Mery, żona pastora. Przyniosłam Wam obrączki, mały nożyk i
talerzyk”.
-,,Dzień dobry.
Moje uszanowanie, całuję rączki”- z galanterią odezwał się
Pan Henryk i pocałował kobietę w dłoń. A to są nasi goście i
para zakochanych wskazał ręką na stojących obok niego
szczęśliwych ludzi. I po przedstawieniu się z wszystkimi zawołała
męża:,, Alanie, czy już jesteś gotowy?”.
-,,Tak, już idę do
Was”- odkrzyknął. No to zaczynamy od pewnego tutaj obowiązującego
obrządku, polegającym na nakłuciu nożykiem opuszek serdecznych
palców u prawych rąk nowożeńców. U Indian ten zwyczaj miał
oznaczać wierność do końca życia. Ważne było, żeby podczas
tego rytuału, krew nie spadła na drewnianą podłogę, bowiem to
oznaczało wielkie nieszczęście w związku.
,, Tak, proszę, ja
Wam teraz tym oto nożykiem nakłuję opuszki serdecznych palców u
prawych rąk, to nie będzie bolało. A Ty Mery nastaw ten talerzyk”
– powiedział duchowny.
Trzy minuty później
było już po wszystkim. Młodzi wymienili się nawzajem obrączkami
z wygrawerowanymi imionami. Na okaleczonym palcu Sandry widniał
krążek ze szczerego złota, zaś na ręce Aladyna ze srebra.
-,,Od tej chwili
może Was tylko rozłączyć Wielki Manitou”- powiedział mistrz
ceremonii.
Wziąwszy ślub,
para młoda pocałowała się.
-,,Howgh” –
krzyknął Winnetou. Wyraz ten u Indian oznaczał, że zgadzam się z
przedmówcą, jestem tego samego zdania lub potwierdzam.
-,,Gratuluje
Aladynie takiej kobiety”- powiedział Old Wabble.
Old Firehand zaś
podszedł do panny młodej, wyjął z kieszeni plik banknotów
dziesięciodolarowych i wręczył go jej.
-,,Bardzo Ci
dziękuję”- odezwała się Sandra.
-,,Tak, trzymaj to i
potraktuj jako prezent ode mnie”. Dziewczyna nigdy takich pieniędzy
nie widziała na oczy.
Po krótkiej
ceremonii i gratulacjach, wszyscy goście ruszyli z powrotem do domu
Pana
*Wielki Manitou jest
to odpowiednik św. Ducha u Indian.
Henryka. Trzeba było
zważyć niedźwiedzia, którego upolował Aladyn. Gdy dotarli do
domu
Wesstmani wzięli
zwierzynę, położyli ją na wadze, skala od razu podskoczyła do
końca, tzn. strzałka wskazywała 1500 funtów = w przybliżeniu
700 kg. Trzeba było coś z nim zrobić. Mięsa z niedźwiedzia
wystarczyłoby na około tygodnia czasu, oczywiście pieczonego na
ognisku, a następnie polanego miodem, otrzymanego od pszczelarza
mieszkającego w niedalekim sąsiedztwie.
-,,No to moi drodzy,
proponuję, aby zdjąć skórę z szarego misia i poprosić o pomoc
Old Shatterhanda i Winnetou”- zadecydował pan domu.
-,,Wszyscy poparli
p. Henryka”.
Niewiasty w tym
czasie udały się do kuchni, żeby upiec placki na meksykańskie
tortille, do tego miały użyć resztki mięsa, które zostało im z
upolowanego niegdyś dzika. Sos zrobiły z papryczek jalapeno i
pomidorów, zaś nadzienie było z fasoli, kukurydzy, trochę
czosnku, imbiru i mięty. Po upływie ze czterech kwadransów kolacja
była gotowa. Kobiety wnosiły do salonu na ceramicznych półmiskach
przygotowaną własnoręcznie tortillę, zaś Westmani w tym samym
czasie zrobili obok domu ognisko oraz piekli na nim weselnego
niedźwiedzia.
Old Surehand
zaproponował Aladynowi, że może mu zrobić naszyjnik z kłów oraz
pazurów upolowanej zwierzyny. Ten na tą propozycję, bardzo był
rad.
-,,Dziękuję
przyjacielu!” – odparł pan młody.
-,,Sandro, pozwól
jeszcze na chwilkę do kuchni - zawołała Karolina córkę. Tutaj
mamy dzbanek z tekillą, żeby zrobić jakiś eliksir do picia.
Proponuję moje dziecko, żebyś teraz poszła na pole i zebrała
trochę lubczyku oraz tataraku. Jak przyniesiesz te zioła to wtedy
je posiekamy i wrzucimy do dzbanka z wodą, ognistą ma się
rozumieć.
Panowie pokroili
pieczeń i obecnym zwyczajem musieli przed podaniem ją zdegustować,
zaś pierwszy kawałek należał się panu młodemu w celu
sprawdzenia czy mięso nie jest zatrute.
-,,No i jak Aladynie
Ci się wydaje, jaki ma smak?”
Zapytany
odpowiedział z pełnymi ustami, że mięso jest bardzo smaczne i
dobrze wypieczone, zatem zapraszam wszystkich na weselną ucztę.
-,,Pan Henryk
krzyknął do swojej żony z podwórka, na którym piekli
niedźwiedzia, czy już jest wszystko gotowe?”
-,,A czy Sandra już
wróciła?” - zapytała Karolina. Wysłałam ją już jakiś czas
temu po zioła.
-,,Nie ma jej,
zaniepokoił się pan młody. A gdzie ona miała iść?”
-,,Poszła na pole”.
-,,Zaraz tam
pobiegnę” - odparł nasz bohater. I nie zastanawiając się
wybiegł ze strachu z wybałuszanymi oczami.
-,,Poczekaj na mnie
Aladynie, poczekaj, pójdę z Tobą”- złożył propozycję
Winnetou.
-,,W porządku mój
przyjacielu, musimy się spieszyć. Nie może się jej stać żadna
krzywda. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył”- tłumaczył świeżo
poślubiony.
Dotarli wkrótce do
rozwidlenia dróg.
- ,,No to ja idę w
lewo, a Ty idziesz w prawo. Kto pierwszy ją znajdzie to zrobi trzy
strzały w górę ze swojej broni’’- zakomenderował
czerwonoskóry. Każdy pobiegł w swoją stronę. Po
niedługim upływie czasu panu młodemu ukazały się połacie zboża
i wysokie ogrodzenia wzdłuż pola. W oddali zamigotał mu bielejący
się dach i wystające za nim łany kukurydzy. Nasz
niedoświadczony Westman zaczął węszyć podstęp, podszedł do
domu, przytknął ucho w szparę między drzwiami i nic nie usłyszał.
Po chwili szarpnął za klamkę: ,,Uf, na szczęście były otwarte”-
ucieszył się Aladyn. Drzwi złowróżbnie zaskrzypiały, od razu
oblał się potem, ale mimo wielkiego przeszywającego go strachu
wszedł do środka. Przed sobą ujrzał związaną do krzesła
Sandrę, miała zaklejone usta, więc nie mogła wołać o pomoc,
zresztą, nikt na tym pustkowiu i tak by jej nie usłyszał. Po
krótkiej chwili zerwał jej plaster z warg.
-,,On, on tu gdzieś
jest”- wyjąkała ze strachu Sandra.
-,,Pst, pst, nic Ci
się przy mnie nie stanie, zatem przystąpmy do dzieła”- wyszeptał
jej mąż do ucha. Po krótkiej chwili dziewczyna była już
oswobodzona z więzów. Aladyn otworzył drzwi i w mig zobaczył
ogromnego draba, mierzącego chyba 7 stóp, a w dodatku był dobrze
zbudowany.
-,,Oho, mamy gościa,
a gość na moim terenie jest intruzem, więc trzeba go obezwładnić”-
poinformował niespodziewanego przybysza ranczer. Uwolniona w odruchu
obronnym sięgnęła za łopatę, która leżała w rogu stodoły i
wybiegła z nią z pomieszczenia gospodarczego.
,,Kochanie, tu
jestem”- krzyknęła aby odwrócić uwagę od oprawcy jej męża i
uderzyła właściciela tych ziem łopatą w potylicę. Ten zachwiał
się, ale nie upadł, czego kobieta się nie spodziewała.
Farmer rzucił się
z pięściami na Aladyna i w tym momencie usłyszeli strzał, po
którym zakończył żywot gospodarz. Po chwili zza horyzontu wyłonił
się Winnetou, podbiegł szybko do nieruchomego ciała i sprawdził
czy oddycha, bowiem strzelał z niebezpiecznie dalekiej odległości.
Dla upewnienia walnął go korbą swojej broni w głowę. Para młoda
poszła do domu zostawiając Indianina oprawcy, ponieważ takie na
Dzikim Zachodzie panowało prawo. Taka to jest zemsta za narażenia
życia swoich przyjaciół. Wkrótce wszyscy siedzieli przy ognisku,
pili eliksir miłości, jedli łapy oraz polędwicę niedźwiedzia w
miodzie. Bardzo im to smakowało.
- ,,Um, wspaniała
uczta!”- odparł szczęśliwy pan domu. Zaś Karolina miała łzy
wzruszenia, oczywiście ze szczęścia, że córka jest cała i
zdrowa. Czerwonoskóry opowiedział wszystkim o zajściu z ranczerem,
a po tej krótkiej opowieści wszyscy podziwiali dzielną postawę
Sandry. Siedzieli, rozmawiali i tańczyli przy blasku ognia aż do
bladego świtu. Old Wabble wyjął quena i zaczął w niego dmuchać
wydobywając zeń wysokie dźwięki składającą się w skoczną
melodię. Aladyn pokazywał wszystkim naszyjnik z kłów oraz
pazurów upolowanego szarego niedźwiedzia.
-Wspaniała robota!
- pochwalili biesiadnicy rzemiosło Surehanda. Wraz z świtem poszli
wszyscy zmęczeni spać.
Minęło kilka
miesięcy od zaślubin, a już obok domu Pana Henryka stał nowy
jednopiętrowy dom nowożeńców z dużymi oknami oraz spadzistym
zadaszeniem pokrytym dachówką ceramiczną w kolorze palonej cegły.
Teść wraz z zamieszkałymi w jego domu westmanami pomógł zięciowi
postawić tę małą hacjendę, zbudowawszy ją z drewnianych bali.
Budynek ten miał na dole 2 pokoje, łazienkę i dużą kuchnię z
salonem. Do środka chaty wchodziło się przez zadaszoną balkonem
werandę. Na prawo od drzwi wejściowych mieściła się niewielkich
rozmiarów izba, w której Aladyn, tak jak Mister Ford zrobił
gabinet. Na lewo od wejścia znajdowała się łazienka z wygodną
wanną na nóżkach o kształcie lwich łap, tuż obok była
sypialnia małżonków, w której rzucało się w oczy
mahoniowe duże łóżko, którego rama przypominała kształt serca
oraz ogromna trzydrzwiowa szafa wyglądająca na ciężką i solidną.
Obok łoża stał stolik nocny z toaletką z lustrem i szufladkami z
pozłacanymi rączkami. Tuż obok usytuowany był pokój o
przeznaczeniu dziecięcym w tonacji różnokolorowych kwiatów.
Mijając pokój malucha dalej wchodziło się do dużych rozmiarów
salonu z wydzielonym pomieszczeniem kuchennym. W tym salonie
znajdowały się, tak jak w domu Pana Henryka, sześć foteli oraz
okazała wygodna pluszowa kanapa i kominek bez którego nie mógł by
sobie wyobrazić życia żaden ziemianin, przy którym stał
niewielki stolik. W przeciwległym kącie widniała biblioteczka, co
podkreślało inteligencki charakter domu. Kuchnia została
zaprojektowana w stylu kolonialnym. Balustrada przy niezbyt stromych
stopniach pnących w górę była wykonana na wzór stylu
nowojorskiego. Schody z mahoniowego drewna pokryte bezbarwnym
lakierem nadawały szczególny urok tejże hacjendzie. Na górze
znajdowały się 3 pokoiki przeznaczone dla gości, a także
niewielkich rozmiarów łazienka oraz okazały balkon z widokiem na
góry skaliste. Pomieszczenia
gościnne były
wyposażone w łóżka, szafki i niewielkie stoliki. Na ścianach
znajdowała się boazeria. Zasłony we wszystkich oknach domu miały
barwy flagi Stanów Zjednoczonych. Głównie w domostwie Aladyna i
Sandry panowały kolory żółci, błękitu oraz soczystej zieleni.
Małżonkowie wiedli spokojny tryb życia i często odwiedzali
rodziców, jedli wspólne posiłki, bowiem było blisko, wystarczyło
przejść kilkanaście jardów od domu Aladyna do hacjendy p.
Henryka. Okolica napawała spokojem, pod chaty podchodziły z
pobliskiego lasu niejednokrotnie bażanty, zające oraz kuropatwy.
Szczęśliwa córka pomagała mamie przy domowym ogródku, zaś
zadowolony zięć czasami wspominał z teściem, jak tu przyjechał z
kolegami po raz pierwszy. I na te wspomnienia niejednokrotnie
zakręciła się mu łezka w oku, był to bowiem jeden z
najpiękniejszych momentów w jego życiu.
*quena – indiański flet
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)










